Rozdział 35

33 5 1
                                    

— Zatrzymaj się tu! — rozbrzmiało wypełniając wszystkie drobne zakamarki mercedesa. Tapicerka zaskrzypiała przy tym przeciągle, napinając się pod jej wyginającym się ciałem.

Nie spuszczałam spojrzenia z mieniącej się atłasowo czerwienią koszuli, faliście otulającej jej talię i ramiona. W promieniach popołudniowego słońca, przebłyskującego przez szyby miała ona niezwykle przyciągającą poświatę. Wabiła zupełnie skutecznie.

Czarne kosmyki zawijały jej się na szyi, muskając koniuszki sterczącego kołnierza. Zupełnie jakby próbowała ukryć, że włosy urosły jej już trochę od naszego pierwszego spotkania. Układały się piękniejszymi falami, dając wrażenie miękkiego, mrocznego morza.

Jeśli coś może być tak delikatne i przerażające zarazem, oczywiście.

— Piotr — rzuciła nagle, gdy opony zmniejszyły obroty, a wóz z wolna minął zaparkowanych kolegów. Cała przestrzeń przy chodniku pełna była aut. — Jesteś boski — dodała po chwili, gdy wychwyciła tylko spojrzenie chłopaka w lusterku.

Posłał jej nieznaczny uśmiech, po czym wydał z siebie pomruk zadowolenia.

— A bardzo mi miło — odpowiedział tylko, a wtedy jak piorunem... wysiadłyśmy na zewnątrz.

Chłopak był niezwykłą pomocą w momencie takim jak tamten.

Minęło trochę czasu od kiedy moja praca schnąc w porywach wiatru opuściła cztery ściany pokoju na poddaszu. Troskliwe transportowanie jej na drugi koniec miasta, z uwagą na każde mijane zagrożenie stało się nie lada wyzwaniem dla kaleki, jaką przez pewien okres grałam.

Finalnie pojawiła się tam gdzie miała, w miejscu dla którego została stworzona. Dostała swój własny numerek, naklejkę i sztalugę, na której prawdopodobnie później zaprezentowano ją przed jury.

Parokrotnie w przypływach paniki wyobrażałam sobie to grono ludzi, artystów, debatujących nad maźnięciami na płótnie. Widziałam w głowie jak kontemplują nietrafne zagrania, obejmując niepohamowaną krytyką impasty i laserunki.

Muszę przyznać, że nie oszczędzałam na środkach wyrazu, stosując wszystko co pasowało mi w danym fragmencie. Jakby nie było, malowałam w środku nocy, zmuszając Różę aby siedziała ze mną długie godziny, do samego rana, aby tylko zakończyć pracę. Wtedy, przed siódmą, prawie już przysypiała oparta o jedną z poduch, na moim łóżku. Jej majaczące w promieniach porannego światła, zmrużone oczy wyglądały naprawdę prześlicznie...

To samo uważałam o mojej własnej pracy, szokując samą siebie do granic. Jednak później cały zachwyt opuścił mnie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Naprawdę.

— Laura, do środka no już — dobiegło mnie nagle, wyrywając za zamyślenia. Ktoś pociągnął mnie za skrawek bluzki, kierując wyraźnie w stronę wejścia.

Zdałam sobie niespodziewanie sprawę, że stanęłam tam, na chodniku, jak słup soli nie ruszając się w żadną ze stron. Odpłynęłam za daleko, znów martwiąc się o jakość tworu... Jakie to klasyczne.

Róże, czerń, granaty... ah czy te kolory położone obok siebie grały jak powinny? A co jeśli akryl wyblakł jakoś magicznie leżąc przez te kilka dni wśród innych prac?

Dlaczego jeszcze nie zamówiłam biletów do Australii na fałszywy dowód osobisty?!

— Wdech i wydech i do środka — usłyszałam znów, dokładnie kilka sekund po poprzedniej kwestii. Widziała nuty zwątpienia na mojej twarzy. Czuła wibracje niepokoju płynące ze strun mojego serca.

Letnie SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz