Rozdział 24

46 5 3
                                    

Ciapko owce witały się z każdym stopniem po drodze, gdy schodziłam na śniadanie. Czułam zapach zupy kalafiorowej, który roznosił się już po korytarzu.

Wstałam wyjątkowo późno, bo pościel otulała mnie swoimi miękkimi ramionami... No i wszystko mnie bolało po upadku ubiegłego dnia. Ziemia długo nie dawała mi zapomnieć naszego spotkania.

Odpoczynek dał też mojej głowie ochłonąć od wszelkich emocji, darowanych przez Janka i pozostałych. Powoli przestawało mi się wszystko mieszać. Nareszcie zaczynałam składać fakty w całość, ciesząc się z własnych odkryć.

Numer jeden, jestem teraz dziewczyną Janka, myślałam znajdując się na parterze. Rzecz zupełnie z kosmosu. Jak to się mogło stać, tak nagle, tak szybko, niespodziewanie!

Nawet romanse, które czytuję, nie mogłyby się pochwalić taką wspaniałą historią. Nie do wiary.

Usiadłam na kuchennym krześle jak w transie, pływając w basenie myśli. Kryształowych, odbijających ciepłe słoneczne promienie, czyniąc okolicę jeszcze piękniejszą.

Uśmiech na moich ustach ustępował od pobudki tylko momentami, gdy sprawdzałam ekran komórki. W dalszym ciągu nie wyświetlała się na nim żadna koperta, co bardzo mnie martwiło. Jednak trudno abym nie była dobrej myśli po tym, co mi się przydarzyło.

Dlatego odsuwałam niepokoje na bok za każdym razem.

Słońce oświetliło moją twarz, gdy spojrzałam przez okno na ulicę. Ach, jak przyjemnie. W międzyczasie zauważyłam też, że zupa gotuje się sama i nikogo poza mną nie ma w pomieszczeniu.

Niezły sukces, że to spostrzegłam, jak na okoliczności w których byłam tak piekielnie zamyślona.

Zrobiłam więc sobie kawę, czekając cierpliwie, aż pierwsze danie będzie gotowe. Aromat unosił się znad garnka, dając do zrozumienia, że stanie się naprawdę przepyszne. Jedną rzecz trzeba przyznać Róży, to racja, że moja mama wspaniale gotuje.

Właśnie gdy to przyszło mi do głowy, znalazła się przy kuchence. Za swój priorytet obrała doprawienie i sprawdzenie smaku wywaru, po czym dopiero odwróciła się do mnie.

Jak wiele razy miałam jeszcze znaleźć się w takiej sytuacji, kiedy dygoczę ze strachu niepewna co mama sobie pomyśli o moim zachowaniu. Starałam się wyglądać normalnie, wypiłam już swój napój, zatem miałam problem ze zrobieniem czegoś z rękami w chwili zupełnej ciszy.

Gaz na kuchence syczał cicho, prowadząc wesołą konwersację z bulgotaniem.

Nie potrafiłam się opanować i zaczęłam się bawić kubkiem. Moje palce wędrowały po ceramicznym uszku. Próbowałam sama ułożyć sobie różne warianty odpowiedzi, na wypadek gdyby była naprawdę zła.

W końcu jednak to ja odezwałam się pierwsza, zgnieciona poczuciem winy. Wypaliłam szybko, nie potrafiąc znieść milczenia, że naprawdę przepraszam. Zasiedziałam się w parku, jedząc lody, później trafiłam na kebaba i w końcu spóźniłam się na swój autobus, co w gruncie rzeczy było poniekąd prawdą.

Poza faktem, że wybrałam Różę jako bohaterkę tych przygód, co akurat mamie spodobało się najbardziej. Jednocześnie też jej lodowaty wyraz twarzy łagodniał za każdym razem, gdy wypowiadałam to imię i w końcu zupełnie się uśmiechnęła.

— Cieszę się, że bezpiecznie dotarłaś do domu — skomentowała tylko, wracając do swojej zupy. Muszę przyznać, że naprawdę mi ulżyło, gdy niepokój w powietrzu się ulotnił.

Już miałam triumfalnie wstać od stołu, odstawić kubek do zlewu i zapytać, jak idzie gotowanie... Ale do moich uszu dotarło niespodziewane pytanie, na które nie miałam gotowej odpowiedzi.

Letnie SzczęścieWhere stories live. Discover now