44.Na wygnaniu

256 19 14
                                    

Zrobiłam w życiu już wiele głupot, choćby i w przeciągu ostatniego roku, a to była jedna z tych głupot, które pociągają za sobą duże konsekwencje.

Przed siódmą rano, pogrążona w ciemnościach, zmarznięta i zrezygnowana, siedziałam na ławce w parku gdzieś w Anglii.

Nicky spał w dziecięcym foteliku tuż obok, otoczony moim dającym ciepło zaklęciem. Dla otoczenia tym samym siebie zabrakło mi siły.

Od co najmniej godziny siedziałam na mrozie, płacząc. Wiedziałam, że nie mogę wrócić do domu, wiedziałam, że muszę zacząć nowe życie, ale jak na razie nie miałam pojęcia, jak i gdzie mogłabym to zrobić. Czekałam, aż wstanie słońce, bo bałam się w ciemności teleportować do lasu, gdzie mogłabym rozłożyć namiot spoczywający w moim plecaku.

Otuliłam się szczelniej kocem, a i tak było mi zimno. Że też akurat musiał panować mróz! Jak zwykle wszystko działało na moją niekorzyść - nie mogłam znaleźć się w takiej sytuacji latem? A nie zimą, a dokładniej... w święta?

Samochody od czasu do czasu przejeżdżały pobliską drogą. Ludzie nie śpieszyli jeszcze chodnikiem, było na to za zimno i za wcześnie. Kiedy kolejne auto przejechało niedaleko, zamarzyłam, by być w środku.

Przynajmniej już bym tak nie marzła. Wiedziałam, że w tym momencie zachowuję się skrajnie nieodpowiedzialnie - w końcu dopiero co wyzdrowiałam, a na dodatek miałam ze sobą dwumiesięcznego niemowlaka - ale nie chciałam łamać prawa, wymuszając na kimś czarami wpuszczenie mnie do domu czy innego budynku.

No ale dobrze, owszem, może moje zachowanie było trochę lekkomyślne, ale ja naprawdę miałam plan! Tyle że... na później. Teraz musiałam tylko dotrwać wschodu słońca. Tylko to. Tylko chwila.

Patrzyłam uparcie w niebo, zaklinając, żeby zrobiło się jasno jak najszybciej. Mimo ciepłego ubrania, płaszcza i koca mróz przenikał mnie na wskroś.

Wzięłam do ręki różdżkę - cóż, miałam nadzieję, że tym razem mi się uda. Skupiłam się i wypowiedziałam zaklęcie.

Przezroczysta, widziana tylko dla mnie bańka zaczęła rosnąć na koniuszku różdżki. Włożyłam całą swoją energię w to, żeby była coraz większa. Otoczyła już moją głowę i ramiona, poczułam miłe ciepło, ale to nie wystarczało. Bańka rosła, a moje siły malały.

Jeszcze troszeczkę, powtarzałam sobie, zaciskając zęby, jeszcze odrobinkę. Prawie osiągnęłam już swój cel, ale w tym momencie przezroczysta powłoczka pękła, pozostawiając tylko namiastkę ciepła, którą szybko rozwiał lodowaty powiew wiatru.

Opuściłam rękę z różdżką i poczekałam, aż moje siły trochę się zregenerują, a później spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze. Wskutek przelotnego ciepła i wysiłku zrobiło mi się odrobinę mniej zimno, ale nadal nie było to to, czego chciałam.

Kiedy wypowiedziałam zaklęcie po raz kolejny, zamykając oczy, by lepiej się skoncentrować, Nicolas obudził się. A myślałam, że gorzej być nie może. Zamachał rączkami i wykrzywił twarzyczkę, chcąc się rozpłakać.

Pochyliłam się nad nim, nie chcąc do tego dopuścić.

- Nicky, skarbeńku mój, cii, nie płacz, proszę cię...

Ale on nic nie robił sobie z moich błagań. Chwilę jakby się namyślał, a później zawył jak syrena alarmowa. Rozejrzałam się.

W pobliżu nie było nikogo, ale gdyby ktoś przypadkiem usłyszał płacz małego, z pewnością by tu podszedł i zaczął mnie nagabywać za nie dbanie o dziecko.

Ponowiłam więc próbę.

- Nie płacz, cichutko, cii, zaraz, zaraz dostaniesz am, ale teraz nie płacz...

You are the only one |DRINNY| Where stories live. Discover now