16:"A skąd pomysł, że jest u mnie?"

297 19 20
                                    

Wyszła z kamienicy. Przymrozek ściął miasto. Podniosła głowę przyglądając się otoczeniu. Uśmiechnęła się pod nosem poprawiając czapkę. Lubiła zimę. Będąc dzieckiem kojarzyło się jej tylko z bitwą na śnieżki urządzaną w szkole. Rzucanie w ruchomy cel, jakim był inny człowiek, kulką ze śniegu poprawiało ich celność. Mogli się bawić tak do upadłego. Zeszła po schodach do samochodu. Przekręciła kluczyk otwierając drzwi kiedy kątem oka dostrzegła ruch za sobą. Odwróciła się i uchyliła przed atakiem jakiegoś mężczyzny. Zacisnęła palce w pięść i wystosowała kontrę. Nie trafiła w mężczyznę a w drzwi od samochodu. Skrzywiła się czując tępy ból. Kiedy się odwróciła by ponowić atak poczuła ból z tyłu głowy. Zrobiło się jej ciemno przed oczami i osunęła się na chodnik. Mężczyzna złapał ją za ramię i czekał aż podjedzie czarna Impala. Kiedy zatrzymała się przy nich, na pomoc wyszedł mu kolejny mężczyzna. Wrzucili szatynkę do bagażnika i nie zwracając jakiejkolwiek uwagi wsiedli.

    Sylvie wpadła do szatni. Było pusto. Odprawa zacznie się za pięć minut a po Bee ani śladu. Nie chciała martwić Moucha czy kogokolwiek. Beatrice była osobą, która nie spóźniała się. Zawsze była parę minut prędzej. To ona pilnowała nawet czy Sylvie nie zaspała. Przeszła całą szatnię. Nie było to pozytywnie nastrajające. Ktoś taki jak Beatrice nie przychodziła sobie od tak do pracy. Wyszła na parking. Nawet srebrnego Camaro tam nie dostrzegła. Zacisnęła zęby i ruszyła do gabinetu Casey'a. Blondyn pozwolił jej wejść kiedy zapukała. Spojrzał na nią uważnie. Wyglądała na przestraszoną.
- Kapitanie nie wiem co jest z Bee. Nie ma jej, jej samochodu, nie odbiera telefonu –oznajmiła. Mężczyzna wytrzeszczył oczy. Odwrócił się do kartek i zaczął je przerzucać.
- Wolnego też nie brała. Byłaś u Bodena?
- Najpierw przyszłam do ciebie – wyjaśniła
-Dobra Sylvie, ja idę do Bodena. Załatwimy ci zastępstwo – podniósł się. Sam zaniepokoił się tym. Beatrice była ostatnią osobą, którą mógł oskarżyć o to, że oleje swoją pracę. Była profesjonalna. Zawsze pojawiała się w remizie z zapasem parunastu minut.

    Ocknęła się czując wstrząs. Bolała ją głowa. Syknęła wyciągając rękę. Dotknęła swojego karku. Oberwała potężnie. Czuła jak robi się jej niedobrze. Wciągnęła powietrze w płuca. Mieszanka spalin i benzyny uświadomiła jej, że jest zamknięta w bagażniku. Puknęła pięścią w pokrywę ale ta nie miała w planach odskoczyć. Poruszyła się. Może uda się jej wypchać lampę. Taki samochód na pewno zwróci uwagę policji. Nie za bardzo wiedziała co się stało. Próbowała się obrócić ale bagażnik był zbyt mały. Oddychała głęboko. Serce zaczęło walić w jej żebra ze zdwojoną siłą. Dawno tego nie czuła. Adrenalina buzowała w jej organizmie.

   Severide skrzywił się kiedy usłyszał dzwonek swojego telefonu. Miał do licha jeszcze wolne. I wiedzieli, że o tej porze jeszcze spał. Obrócił się powoli do szafki. Spojrzał zaspany na wyświetlacz.
- Halo
-Sorry Severide, że cie budzę. Jest z tobą Bee? - Casey a raczej jego głos napawały Kelly'ego zaniepokojeniem.
- Co?
-Szukamy Bee. Nie przyjechała do pracy – wyjaśnił. Telefon do Severide'a był ostatecznością. Ale musieli sprawdzić wszystkie znane miejsca, gdzie mogłaby być zanim zadzwonią na policję. Ocknął się na to pytanie i usiadł. Ta wiadomość była niepokojąca
- A skąd pomysł, że jest u mnie? - parsknął
-Severide, nie udawaj. Wszyscy wiedzą – wyjaśnił Matt kręcąc się po gabinecie komendanta. Brunet przetarł kark.
- Nie widziałem jej od czwartku – odparł – Daj znać czy ją znaleźliście. Ja sam podzwonię i może się czegoś dowiem. Bo to nie jest normalne
- Nie jest to normalne dla Bee – Casey poprawił go. Wielu strażaków brało wolne chwilę przed rozpoczęciem zmiany albo w ogóle nie przychodzili. Jednak nie Beatrice. Ona była profesjonalna. Praca była ważna. Nie ważne jak się czuła. Jeśli nie padała na twarz pojawiała się w pracy. Zawsze przed czasem.

     Poczuła jak samochód zatrzymał się. Zniwelowała mdłości. Oddychała już w miarę spokojnie. Zapach spalin dalej ją drażnił. Ale szło się przyzwyczaić. Zacisnęła zęby łapiąc głęboki wdech. Słyszała jak trzasnęły drzwi a potem kroki na szutrowej drodze. Słyszała jak kamyki rozsuwały się pod wpływem ciężaru ciała. Zaraz będzie wiedziała o co chodzi. Zmrużyła oczy żeby nie doznać oślepienia. Bagażnik otworzył się gwałtownie. Wyrzuciła nogę do przodu uderzając w kogoś. Mężczyzna jęknął od uderzenia. Szybko mrugała oczami żeby przyzwyczaić swój wzrok. Wyskoczyła z bagażnika szybko i poczuła ból w nodze. Jęknęła. Usłyszała huk wystrzału. Zatrzymała się zaskoczona opierając o auto.
- Dlaczego jej nie związaliście, debile? - mężczyzna opuścił broń. Poczuła jak robi się jej słabo. Zacisnęła palce na ranie ponad kolanem. Dobrze, że nie przestrzelił jej kolana.
- Słuchaj mnie uważnie – mężczyzna podszedł do niej i lufą uniósł jej podbródek
- Zrobisz coś dla nas i sobie stąd pójdziesz
- Nie można było zapytać? -wysapała oddychając przez nos. Przyglądała się mężczyźnie. Ciemne oczy wpatrywały się w nią. Tatuaże na twarzy. Latynosi.
-Nie nawykliśmy – mruknął – To co ty na to?
- Przecież nie mam wyboru – parsknęła odsuwając głowę. Mężczyzna cofnął się o krok i złapał za swój pasek. Rzucił go obok niej. Odwróciła głowę na to potem przeniosła ją na mężczyznę.
-Zrób ze sobą porządek i idziemy – mruknął. Drżącą ręką złapała za element garderoby. Nie wiedziała czego może się spodziewać po tym. Zacisnęła mocno pasek ponad raną i wyprostowała się. Nie miała innego wyboru niż robić co jej każą. Nie uwolni się. Właśnie ma pierwszą dziurę w nodze. Nie wiedziała ile będzie mogła jeszcze nabyć. Ruszyła za mężczyznami w kierunku magazynu. Nie chciała się domyślać co ją tam czeka. Kiedy znalazła się w pustej sali, cierpko przyznała, że się nie pomyliła. Na stole leżał mężczyzna. Widać, że zarobił dwie kulki. Powoli się wykrwawiał. Był z nim ktoś, kto próbował opatrunkami zatamować krwotok.
- Napraw to – rzucił mężczyzna. Powoli podeszła do stołu. Latynos w jej wieku zarobił dwa strzały. Jego koszulka była czerwona od krwi. Na podłodze leżało mnóstwo gazy. Również przesiąkniętej krwią. Zatrzymała się przy nim.
- Potrzebuje krzesła. Inaczej sama zejdę nim pomogę twojemu kumplowi – sapnęła. Zrobiło się jej niedobrze. Złapała za rękawiczki.
- Musicie skołować parę worków krwi. Krwi takiej jak jego. Stracił jej dużo i musimy uzupełnić niedobór – mruknęła. Nożyczkami rozcięła koszulkę mężczyzny.
- A ty będziesz mi pomagać – dodała przyglądając się mężczyźnie naprzeciw niej. Miał niewiele ponad dwadzieścia lat. Był przerażony całą sytuacją. Odwrócił wzrok na mężczyznę stojącego za Bee. Szatynka przyglądała się młodemu w skupieniu
-Si – rzucił. Nie mogła tego skopać. Musiała faceta postawić na nogi. Musiała go naprawić. Od tego zależało jej życie. W sumie i tak wiedziała, że się stąd niewydostanie. Po wszystkim będzie zbędna. Zostanie wyrzucona jak śmieć. Tak czy siak jest na przegranej pozycji. Ale będąc medykiem wojskowym ma obowiązek po pierwsze pomóc. Zrobi wszystko żeby tak się stało i zacznie wymyślać plan awaryjny. Widok broni przy stole jej nie ruszał. Będąc w Afganistanie widziała to co dzień.

   Po dwu godzinach walki udało się jej wyjąć obie kule i zatamować krwotoki. Sama czuła się potwornie źle. Upływ krwi mimo opaski był. Czuła jak spodnie nasiąkają krwią. Siedziała na krześle i zakładała szwy kiedy zrobiło się jej przeraźliwie zimno. Pierwszy etap wykrwawienia. Gość musiał trafić ją w jakąś ważną żyłę. Zorientowała się, że drżą jej ręce. Podniosła wzrok na worek z krwią przyczepiony do prowizorycznego stojaka. Nawet nie chciała pytać skąd ona. Odetchnęła głęboko zszywając ranę. Chłopak który jej pomagał miał minę jakby sam miał umrzeć. I widziała w jego oczach potwierdzenie jej czarnych myśli. Jest skazana na śmierć. Tylko, że oni nie wiedzieli. Beatrice Norman nie poddaje się bez walki. Beatrice Norman walczy do ostatniego oddechu. Dopóki walczy jest nadzieja, że się jej uda. Oparła się o stół czując jak robi się jej słabo. Musi się uspokoić. Fala gorąca zalała jej organizm. Zalała się potem. Znane jej delirium.
- Ruchy – usłyszała głos za sobą
- Kończę –mruknęła ciężko. Policzyła do dziesięciu. Uspokoiła swoje serce i cały układ odpornościowy. Ponownie wróciła do szycia. Czas się jej właśnie kończył. Musi improwizować.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now