47.Nowy początek

438 17 16
                                    

Niepokojące jest to, jak trudno zerwać ze starymi nawykami.

Choćbym i motała się we własnych myślach, choćbym co chwilę zmieniała zdanie, tok rozumowania, intencje - nie usprawiedliwiało mnie to przed samą sobą.

Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: nie uciekałam przed Voldemortem. Uciekałam przed przeszłością, tylko i wyłącznie przed tym, choćbym nie wiem jak żarliwie zapewniała samą siebie, że jest inaczej. Weszło mi to w nawyk i nic nie potrafiło tego zmienić.

Wciąż i wciąż zmieniałam nasze miejsce ukrywania się przed światem, ciągle się przenosiłam. Ile dni? Pięć. Dziesięć. Piętnaście. Dwadzieścia. Uciekałam całą zimę, nie potrafiąc tego zmienić. Co wieczór obiecywałam sobie, że znajdę dla nas dom, zapewnię nam lepszą przyszłość. Na obietnicach się kończyło.

To wszystko, cała ta chora sytuacja przerastała mnie. Żyłam w świecie iluzji, łudziłam się, że wszystko będzie dobrze, że w końcu dopisze mi szczęście, choć sama nie robiłam nic w tym kierunku.

Czy naprawdę liczyłam, że wszystko spadnie mi z nieba? Że jeśli będę czekać bezczynnie, to się doczekam? Nie. Miałam pełną świadomość tego, że wszystko to, cała ta sytuacja jest tylko i wyłącznie moją własną winą, nawet gdybym zasłaniała się nieistotnymi powodami, co, szczerze mówiąc, ciągle robiłam.

Czy to miało jakikolwiek sens? Tylko niepotrzebnie zapadałam się głębiej i głębiej w ten nowy, zawieszony gdzieś w przestrzeni, własny świat. Zaczynałam się robić zgorzkniała i mrukliwa - właściwie to nic dziwnego, każdy by chyba taki był, gdyby spędził całą zimę w odosobnieniu.

Uczucia powracały do mnie tylko i wyłącznie wtedy, gdy myślałam o swoim synku.

Z dniem kalendarzowej wiosny rozpoczął się nowy okres w naszej tułaczce. Tego bowiem dnia Nicky zachorował.

- To wszystko moja wina - szeptałam do niego, kołysząc go. Łzy nie spływały z moich oczu tylko dlatego, że dwa miesiące temu obiecałam sobie, że więcej nie uronię ani jednej, co, jak dotąd, przychodziło mi z powodzeniem. - Po raz kolejny nawaliłam.

Musnęłam ustami jego ciepłe czółko. Miał gorączkę. Nie wiedziałam zupełnie, co mam robić. Wszystkie moje doświadczenia były zerowe, dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele ryzykowałam. Przytuliłam synka mocniej do siebie i ciaśniej opatuliłam go kocem.

- Nie chciałam, żeby to się tak skończyło - usprawiedliwiałam się.

I tak miałam szczęście, że tak długo nic mu nie dolegało. To niemal cud. Ale kilka dni temu skończył się eliksir, zarówno jego, jak i mój. Już nic nas nie chroniło. Musiałam szybko coś wymyślić.

Rozważane dotąd wyjścia były dwa: mogłam wrócić, mogłam udać, że te trzy miesiące nigdy nie miały miejsca, że się nie liczyły. Mogłam też pójść naprzód. I właśnie tę drugą możliwość wybrałam.

- Jeszcze dzisiaj zakwaterujemy się w jakimś hotelu - poinformowałam. - Pójdziemy do mugolskiego lekarza. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.

Nie mogłam znieść jego płaczu.

Nie mogłam wytrzymać zbolałego wyrazu jego twarzy.

To wszystko zaczęło mnie przerastać już dawno temu, ale dopiero teraz z całą mocą zdałam sobie z tego sprawę.

Potrzebowałam pomocy.

Potrzebowałam kogoś, kto by się nami zaopiekował, obojgiem. Czułam się zbyt słaba, żeby dać sobie dłużej radę sama.
Wiedziałam, że jestem blada i mam ciemne sińce pod oczami. Wiedziałam, że wyglądam bardzo mizernie, bo też tak się czułam.

You are the only one |DRINNY| Where stories live. Discover now