6. Strach

603 47 6
                                    

Nie mogłam zdecydować. To było za trudne. Nie byłam zupełnie przygotowana do decydowania o czyimś życiu. Czułam się trochę jak sędzia z przypadku, ktoś, kogo złapali na ulicy i bez żadnych wyjaśnień kazali wybrać: życie czy śmierć?             

Tak, tak, wiem, takie rzeczy się nie zdarzają, ale do czego innego mogłam to porównać? Najchętniej cofnęłabym czas. Albo zdałabym się na los, skacząc z wieży i mając nadzieję, że jakimś cudem przeżyję, a jeśli nie... trudno.

Pani Pomfrey dała mi czas do namysłu. Naszpikowała mnie witaminami i wypuściła ze skrzydła szpitalnego. Obiecała też, że zachowa wszystko w sekrecie.

Dostałam kilka dni normalnego życia. Kilka dni do namysłu. Właśnie mijał dzień szósty, a ja nadal nie miałam zielonego pojęcia, co dalej robić.

Gdyby tak nic się nie stało, gdybym mogła obudzić się i stwierdzić, że żadnej sprawy nie było, nie ma i nie będzie... Ale to oszukiwanie samej siebie nie miało najmniejszego sensu.

Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała zdecydować. Tylko że nadal nie wiedziałam, czy działać na korzyść swoją, czy swojego dziecka.

Próbowałam podejść do tego wszystkiego na spokojnie. Wcześnie rano, kiedy dziewczyny jeszcze spały, usiadłam na podłodze w dormitorium i chwyciłam do ręki pergamin i pióro.

Postanowiłam wypisać sobie kilka pytań i, co ważniejsze, odpowiedzieć na nie. Miałam nadzieję, że to pomoże mi podjąć decyzję. Niestety, na nadziei się skończyło.

Przykładowe pytanie? Co będę czuła za kilka lat, myśląc o tym, że mogłabym być mamą, a zrezygnowałam z tego? Odpowiedź? Bardzo prosta, choć myślałam nad nią z pół godziny: nie wiem. Nie miałam zielonego pojęcia, jak będę się czuła. Wszystko zależało od tego, jak też dalej ułoży się moje życie.

Czy żałowałabym usunięcia ciąży? Czy naprawdę nienarodzone dziecko byłoby powodem mojego smutku? Depresji? Zadałam sobie jeszcze wiele innych pytań. Na żadne z nich nie znałam odpowiedzi.

- Dzień dobry – powiedziała wesoło Demelza, wychylając się ze swojego łóżka.

Podskoczyłam i schowałam szybko za siebie pergamin i pióro.

- Yyy... eee... cześć – wyjąkałam.

- Co tam tak chowasz? – spytała, patrząc na mnie podejrzliwie.

- Nic. Nic wielkiego.

Poczułam, że twarz zaczyna mi płonąć, więc czym prędzej wstałam i wrzuciłam pióro do szuflady, a pergamin zgniotłam i schowałam do tylnej kieszeni spodni.

Wymamrotałam coś o śniadaniu i czym prędzej uciekłam z pokoju, chwytając jeszcze w pośpiechu różdżkę. Kiedy byłam już w bezpiecznej odległości od ludzkich spojrzeń - czyli w dalekim końcu jakiegoś niezbyt uczęszczanego korytarza - wycelowałam w pechowy „dowód zbrodni" i bez niepotrzebnego zastanawiania się po prostu go spaliłam.

Siadając do stołu, jak zwykle, czułam na sobie spojrzenia innych. I nie szkodzi, że tylko wymyślone. Ciągle się rozglądałam, ale nie widziałam, żeby ktokolwiek na mnie patrzył. Co nie zmieniało faktu, że bezustannie czułam się obserwowana. Chyba zaczynałam wariować.

Przecież nikt nie wiedział o ciąży, to bez sensu. Starałam się ze wszystkich sił wyrzucić z głowy te głupie myśli. Ignorując dziwną panikę, spowodowaną tymi „prześladowaniami", nalałam sobie soku dyniowego i sięgnęłam po grzanki.

- Cześć, Ginny!

Podskoczyłam, zachłystując się sokiem, którego właśnie upiłam łyk.

- Colin! – syknęłam, a ten zaczął mnie klepać po plecach. – Mówiłam ci, żebyś tak nie robił!

You are the only one |DRINNY| Where stories live. Discover now