Rozdział 18

57 6 3
                                    

Tępo gapiłam się w wyświetlacz komórki dobrych kilka minut. Otaczał mnie zupełny mrok, a łóżko wyciągało jeszcze swoje przejrzyste, ciepłe łapki w moim kierunku.

Poduszka tak bardzo chciała podarować mi jeszcze troszeczkę snu o partyjce gry w karty z krętaczami... Ale ja nie byłam już w stanie uśpienia. Czułam się jak po kuble zimnej wody.

Aczkolwiek spierałam się z własnymi myślami, czy ta wiadomość, którą widzę to przypadkiem nie sen? Albo żart... A może jej treść jest zupełnie inna, ale oczy płatają mi figla?

Bądź nie widzę tego sensu słów "otwórz okno" jaki naprawdę mają?

Nie no... co innego może oznaczać ta kombinacja liter. To raczej nie był psikus autokorekty. Jakie inne dwa wyrazy mogłaby mi napisać o czwartej nad ranem?

"Dobra noc" ?

Brzmi prawdopodobnie... ale o czwartej?

To może "dzień dobry"? Taka opcja też jest kiepska przy tej godzinie...

Jakkolwiek nie próbowałam sobie tego wyjaśnić, nie potrafiłam znaleźć dobrej teorii. Po jakiego grzyba miałabym otwierać okno, też nie rozumiałam. Jednak chyba tylko to mi pozostało.

Powoli zsunęłam stopy na podłogę.

Miałam nadzieję, że wyśle jeszcze jedną wiadomość. Najlepiej z wyjaśnieniem, albo informacją, że autokorekta namieszała... Jednak nic nie dostałam. Żadnego powiadomienia.

Podeszłam więc do okna, gdzie blask księżyca był jeszcze mocniejszy. Mieszał się z blado-pomarańczową barwą światła latarni ulicznej. Bujające się od lekkich powiewów gałęzie, rzucały swoimi liśćmi cienie na skąpany w mroku parapet.

Jednym płynnym ruchem oswobodziłam dwa przeszklone skrzydła i momentalnie uderzyło mnie świeże, lekko wilgotnawe i chłodnawe nocne powietrze. Usłyszałam też cichutkie szumy roślinności, co napełniło moje serce dziwną satysfakcją.

Zadanie wykonane, wedle polecenia Róży.

Nic się nie stało.

Zupełnie tak jak myślałam. Czego miałam się spodziewać o czwartej trzydzieści? Że otworzę okno i co?

Przeciągnęłam się, zastanawiając czy opłaca mi się jeszcze kłaść spać... Po czym szybko stwierdziłam, że owszem. Już miałam wrócić do łóżka, pozostawiając sobie dostęp do świeżego powietrza, gdy usłyszałam skrzypnięcie.

Wzdrygnęłam się momentalnie, bo dochodziło z zewnątrz. Na dodatek zmartwiło mnie, bo nie brzmiało jak dźwięk spowodowany wiatrem... Powoli wyjrzałam na przestrzeń przed domem.

Wszystko skąpane było w półmroku, choć pierwsze przebłyski poranka dawały o sobie znać bardzo leniwie. Nie byłam mimo to w stanie wysilić spojrzenia do tego stopnia, by mieć wszystko jak na dłoni.

Ruch, który spostrzegłam niespodziewanie, był doskonale widoczny. Ku mojej uciesze i przerażeniu. Gwałtownie po całym ciele przeszły mnie ciarki. Złapałam się też na tym, że instynktownie sięgam po zasłonę, aby się za nią skryć.

Kroki na trawie były następnym co usłyszałam.

Analizując całe zdarzenie dotarło do mnie...

Ktoś właśnie przeskoczył naszą żelazną bramę i zmierza w kierunku domu. Kto..?

Dzyń! Dzyń!

"Wyjrzyj"

Róża.

Wychyliłam się z okna, aby ujrzeć oświetloną ekranem komórki twarz czarnowłosej wariatki. Stała na dole tuż pod moim oknem i głupio się do mnie uśmiechała.

Letnie SzczęścieKde žijí příběhy. Začni objevovat