Rozdział 20

68 5 5
                                    

Po południu trzy szczęśliwe, merdające ogonami istoty były dokładnie sklonowane. Każda miała kopię siebie usypaną z jej własnego futra, ułożoną na podłodze.

Zanim przypięłyśmy przyniesione przeze mnie smycze do obroży, którymi suczki mogły się pochwalić, Róża wpadła na inny pomysł.

— Co ty na to, żebyśmy je jeszcze super wyczesały?— zaproponowała. Nie potrafiłam nie zgodzić się na tę propozycję. Brzmiała jak dobra zabawa z przysługą dla schroniska w zanadrzu.

Na dodatek czułam wielką potrzebę upiększenia ślicznotek, które poznałam w sektorze C.

Dlatego wcale nie dałam się prosić i już po chwili przekopywałam pudła i worki w składziku, obierając za cel jakąkolwiek szczotkę. To było zdecydowanie trudniejszym zadaniem i zeszło mi się tak długo, że wkrótce musiałam zyskać pomoc.

Sterta skarbów, przemieszana z kilkunastoma nienadającymi się do użytku kagańcami, obrożami i smyczami była jak stóg siana. My pragnęłyśmy tej jednej igły. Przy okazji trafiłyśmy nawet na zasuszone wianki uplecione z chabrów.

Byłam szczerze ciekawa ich tajemniczej historii.

Szukałyśmy tak razem kilkanaście minut, aż w końcu z triumfalnym okrzykiem wyciągnęłyśmy stary połamany grzebień spod wora z psią karmą. Pachniał dokładnie jak ona.

Następstwa tego sukcesu były oczywiste.

W pierwszej kolejności wyszczotkowałyśmy dokładnie kremową szatę Perełki, która jak fryga kręciła się w tę i we w tę nie dając nam skończyć żadnego pociągnięcia. Trudno się było jej dziwić. Z tego co mówiła Róża, no i na podstawie moich własnych spostrzeżeń, schronisko nie było w stanie poświęcać tyle uwagi wszystkim podopiecznym.

A ona otoczona troską i zainteresowaniem aż kipiała z podekscytowania przebierając łapkami. Patrząc na te energiczne ruchy, przyszła mi do głowy pewna myśl... którą zachowałam dla siebie do czasu gdy przeniosłyśmy nasz mini salon fryzjerski na następną klientkę.

Charto-podobna suczka okazała się być mieszanką wyżła z jakimś zupełnie zakręconym kundelkiem. Mimo wszystko zdawała się mieć niemalże królewską krew.

Każdy jej ruch był pewny, ale jednocześnie jakby ospały, czy leniwy. Widziałam jak bardzo się cieszy, że jesteśmy tam z nią, a mimo to przywodziła mi na myśl wielką damę robiącą służącym łaskę, że raczy do nich podejść.

Tak mieszane uczucia wprawiały mnie w rozbawienie. Srebrnowłosa równie szybko co jej mniejsza koleżanka, trafiła do mojego serduszka.

— Laura, przedstawiam ci Filadelfię lub po prostu naszą kochaną Filę — usłyszałam, gdy tylko pies usadowił się przed nami na komendę Róży. Dźwięk jej imienia zmusił ją do lekkiego przekrzywienia łba, uniosła przy tym minimalnie jedno ucho.

Gdy przekonała się, że to nie było nic do niej, ziewnęła, by po chwili położyć swój pyszczek na ramieniu kucającej dziewczyny. Taki wyraz zaufania i przyjaźni, poza rozczuleniem mnie, przypomniał mi moją nową myśl.

Sięgnęłam po grzebień, by wyczesać kurz i brud z futra suczki.

— Słuchaj... — zaczęłam.— Nie jestem pewna czy taki miałaś plan ale... wpadłam na pewien pomysł. — Zauważyłam, że moja przyjaciółka drgnęła wtedy, jakby chciała na mnie spojrzeć. Jednak niestety dzieliła nas jedna, słodka mordka wyżła.

— No? Jaki? — usłyszałam tylko słowa, stłumione przez psie włosy.

Kulka niechcianych na grzbiecie Filadelfii kudłów wylądowała na brudnej podłodze boksu. Nie leżała tam jednak zbyt długo, bo prędko zdobyła zainteresowanie Perełki.

Letnie SzczęścieWhere stories live. Discover now