2. OJCOSTWO

491 46 3
                                    

(A/N) Zachęćcie mnie, proszę, do aktualek tego opowiadania poprzez magiczne gwiazdki, bo motywacja siadła ;-;


Obudziły ją głosy dochodzące z parteru. Na wpół przebudzona rozpoznała miły dla ucha głos pani Park oraz inny, męski. Chwilę zajęło jej zrozumienie, że należał on do właściciela tego domu. Sani wpadła w popłoch i zaczęła szybko wkładać na siebie własne ubrania.

Nim zdążyła zjawić się na schodach, jej serce łomotało głośno w piersi. Czekała ją konfrontacja, której tak bardzo się obawiała. Odwlekała ten moment, starała się wybić sobie z głowy ten pomysł, wiele zrobiłaby, by nie musieć znajdować się w tym miejscu, w otoczeniu tego człowieka.

Schodziła ze schodów ostrożnie, by nie wywrócić się i nie poobijać. Wtedy też osoby rozmawiające w salonie uniosły ku niej swoje spojrzenia.

Przełknęła ślinę, kiedy ciemne uczy zdawały się prześwietlać ją od stóp do głów. Zaskakujące, jak wiele emocji wybuchło w jej wnętrzu pod wpływem zaledwie spojrzenia Park Jimina.

On też nie przypominał siebie sprzed zaledwie kilku miesięcy, kiedy to widzieli się po raz ostatni. Miał wymiętą koszulę, rozczochrane włosy, a worki pod oczami mogły sugerować problemy z zasypianiem.

— A co ona tu robi? — powiedział pełen wrogości.

Pamiętał ją aż za dobrze. Jego była sekretarka. Zwolnił ją, kiedy to zaczęły się problemy z finansami firmy. Potem jej obowiązki przejęła jego matka, by łatać dziury ile tylko się dało.

Był zmęczony, niewiele spał przed konieczność wracania samochodem do domu i był głodny. Nie mógł być naprawdę w gorszym samopoczuciu. Ostatnie, czego chciał, to wizyty gości. Chciał to odespać, potem napić się swoje ukochane whisky i znowu się położyć. Nie miał ochoty tym razem na konfrontację ze światem.

— Ta pani przyszła do ciebie. Chciała z tobą porozmawiać — wyjaśniła pani Park.

Sani stanęła naprzeciw prezesa. Starała się nie okazywać uczuć, które w sobie dusiła. Do tego dochodziły jeszcze cholerne hormony, które czyniły ją tykającą bombą z opóźnionym zapłonem. 

— Ty jesteś... — Mężczyzna złapał się za nasadę nosa, próbując sobie przypomnieć jej imię. — Song Sani? Byłaś moją podwładną, prawda?

Kobieta miała ochotę gorzko się zaśmiać. Powinna i tak się cieszyć, że w ogóle miał o niej jakieś mgliste wspomnienie. Mogło tak zostać, jednak przeszłość zdecydowała upomnieć się o swoje zadłużenie. 

— Dzień dobry. — Skinęła głową, na co Jimin nieco apatycznie i z opóźnieniem odpowiedział. — Tak, byłam sekretarką w pańskiej firmie. — Głos jej drżał, jednak nie zamierzała okazywać słabości przed Parkiem. I byłabym nią dalej, gdybyś nie zdecydował się wywalić mnie na zbity pysk, pomyślała mściwie. — Nazywam się Kang Sani.

— Cudownie, tylko chciałbym poznać powód pani wizyty. Podobno moja mama pozwoliła ci tu przenocować. Nic z tego nie rozumiem. — Widać było, że zaczynał się niecierpliwić, a Sani aż za dobrze wiedziała, że w takich momentach najlepiej było zejść z drogi prezesowi Park.

Postanowiła, że tak samo jak on, będzie udawać, że są dla siebie obcymi ludźmi, którzy mieli styczność tylko w pracy. Zupełnie, jakby nie byli ze sobą tak blisko, jak tylko może być razem mężczyzna i kobieta.

Wiedziała, że byłą jedną z wielu. Dała się omamić ułudzie i wierzyć, że będzie tą, która zmieni prezesa. Jakże płonne były jej plany! Teraz została jej tylko łatka byłej sekretarki, nie będącej w sumie nikim godnym uwagi.

UNEASY ~ P.JM ✔️[3]Where stories live. Discover now