30.Panika

313 26 8
                                    

Ciemne niebo przecięła świetlista błyskawica. Zagrzmiało tak, że ziemia pod stopami zgromadzonych zadrżała. Nikt jednak nie śmiał się odezwać. Stali niewzruszenie w kręgu, oczekując swojego Mistrza, zalewani strumieniami deszczu.

Pojawił się z następnym błyskiem. Ciemny krąg zafalował, gdy każdy ze zgromadzonych wzdrygnął się lekko z jego przybyciem. Dokładnie w tym momencie rozległ się kolejny grzmot.

Czarny Pan wyprostował się z wyższością i wycelował wprawnym ruchem ręki w niebo. Z różdżki, którą trzymał, wystrzeliła przezroczysta, jarząca się w ciemności, bezkształtna masa. Podleciała na kilka stóp, a następnie pękła widowiskowo, otaczając krąg. Deszcz przestał padać. Wiat przestał wiać. Zapanowała cisza.

- Witajcie, wierni druhowie - powiedział cichym, syczącym głosem. - Widzę, że stawiliście się w komplecie. Znakomicie.

Czarne postaci pochyliły głowy w geście pozdrowienia. Nikt się nie odezwał. Voldemort zaczął krążyć powoli, przypatrując się każdemu z przybyłych.

- Greyback - syknął, zatrzymując się na dłużej przed jednym z nich.
Greyback spuścił głowę. Milczał.

- Greyback - powtórzył Voldemort. - Jak tam twoje zadanie?

- Panie... - mruknął. - On dobrze się ukrywa, nie możemy go znaleźć...

- Kłamstwo! - przerwał mu piskliwym głosem Czarny Pan. - Najwyraźniej się nie staracie, ty i twoi podopieczni!

Wycelował różdżką w swojego sługę i bez ostrzeżenia rzucił zaklęcie.
Greyback upadł na ziemię, zaczął wić się i krzyczeć. Voldemort stał niewzruszony, rozkoszując się jego bólem. Po kilku minutach cofnął zaklęcie. Greyback podniósł się szybko, udając, że całe zajście nie miało miejsca.

- Pozwalam ci nosić szatę śmierciożercy - ciągnął Voldemort - tylko dlatego, że zasłużyłeś się, przyprowadzając do mnie pannę Sileo. Nie chcesz chyba popaść w niełaskę?

- Nie, panie, oczywiście, że nie...

- Więc jak najszybciej dowiedz się, gdzie przebywa wilkołak Remus Lupin! Już, nie ma cię tu!

- Mistrzu... - wymamrotał Greyback. - On się maskuje, bardzo dobrze się maskuje...

- Chyba wyraziłem się jasno. - Głos Voldemorta stał się bardziej piskliwy. - Wynoś się i nie waż mi się pokazywać bez informacji o miejscu pobytu tego plugawego mieszańca.

Greyback ukłonił się jeszcze raz, po czym okręcił się wokół własnej osi i z głośnym trzaskiem rozpłynął się w powietrzu. Voldemort uśmiechnął się lekko pod nosem i przystąpił do dalszego przypatrywania się przybyłym. Zagadnął kilka osób, wiele z nich potraktował zaklęciem cruciatus. W końcu zatrzymał się przy Bellatriks Lestrange. Kobieta skłoniła się bardzo nisko.

- Panie... panie... - wymamrotała głosem zdradzającym władające nią gwałtowne uczucia: uwielbienia, strachu i radości.

- Powiedz mi Bello, dlaczego Attaway jeszcze żyje?

Po jej twarzy przebiegł cień zaskoczenia. Zamrugała.

- Attaway... panie mój?

- Tak, Attaway. - Voldemort ściszył głos, jednak każdy był w stanie wyraźnie go usłyszeć, może to przez panującą wokół ciszę. - Zostałaś ukarana za swoje ostatnie niepowodzenie, ale to nie znaczy, że możesz sobie odpuścić.

Bellatriks rozpamiętywała przez chwilę wydarzenia sprzed miesiąca. Tak bardzo nie chciała zawieść swojego Mistrza...

- Przykro mi, panie, Attaway pozostaje nieuchwytny, to Zakon, to oni go chronią...

You are the only one |DRINNY| Where stories live. Discover now