7. Decyzja

613 52 5
                                    

Pani Pomfrey nie pozwoliła mi iść na lekcje. Uparła się, że nie mogę się przemęczać i powinnam przeleżeć cały dzień, a przynajmniej jego połowę. Uważała, że nadal jestem bardzo osłabiona i powinnam odpocząć. I nie szkodzi, że czuję się znakomicie. Prawie zmusiła mnie do wypicia eliksiru słodkiego snu, ale, na szczęście, udało mi się jej to wyperswadować.

Obiecane pół dnia przeleżałam grzecznie i czym prędzej uciekłam ze skrzydła szpitalnego.

Kiedy weszłam do pokoju wspólnego, natychmiast zobaczyłam machającą do mnie z kąta Demelzę.

Westchnęłam ze zniecierpliwieniem, ponieważ miałam plan pójść do dormitorium i przygotować się psychicznie do rozmowy z dyrektorem, ale podeszłam grzecznie do przyjaciółki, która, gdy tylko byłam już wystarczająco blisko, wskazała mi fotel obok siebie. Posłusznie opadłam na niego. Demelza patrzyła na mnie z troską.

- Co się stało? – spytała. – Dlaczego nie było cię na lekcjach?

No, o tym to już nie pomyślałam. Świetnie. Jaka będzie moja wymówka? Malfoy pobił mnie i musiałam się ewakuować do pielęgniarki?

- Trochę źle się poczułam. To nic takiego, ale pani Pomfrey... wiesz, jaka ona jest.

Miałam nadzieję, że Demelza zacznie razem ze mną pomstować na pielęgniarkę - zwykle była w tym niezastąpiona, niezbyt za nią przepadała - ale tym razem zacisnęła tylko usta, jakby powstrzymując się od komentarza. Zmarszczyła czoło. Zwykle robiła tak, gdy nad czymś intensywnie myślała.

- Znowu? – spytała w końcu.

Wzruszyłam ramionami.

- Epidemia przeziębień – mruknęłam, mając nadzieję, że jestem przekonująca. – Chyba mnie też coś łapie.

- No nie wiem... - Demelza nie przestawała marszczyć czoła w poszukiwaniu argumentów. – Przecież ty nigdy nie chorujesz.

- Prawie nigdy – uściśliłam. – Cóż, chyba w przyrodzie musi być jakaś równowaga. No to wypadło na mnie.

- Ginny, ale ty... - urwała nagle, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. – Och! – wyrwało jej się i utkwiła wzrok we mnie. – Ale ty nie... Ty nie...

Poczułam nagłe gorąco w policzkach. Czy Demelza naprawdę była już tak blisko odkrycia prawdy? Skupiłam się na tym, żeby z mojej twarzy dało się jak najmniej odczytać i zagapiłam się w ścianę, koncentrując się na myśleniu o czymś zupełnie innym. Zrobiło mi się trochę chłodniej.

- Czy ty nie...? – ciągnęła w tym czasie moja przyjaciółka.

- Eee... co „nie"? Nie za bardzo rozumiem... - mruknęłam, starając się przekonać samą siebie, że tak właśnie jest.

- Ty nie... - Teraz to Demelza poróżowiała. – A z resztą nieważne – wymamrotała. – Tak tylko sobie...

Zapatrzyłam się w kominek. Niby nie było tam nic interesującego, ale niewątpliwie miał swój urok, a już na pewno pozwalał skupić rozproszone myśli. Miałam dylemat. Powinnam się przyznać do wszystkiego Demelzie, ale równocześnie źle się czułam z myślą, że mam wyrzucić z siebie wszystko, co się wydarzyło.

- Cześć dziewczyny – rozbrzmiał radosny głos Colina.

- Cześć – mruknęłam, zerkając na niego.

Demelza nie odpowiedziała. Zauważyłam, że policzki gwałtownie jej pociemniały. Potwierdziło to moją teorię – tak, była bliska prawdy. Można nawet powiedzieć, że już ją znała. Tyle tylko, że tego nie potwierdziłam. Mogłam jej powiedzieć, owszem, nie miewałyśmy przed sobą tajemnic, ale... Szczerze mówiąc, chyba po prostu wstyd mi było na samą myśl, że ktoś miał wiedzieć o mojej chwili słabości. Trzymało mnie tu w tym momencie tylko to, że moja przyjaciółka martwiła się o mnie, a ja musiałam ją uspokoić.

You are the only one |DRINNY| Where stories live. Discover now