44:"Nie dzisiaj"

298 19 15
                                    

Przerażony przyglądał się strażakom, którzy wsunęli się przez otwór w gruzowisku. Łzy paniki zmiażdżyły jego płuca. Ona nie mogła umrzeć, nie dzisiaj i nie w takim miejscu.
- Pokaż swoją głowę - jeden z sanitariuszy dostrzegł czerwona stróżkę na jego karku. Pokręcił głową cofając się o krok
- Pomóżcie jej! - jęknął wskazując na szatynkę. Mężczyzna odwrócił wzrok na kobietę i pokręcił głową. Nie był nigdy mistrzem w przekazywaniu złych i formacji. Jeden ze strażaków, ku przerażeniu Severide, położył na Bee czarną kartkę. Ten zerwał się i ruszył do niego czując rosnącą wściekłość.

'U Molly' pękało w szwach. Herrmann zgodził się w końcu na zakup większych ekranów. Finały NHL przyciągnęły ogrom ludzi. Teraz strażak był zadowolony z tego zakupu. Wszyscy z przerażeniem obserwowali teraz miejsce gdzie doszło do wybuchu. Kilka eksplozji uszkodziło część trybun oraz parkingi podziemne. Z zapartym tchem śledzili relację z akcji ratunkowej.
- A tam przypadkiem nie ma Bee i Severide? - Sylvie zerwała się nagle z miejsca. Cała remiza odwróciła wzrok na nią. Całkowicie o tym zapomnieli. Kelly starał się kilka dni żeby zdobyć bilety. Brett złapała za telefon. Z przerażeniem odkryła, że komórka Bee jest wyłączona. Poczuła nieznośny uścisk w żołądku. To nie wróżyło nic dobrego. Zerwała się z miejsca za Mouch'em i pozostałymi. Wszystkie jednostki zostały rozdysponowane do pomocy przy ataku. Całe miasto zostało postawione w stan gotowości. Pędzili co sił w silnikach do remizy po swoje ubrania. Musieli znaleźć się tam jak najszybciej. Musieli dowiedzieć się przede wszystkim co z Kelly'm i Bee. Żadne z nich nie miało włączonego telefonu.

Wysiedli z wozu i zauważyli jak Severide szamocze się z jednym ze strażaków. Krzyki Severide były głośne i niezrozumiałe. Matt ruszył w kierunku przyjaciela. Nikt nie mógł go zatrzymać. Wściekły Kelly był gorszy niż rozpędzony nosorożec. A teraz musiało być coś poważnego.
- Severide! - na te słowa brunet zatrzymał się i odwrócił w kierunku Casey. Matt podchodził do niego żwawo.
- Oni chcą ją zabić rozumiesz? - teraz na jego twarzy, Matt dostrzegł łzy. W oczach widział jakieś szaleństwo.
- Kogo?
- Bee! Byliśmy na drugiej kondygnacji przy samochodzie kiedy to wybuchło. I kawałek bloku uszkodził jej żebro, to przebiło płuco które się zapadło i... Oni sklasyfikowali ją na czarno! - jęknął czując ogromną niemoc. Nie miał nawet jak zawieźć jej do najbliższego szpitala. Nie mógł jej pomóc. Przerażony wpatrywał się w nią, leżącą między innymi sklasyfikowanymi na czarno i miał ochotę ich wszystkich wybić. Nie pomogli jej. Zabili ją. Przecież oddychała. Ledwo bo ledwo ale to oznaczało, że walczyła. A on musi zrobić wszystko, żeby ją uratować. Spojrzał błagalnie na Matt'a. Blondyn wpatrywał się w niego i czuł jego przerażenie.
- O Boże, Bee! - Sylvie na widok szatynki z kartką w czarnym kolorze, poczuła rosnące mdłości i złość. Spojrzała na paramedyków. Jej nowa partnerka w karetce pojawiła się zaraz z noszami. Emily miała okazję rozmawiać z Bee tylko raz. Ale poczuła do szatynki nić sympatii. I z tego co mówiła Sylvie, udało się jej osiągnąć to co Foster w pewien sposób pogrzebała. Kelly wpatrywał się w dziewczyny z 61 i czuł jak niemoc go przeraża. Mógł tylko patrzeć. Słyszał jakby z oddali rozmowę paramedyków o tym co robią i co będą musiały robić. Czuł ciężkie krople spływające po swojej twarzy. Nie mógł pozwolić jej umrzeć. Nie mógł pozwolić jej odejść. Dostrzegł jak Matt kieruje się do pomocy. Czuł jak wszystko w jego wnętrzu drży. Ignorował ból głowy. Najważniejsze było by Beatrice wyszła z tego cało.
- Jedziemy do Mercy Hospital and Medical Center - Sylvie podniosła się i spojrzała na Kelly'ego. Widziała go po raz pierwszy tak przerażonego. Wyglądał jak mały, zagubiony chłopiec który znalazł się pośrodku czegoś czego nie rozumie. Blondynka złapała jego dłoń. Podniósł wzrok na nią i czuł rosnącą fale mdłości.
- Uratujcie ją, proszę - jęknął czując jak traci nad sobą kontrolę. Jeśli coś jej się stanie, on sobie tego nie daruje. Zrobi wszystko żeby była bezpieczna i zdrowa. Wpatrywał się w nią, na noszach a łzy spływały po jego poliku.
- Będzie dobrze - Sylvie czuła, że właśnie to powinna powiedzieć. Ale wiedziała też, że to kłamstwo. Beatrice właśnie znajdowała się w stanie agonalnym. Musieli dowieźć ją do szpitala jak najszybciej. Ale nawet to nie dawało jej większych szans. Krwotok wewnętrzny postępował, krew wypełniała całą jej klatkę piersiową. Złapała za przenośny ssak i podała go Emily. To była walka z czasem. Po kilkunastu sekundach drzwi od karetki 61 zamknęły się z hukiem. Severide oparł się plecami o ścianę karetki opierając dłonie na jej polikach. Widział doskonale jak Foster stara się zmniejszyć obrzęk. Gładził jej skórę na twarzy wpatrując się w jej zamknięte oczy. Ona nie umrze. Nie dzisiaj.

Dotknął swojej głowy czując jak bandaż idealnie uciska jego ranę. Czuł się fatalnie. Drzwi od bloku operacyjnego zamknęły się kilka godzin temu. Nie ruszył się z miejsca. Nie mógł stąd odejść. Czekał na lekarza, na informacje o jej stanie. Otarł ponownie łzy ze swojej twarzy. Jeśli ona odejdzie okaże się, że los go nienawidzi. Każda kobieta do której coś czuł odchodziła od niego. A miał nadzieję, że z Beatrice będzie inaczej. Nauczony poprzednimi niepowodzeniami był z nią szczery, panował nad sobą, skupiał się na niej. Ona była najważniejsza. A teraz co? Znowu to samo. Znowu los odbiera mu kogoś na kim mu zależało.

Wiatr na jej twarzy był dziwnie realny. Obracała się dookoła z zaciekawieniem. Nie wiedziała gdzie jest i co się z nią dzieje. Pamięta tylko ten powrót z meczu i wybuch i ten ostry ból. Odgarnęła włosy na plecy. Zaskoczona i zdezorientowana odkryła, że znajduje się w Damaszku. Poznała park, który otaczał ich dom. Wiedziała, że za tym ogromnym cedrem znajdują się ule. A dalej za nimi jest taras. To tu spędziła ostatnie wakacje ze swoimi rodzicami. Tu ostatni raz była szczęśliwa ze swoimi rodzicami i bratem. Zrobiła krok w kierunku budynku. Zamrugała powiekami i nagle znalazła się w wielkim salonie. Nic się tu nie zmieniło. Ogromny stół stał przy wielkich oknach. Widziała tam dwie osoby pogrążone w żywiołowej dyskusji. Chrząknęła. Osoby siedzące przy stole zamilkły i odwróciły się w jej kierunku.
- Bee? - Jason na jej widok zerwał się z krzesła. Przerażona odkryła, że jej brat mocno dociska ją do siebie. Czuła jak łomocze jego serce a oddech drażni jej ucho. Czuła jak poklepał ją po plecach.
- Jason?! - czuła łzy w swoich oczach. Odsunęła się od niego i oparła dłonie na jego ramionach. Wyszczerzył się do niej.
- Mama?! - odwróciła głowę na kobietę, która stanęła obok jej brata.
- Beatrice - Margaret Norman uśmiechnęła się ciepło na widok córki
- Jaka ty jesteś piękna - dodała dotykając jej polików. Czuła doskonale palce jej matki na swojej skórze.
- Co wy tu robicie? Co ja tu robię?
- My jesteśmy martwi. Ale ty, moje dziecko wydaje mi się że pokręciłaś daty - kobieta spojrzała na kalendarz wiszący na ścianie
- Pokręciłam daty?
- Nie umrzesz, Beatrice. Nie dzisiaj.  Masz jeszcze wiele ważnych rzeczy do zrobienia i osób w swoim życiu które cię kochają. Powinnaś wracać gdzie twoje miejsce...
- Aale jak? - była chyba zbyt oszołomiona tym wszystkim
- Śmierć kliniczna. Powinnaś wrócić i skopać jej dupę jak zawsze, każdej przeciwności - Jason poklepał ją po ramieniu
- My będziemy na ciebie czekać - dodał

Podniósł się na widok mężczyzny wychodzącego z sali. Nie wiedział ile czasu tu spędził. Na widok lekarza zerwał się z miejsca.
- Robiliśmy wszystko co w naszej mocy. Zamkniemy ja na OIOMie. Zapadnięte płuco nie wiemy czy się zregeneruje czy będzie trzeba je usunąć - oznajmił spokojnie. Severide poczuł jak coś spada z jego serca.
- Ale będzie żyła?
- Serce dalej pracować będzie. Na stole przeszła w śmierć kliniczną. Wróciła ale nie wiemy jakie zmiany zaszły w jej mózgu. Może być tak, że nic się nie zmieniło a może nigdy się nie obudzić. Albo obudzić się i być w stanie wegetatywnym. Wszystko okaże się w najbliższym czasie - Kelly poczuł jak coś w jego wnętrzu pęka na pół. Poczuł rosnącą złość na cały świat. Przecież to nie było sprawiedliwe. Los wyraźnie z niego żartuje. Usiadł oszołomiony na krześle i wpatrywał się w ścianę naprzeciwko. To jakiś żart. Coś w jego wnętrzu kazało mu się powstrzymać od wylewania żalu. Że nie wszystko stracone. Pozostaje jeszcze nadzieja, że nic się jej nie stało. I tej nadziei będzie się trzymał do samego końca

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now