2:"Proszę mówić mi Bee"

376 20 18
                                    

Pierwszy dzień pracy zawsze jest stresujący. Chyba, że nazywasz się Beatrice Norman. Wtedy po prostu wysiadasz z samochodu, bierzesz swoją torbę i ruszasz. Kształcenie się w szkołach militarnych nauczyło Bee nie odczuwać strachu. Była w niemałym szoku kiedy weszła do remizy 51 i nie czuła nic. Żadnej krępacji, strachu. Nic. Tylko ekscytację. Chciała zostać lekarzem. Chodziła na uczelnie, kształciła się ale jednocześnie musiała pracować. Wujek Randall wpatrywał się w nią z szerokim uśmiechem. Poczuła jak przytulił ją i cmoknął jej polik.
- Gotowa?
- Jak zawsze – rzuciła. Podniosła wzrok i dostrzegła komendanta. Ruszyła do niego ze znaną sobie przebojowością. Mężczyzna uśmiechnął się do niej. Uścisnęła jego dłoń
- Przedstawię cię – wskazał na drzwi. Ruszyła za nim w kierunku drzwi. Domyślała się co działo się z wujkiem. Już wczoraj był nieźle przerażony. A teraz pewnie zaraz miał zejść na zawał. Zacisnęła palce na ramieniu od torby. Weszli do sali gdzie znajdowała się cała jej nowa zmiana.
- Słuchajcie – donośny głos komendanta sprawił, że wszystkie rozmowy zakończyły się. Obserwowała ludzi zebranych w tej sali. Dwie kobiety siedziały w pierwszej ławce. Otisa, Cruza i Hermanna poznała wczoraj. Pod ścianą dostrzegła dwu mężczyzn. Jednego widziała wczoraj przed rozmową z komendantem, drugi musiał gdzieś jej umknąć.
- Po pierwsze dzisiaj trzeba zrobić pełny remanent sprzętu. Musimy zająć się tym jak najszybciej. Po drugie chciałbym przedstawić wam Beatrice Norman. Zastąpi Dawson w karetce. Sylvie zajmiesz się nią? - blondynka szeroko uśmiechnęła się do niej. Wpatrywali się w Bee. Stała sztywno i patrzyła na jakiś punkt przed sobą. Torba zupełnie jej nie przeszkadzała. Nagle wyglądała jakby ocknęła się i wyraźnie rozluźniła.
- Dzień dobry –rzuciła z lekkim uśmiechem. Wielu rzeczy musi się jeszcze oduczyć.
- Dziękuje, to wszystko – na te słowa podnieśli się. Komendant spojrzał na nią i wskazał na mężczyzn stojących przy ścianie.
- Porucznik Severide oraz Kapitan Casey. Pierwszy jest dowodzącym składu ratunkowego trzy a drugi rządzi w wozie osiemdziesiąt jeden. Karetka sześćdziesiąt jeden współpracuje z każdym wozem. Twoim przełożonym jest Sylvie, później Severide ana końcu ja – oznajmił komendant. Skinęła głową. Mężczyźni podeszli do nich. Bee dostrzegła blondynkę w drzwiach.
-Panowie, Beatrice Norman – Boden wskazał na szatynkę. Uśmiechnęła się do nich i wyciągnęła do nich dłoń.
- Proszę mówić mi Bee – oznajmiła
- Bee?
- Tak nazywała mnie mama odkąd pamiętam i się tak przyjęło – wyjaśniła. Blondyn uśmiechnął się do niej i uścisnął jej dłoń. Poczuła drugą dłoń, która klepnęła ją w ramie.
- Witamy w pięćdziesiąt jeden Bee –odparł
-Dziękuje

   Chodziła za Sylvie już dobrą godzinę. Blondynka pokazywała jej wszystko. Bee chodziła za nią jak cień. Słuchała, notowała w swojej głowie wszystkie ważne informacje. Pojedynczy gong przeciął ciszę w remizie.
Karetka61, ranny mężczyzna, 2335 West Bridge
Słysząc ten damski głos Sylvie odwróciła głowę. Kiedy komunikat zakończył się uśmiechnęła się do niej.
- To do nas. Chodźmy. Czas na twoją pierwszą akcję – wyjaśniła z szerokim uśmiechem. Truchtem skierowały się w kierunku karetki. Wsiadły. Bee jak zwykle nie czuła nic. To z jednej strony było potwornie straszne. Ale z drugiej pozwalało zachować zimną krew. Wyjechały na zatłoczone ulice Chicago.
- Wiesz, jeśli wyda ci się to dziwne. Ale ja się nie stresuje i wyglądam jak z kamienia –rzuciła nagle
- Myślałam, że rano byłaś zestresowana jak Boden cie przedstawiał – Sylvie szybko odwróciła wzrok w jej kierunku
- Nie. Spędziłam całe swoje życie w wojsku, tak już mnie nauczyli – oznajmiła. Przebijały się przez miasto w ciszy. Bee nigdy nie była fanką zwierzania się komukolwiek. Starała się radzić sobie ze wszystkim sama.

    Casey podniósł wzrok słysząc pukanie. Odwrócił wzrok i spojrzał na Kelly'ego. Mężczyzna miał przyklejony do twarzy swój uśmieszek. Uśmieszek który oznaczał,że wpadł na jakiś genialny pomysł. Genialny według Severide.
-Co jest?
- Ta nowa dziewczyna...
- Bee?
- Tak. Nie wydaje ci się dziwna? - brunet zamknął drzwi i zajął miejsce na łóżku. Położył się zakładając ręce za głowę.
- Co masz na myśli?
- Widziałeś jak stała rano? Jakby...
- Kelly, co ci chodzi po głowie? - Matt odwrócił się w jego kierunku.
-Nic – pokręcił głową – Tak tylko mówię
- Jest byłą wojskową. Skończyła szkołę dla kadetów w Baltimore, przez następne dwa lata pracowała jako medyk na misjach wojskowych w Afganistanie – podał mu teczkę. Mina Severide'a zmieniła się. Wykazywała ogromny szok. Złapał za dokumenty podsunięte przez przyjaciela. Obserwował to w skupieniu. Zaznajamiał się z tym w skupieniu.
- Medal Honoru?
- Jak widać. Więc Severide ona jest zupełnie normalna – wyjaśnił. Kelly przetarł twarz i spojrzał na przyjaciela.
- I Mouch się tym nie chwalił? Zawsze o niej wspominał. Ale nie mówił nic...
- Idź się go zapytaj stary, serio – Casey zaśmiał się wskazując na drzwi.
Pojawienie się nowej osoby w remizie zawsze Kelly'ego ruszało. A zwłaszcza jeśli była to kobieta. Severide nie przepuścił żadnej okazji. Casey mógł tylko domyśleć się co będzie się działo w najbliższym czasie. Albo Kelly dostanie po pysku albo nie będzie mógł się od niej odgonić.

   Sylvie uzupełniała dokumentację wezwania w Chicago Med. Bee stała za nią sztywno i wpatrywała w jej plecy. Jej pierwsze wezwanie było naprawdę łatwe. To nie było to co w Afganistanie. Tu było dziwnie spokojnie. Dziwnie. Wytrzymała w piekle dwa lata.
- Chodź, weźmiemy z magazynu to co zużyłyśmy na akcji – spojrzała na nią. Skinęła głową i ruszyły w kierunku magazynu.
- Przyznam, że czasami mnie przerażasz – blondynka spojrzała na nią
- Wybacz – rozluźniła się – Moje całe życie to wojsko. Mam trochę jeszcze nawyków – dodała. Blondynka poklepała ją po ramieniu.

    Spojrzeli na karetkę,która wjechała do hangaru. To co przeczytał w jej aktach dalej siedziało mu w głowie. Dostrzegł jak wysiadły. Bee trzymała w dłoniach dwa kartony. Zaśmiała się do czegoś co powiedziała jej Sylvie. Wyglądała na spokojną. Spojrzał na nie kiedy stanęły obok. Blondynka zabrała jeden karton od niej.
- Smacznego Panowie – szatynka uśmiechnęła się do Cruza i podniosła wzrok. Spojrzała na porucznika, który z uśmiechem obserwował ją w skupieniu.
- Donkey Donuts? - na te pytanie poderwali się do kartonu i spojrzeli na pączki
- Yup – skinęła głową.Odwróciły się w kierunku drzwi i ruszyły dalej. Obserwował ją w skupieniu. Zaimponowała mu. Weszły do stołówki i panowie tam się też poderwali. Mouch uśmiechnął się do niej szeroko. Położyła karton na stole.
-Pączki! - Otis podniósł opakowanie i spojrzał na nią.
- Smacznego. Muszę się przecież wkupić w wasze łaski – usiadła na kanapie obok wujka.
- Raz przyniosłaś pączki i myślisz, że ok? - Hermann roześmiał się widząc minę Mouch'a. Odwrócił się do szatynki i objął ją ramieniem. Słyszeli hałas spowodowany pączkami. Złapała za gazetę
- Jak pierwsza akcja?
- Spokojnie. Nie spodziewałam się, że aż tak to może wyglądać – mruknęła. Zaśmiał się cicho i spojrzał na nią. Przeglądała czasopismo skupiając się tylko na sobie. Szybko wyłączała wszystkie zmysły. 

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now