11. Rozmowa

576 44 25
                                    

Zapadłam w bardzo niespokojny sen, z którego budziłam się co jakiś czas. Może co godzinę, może co dwie, ale tak właściwie to nie wiedziałam. Śniło mi się wciąż i wciąż to samo. Ja, leżąca bezwładnie gdzieś w środku lasu, i stojąca nade mną mama, która trzymała uniesioną różdżkę.

Wiłam się z bólu, płakałam, prosiłam, żeby mnie wysłuchała, żeby mnie nie odrzucała. To nie było jej zaklęcie. Ten ktoś stał w cieniu drzew. Właściwie było ich wielu, schowanych, ukrytych.

Nie wiedziałam nawet, czy to mężczyźni, czy kobiety. A może jedno i drugie? To stamtąd co rusz wydostawały się iskry, kiedy rzucano kolejne zaklęcia. Bałam się. W lesie drzewa rosły tak gęsto, że słońce, które krążyło gdzieś nade mną, prawie nie miało szans się przebić. Tylko pojedynczy promień padał na twarz mojej mamy.

- Zawiodłam się na tobie, Ginny.

- Mamo, wiem, ja przepraszam, nie chciałam...

- Nie jesteś już moją córką.

Płakałam i krzyczałam z bólu. Wtem mama zniknęła, a przede mną stanął tata.

- Ginevro – przemówił.

Próbowałam się podnieść. Próbowałam choćby oprzeć się na łokciach, ale uniemożliwił mi to dotkliwy ból.

- Przestańcie – krzyknęłam płaczliwie w stronę drzew. Dobiegł mnie śmiech wielu osób.

- Wynieśliśmy twoje rzeczy na podwórko – powiedział tata z surowym wyrazem twarzy.

- Nie, dlaczego? Dlaczego?!

- Nie mieszkasz już z nami. Od teraz radzisz sobie sama.

- Nie, tato, poczekaj!

Tata oddalił się. Zniknął za drzewami, w miejscu, w którym powinni być oni, ci ludzie, którzy mnie krzywdzili.

Wtedy, dokładnie z tego samego miejsca wyszedł Bill. Śmiał się. Nie mogłam uwierzyć, że mój najukochańszy brat, ten, który zawsze był ze mną, który zawsze mnie wspierał, teraz szydził ze mnie razem z innymi. Zrozumiałam. To oni wszyscy, cała moja rodzina, to oni byli za drzewami.

- Bill, to nie tak... - zaczęłam, ale brat kręcił tylko głową, nadal się śmiejąc. Zaczął się oddalać. – Bill! – zawołałam za nim. – Pozwól wytłumaczyć, pozwól...!

Wycelował we mnie różdżką.

- Crucio!

Zaczęłam wić się z bólu, rzucać po podłożu, krzyczeć. Wszystko ustało, kiedy Bill zniknął, a przede mną stanął Percy. Trzymał w dłoniach jakiś zwinięty w rulon pergamin i niezwykle długie pióro. Poprawił okulary, żeby nie spadały mu z nosa, po czym chrząknął znacząco i rozwinął rolkę. Sięgała do ziemi.

- Spotkaliśmy się tu w sprawie Ginevry Molly Weasley, która dopuściła się śmierciożerstwa; kradła, torturowała, kłamała, a także brutalnie zabijała – zaczął suchym, rzeczowym tonem.

- To nieprawda! – przerwałam mu, ale już po chwili moje ciało wygięło się nienaturalnie pod wpływem bólu.

Krzyknęłam rozdzierająco.

Zza drzew zaczęły wyłaniać się postacie. Byli tam wszyscy: mama, tata, moi bracia, Demelza, Colin, Harry, Diana, Lisbeth, Tina, Jane, Luna, Dominic. Razem siedemnaście osób. Każda z nich uśmiechała się krzywo i unosiła różdżkę.

- Wyrok proponowany: dożywocie w Azkabanie – czytał Percy.

Ale innym to się nie spodobało. Patrzyli na mnie z nienawiścią, a wszyscy mieli czarne jak węgiel oczy, które prześwietlały mnie na wylot.

You are the only one |DRINNY| Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu