9. Dokuczliwości

573 48 1
                                    

- ... teraz chwytasz je o tak, robisz dwucentymetrowe nacięcie na liściu, właśnie tak, uciskasz tę narośl i voila, otrzymujesz najważniejszy składnik do eliksiru piękności!

Siedziałam trzecią godzinę w cieplarni numer cztery i starałam się skupić na tym, co mówi do mnie profesor Sprout. Wychodziło mi różnie, czułam się, jakbym próbowała nastawić odpowiednią stację w radiu – raz słyszałam ją wyraźnie, a raz po prostu był to niezrozumiały szum.

Nie mogłam dzisiaj zebrać myśli. Jeszcze na początku dodatkowej lekcji rozumiałam co nieco, ale z każdym kolejnym kwadransem było coraz gorzej. Byle szmer mnie rozpraszał, a w cieplarni co chwilę dało się słyszeć różne dźwięki wydawane przez magiczne rośliny.

Byłam bardzo wdzięczna pani Sprout, że poświęca mi swój czas, chociaż wcale nie musi, ale po prostu za nic nie rozumiałam, o czym w ogóle mówimy.

W końcu, po czterech godzinach, moja dodatkowa lekcja dobiegła końca. Podziękowałam za pomoc w opanowaniu materiału, choć tak naprawdę niewiele więcej wiedziałam, i wyszłam na zewnątrz.

Jak ten czas szybko zleciał! Jeszcze tak niedawno przeprawiałam się przez ogromne zaspy śnieżne, a teraz? Świeciło mocne, wiosenne słońce, i pewnie gdyby nie chłodny wiatr, można by było się opalać.

Ale nie miałam teraz głowy do myślenia o takich rzeczach. Powinnam się skupić na nauce i egzaminach, w końcu, jakby nie patrzeć, nie mogłam zawieść Dumbledore'a, skoro już dał mi szansę.

Swoją drogą dobrze, że wymyślił dla mnie to wcześniejsze opuszczenie Hogwartu, nie wiem, jakim cudem zniosłabym paradowanie po szkolnych korytarzach z brzuchem, a tak, najprawdopodobniej, nie będzie jeszcze bardzo widać.

Byłam teraz ciągle zmęczona. Nie powinnam się przemęczać, uczyć się za dużo, myśleć intensywnie, jak to uświadomiła mnie pani Pomfrey, ale mimo osłabionej koncentracji nadal zdobywałam wiedzę i szkoliłam swoje umiejętności.

Nie mogłam inaczej, musiałam zdać jak najlepiej, ale czasem po prostu miałam wszystkiego dość. Tak jak w tym momencie. Dobrze chociaż, że zostałam zwolniona z odrabiania prac domowych.

Skierowałam się do skrzydła szpitalnego. Zawsze tam szłam, kiedy nie czułam się za dobrze. Polubiłam panią Pomfrey, bo pomimo tego, że była trochę nadgorliwa i nadopiekuńcza, ona jedyna była w stanie mi pomóc. Posiadała wiedzę, którą z wielką chęcią chłonęłam, pomagała mi zrozumieć wszystko, co się ze mną teraz dzieje, a także, co będzie dalej.

Wiedziałam więc, że moje dziecko ma już transportujące krew, bijące szybko serduszko, ma całkowicie wykształcone rączki, nóżki, główkę i resztę i że jest bardzo delikatne. I że ma około ośmiu centymetrów.

Kiedy się o tym dowiedziałam, poszukałam na zapleczu miarki i odrysowałam na pergaminie odpowiednią długość. To nie do wiary, że płód jest taki maleńki! I z tego czegoś ma się rozwinąć dziecko? A jak pomyśleć, że to wcale nie najmniejszy rozmiar, jaki osiągnął?
Pani Pomfrey nie zdziwiła się, widząc mnie u drzwi swojego gabinetu. Zacmokała.

- Źle wyglądasz – stwierdziła. – Za bardzo się męczysz. Przepracowujesz się. Powinnaś odpoczywać.

- Nie mogę – odparłam, wywracając oczami. – Muszę zdać egzaminy jak najlepiej.

- Powinnaś iść do siebie i porządnie się wyspać. No już.

Rzadko kiedy mnie wyganiała, ale bardzo często wspominała, jak też źle wyglądam. Nie próbowałam jej się sprzeciwiać, robiłam wszystko, jak chciała, byle tylko chronić jak najlepiej maleństwo. Teraz też bez marudzenia poszłam do dormitorium, położyłam się i zasunęłam zasłony wokół łóżka, pozostawiając tylko małą szparkę, przez którą widziałam niebo za oknem.

You are the only one |DRINNY| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz