35.Rodzina

275 23 7
                                    

Draco znów wziął sobie dzień wolnego, żeby wybrać się ze mną na wizytę do św. Munga.

Nie zignorował jednak swojego nawyku wczesnego wstawania i, chcąc nie chcąc, zmuszona byłam do tego samego. Przysypiałam nad kubkiem mocnej herbaty w salonie, kiedy Draco w pełni rozbudzony przygotowywał śniadanie.

Właściwie nigdy nie sądziłam, że miał w ogóle jakieś pojęcie, co do czego służy w kuchni, a jednak mnie zaskoczył. I to bardzo pozytywnie.

Wydawało mi się, że jest po prostu rozpieszczonym arystokratą, któremu wszyscy usługują. Czasem, owszem, zachowywał się jak kompletny idiota, ale okazało się, że coś niecoś jednak potrafi. Jak łatwo można ocenić kogoś po pozorach! Zwłaszcza, gdy ten ktoś nie pozwala poznać się tak naprawdę.

Ja nie znałam Draco tak dobrze, jak bym chciała. Jednak obecna wiedza i tak sprawiła, że runął mój cały pogląd na niego, a co za tym idzie - uczucia, które do niego żywiłam, które uaktywniły się dopiero wtedy, kiedy dopuścił mnie trochę bliżej do siebie. Bliżej, niż kogokolwiek innego. A tak mi się przynajmniej wydawało.

Nie wyglądał na osobę, która tak łatwo obnaża przed kimś swoje myśli i uczucia, więc mogłam śmiało sądzić, że tak naprawdę nikt go nie zna. Nawet ja nie znałam go dostatecznie.

Przyglądając się mu zaspanymi oczami, stwierdziłam, że jest idealny. Nie wyobrażałam sobie, że coś mogłoby się w nim zmienić. To po prostu cały on, taki on, którego pokochałam. I nie potrafiłam nawet myśleć o tym, co by było, gdybym się do niego nie przekonała. Gdybym unikała z nim wszelkich kontaktów. Jak teraz wyglądałoby moje życie?

Na pewno byłoby szare i nudne, bezwartościowe, pozbawione jakiegokolwiek sensu.

Draco był moim sensem, moim towarzyszem, dla którego chciałam się zmieniać, dla którego chciałam być lepszym człowiekiem. Choć nie miałam pewności, czy to docenia.

- Przestaniesz w końcu gapić się na mnie jak na kawał mięcha? - dotarł do mnie jego głos.
Wzdrygnęłam się i spuściłam wzrok na swój kubek.

- Skoro cenisz siebie tak nisko...

Parsknął śmiechem, ale nie odezwał się. Za to ja, ziewając, zdecydowałam się rozpocząć rozmowę.

- Dziwię się, że Jenkins tak często daje ci dni wolne.

- Nie wierzysz w mój urok osobisty? - spytał, odwracając się do mnie przodem. Spojrzałam na niego z ukosa.

- Nie wiem, nie jestem pewna - stwierdziłam, udając, że głęboko się nad tym zastanawiam. - W każdym razie twój szef jest szefem, nie szefową, więc nie widzę powodu...

- Dobra, to nazwijmy to wdziękiem Malfoyów.

Rozłożyłam się wygodniej na kanapie i zmrużyłam oczy, patrząc na niego.

- Taak? A czy na ten „wdzięk Malfoyów" załapuje się wnerwiający uśmieszek, bezczelność i - przesunęłam wzrokiem po idealnie wysprzątanym wnętrzu - pedantyczność?

- Możliwe - stwierdził. - W każdym razie, ty chyba na to lecisz.

- Ha, ha - mruknęłam smętnie. - A myślałam, że na twoje wnętrze.

Rozłożył bezradnie ręce.

- Widzisz. Myliłaś się.

W takich sytuacjach po prostu najchętniej bym go udusiła gołymi rękoma. I jedyne, co mnie powstrzymywało, to to, że wtedy dziecku zabraknie taty. No, może też pośrednio to, że byłam w tym idiocie szalenie zakochana.

You are the only one |DRINNY| Where stories live. Discover now