43:"Jak wyjdziemy z tego ożenisz się ze mną?"

306 18 22
                                    

Ocknął się i zerwał. W powietrzu unosił się kurz i dym. Zakaszlał przecierając twarz. Zamrugał powiekami. Nie pamiętał co się stało. Ostatnie co pamiętał to, że szedł z Bee do auta po meczu. Mieli jechać do domu. On był padnięty a ona miała rano dyżur. Rozejrzał się dookoła. Siedziała oparta o samochód i oddychała z wyraźnym trudem. Zerwał się z miejsca spoglądając na nią.
-Hej, hej co z tobą - oparł dłoń na jej poliku. Uśmiechnęła się szeroko.
- Dopiero się wykopałam spod gruzu - wskazała na kilka kawałków betonu obok. Dotknęła jej polików.
- Jesteś cały?
- Tak, chyba tak - podniósł się ignorując drżące nogi. Najważniejsze, że ona była cała. Kiedy stanęła naprzeciw niego położyła ręce na jego klatce piersiowej.
- Sprawdzam czy jesteś cały - wyjaśniła. Przytulił ją do siebie odruchowo. Poczuła ból w klatce piersiowej po prawej stronie. Objęła go w pasie.
- Co się stało? - odwrócili się w kierunku gruzowiska. Słyszeli krzyki innych osób. Kurz opadał powoli.
- Coś wybuchło chyba - mruknął. Splunęła na podłogę czując w zębach piasek. Podniosła swoją koszulkę i zakryła nią usta. Zignorowała rosnący ból żeber. Obserwował ją jak kierowała się do innych osób znajdujących się w tej części zawalonego parkingu. Potrząsnął głową i sam zakrył twarz. To był ich odruch. Brali się za pomoc poszkodowanym.
- Kelly - odwróciła się w jego kierunku - Sprawdź auta, które możesz. Potrzebujemy apteczek, wody. Wszystkiego - rzuciła i spojrzała na kobietę leżącą przy niej. Wpatrywała się w szatynkę oszołomiona. Bee poczuła nagle jak wraca do niej Irak. Zrujnowana baza. Dawno nie wracała do niej wojna. Ale dzisiaj. Kelly wpatrywał się w rumowisko i zdał sobie sprawę, że nie był to przypadkowy wybuch. Ktoś to zaplanował. Wielkość uszkodzeń przypomniała mu o bombach na pasach szahida. Podszedł do swojego samochodu i otworzył bagażnik. Wyjął apteczkę oraz zestaw do naprawiania łodzi. Nie wiedział nigdy czemu tego nie wyjął po skończonej pracy. Teraz był wdzięczny losowi. Słyszał w oddali jej głos kiedy rozmawiała z kolejnymi osobami. Całe piętro usiadło. Widział uszkodzone podpory i gruz zalegający w miejscach wjazdu i wyjazdu a także wielkie rumowisko dzielące parking na pół. Z walizki wyciągnął mały łom i podszedł do kolejnego samochodu. Zignorował ból głowy. Dotknął swojego karku i poczuł coś lepkiego na palcach. Spojrzał na swoją dłoń. Odwrócił wzrok do Bee, która pomagała kolejnej osobie podnieść się. Z apteczki wyjął plaster i miał tylko nadzieję że on wystarczy. Lokowała wszystkich w miejscu w którym oni stali kiedy doszło do wybuchu. Powoli przesuwał się w głąb. Nie liczył że znajdzie coś co im ułatwi wyjście. Zerkał na nią co chwilę. Była pochłonięta swoją pracą. Skąd w nich takie opanowanie?

Usłyszał krzyk przerażenia i odskoczył od samochodu. Popędził w kierunku skąd dobiegł krzyk. Przeczesywał kolejne samochody żeby znaleźć coś przydatnego do przeżycia. Mijały kolejne minuty a oni nawet nie wiedzieli co działo się na górze. Kręciło mu się w głowie ze stresu. Zatrzymał się przerażony widząc leżącą szatynkę.
- Co się stało?
- Nie wiem. Przewróciła się - wyjaśniła jedna z kobiet. Ruszył do niej kiedy pozostali wpatrywali się w nią przerażeni. Jej się nic nie mogło stać. Na pewno nic. Pewnie ze stresu zemdlała. Przewrócił ją na plecy. Dotknął jej szyi. Wyczuł jej puls. Coś spadło z jego serca. Rozpiął jej kurtkę. Nie dostrzegł żadnych mokrych plam na jej koszulce. Nachylił się w kierunku jej klatki piersiowej. Obserwował jak unosiła się i opadała. Zdecydowanie za płytko. Podwinął jej koszulkę i dostrzegł zasinienie na prawe jstronie jej klatki. Dotknął tego a ona się ocknęła. Zdezorientowana jęknęła z bólu. Podniósł wzrok na nią.
-Bee - szepnął czując jak do jego oczu napływają łzy
-Kelly - ostrożnie podniosła rękę i dotknęła jego ręki. Zacisnął palce na niej. Przycisnął jej dłoń do swoich ust.
- Nie mów nic. Masz chyba pęknięte żebra - oznajmił cicho gładząc jej czoło.
- Moje płuco się zapadło - wyszeptała. Spojrzał na nią przerażony. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się blado.
-Nie możesz umrzeć - jęknął
- Musisz mi odpowietrzyć to płuco - odparła oblizując usta. Zaschło jej wgardle. Czuła jak trudno się jej oddycha.
- Jak?
- Znajdź nóż i jakąś rurkę albo długopis. Cokolwiek czym wyprowadzisz powietrze na zewnątrz - przymknęła powieki i starała się uspokoić. Ale kiedy czuła, że nie ma tyle powietrza ile potrzebuje panikowała. Odsunął się od niej i chaotycznie zaczął biegać pomiędzy samochodami. Otwierał każdy bagażnik ponownie. Kiedy wrócił otworzyła oczy. Widziała przerażenie w jego oczach. Oparła dłoń na jego udzie. Złapał za butelkę wody i wylał ją na ostrze swojego scyzoryka. Nie wierzył, że to wysterylizuje narzędzie. Ale lepsze to niż nic.
- Rozetnij moją koszulkę. Znajdź przerwę między trzecim i czwartym żebrem - wpatrywała się w niego tak samo przerażona jak on. Ręce trzęsły mu się a oczy pokrywały się łzawą mgiełką. Nie pozwoli jej umrzeć. Poczuła chłód na swojej skórze. Po chwili jego ciepłe palce przesuwały się po jej mostku.
- Mam
- Rozetnij to dosyć głęboko. Na długość jakiś trzech centymetrów. Będziesz musiał później w to wcięcie wbić to co przyniosłeś. Zadziała kiedy usłyszysz świst powietrza - wysapała. Czuł się przerażony, ale wiedział że musi to zrobić. Inaczej się udusi. Nie mógł pozwolić jej odejść. Nie w tym miejscu o nie w tej chwili. Jej krzyk przeciął ciszę. Osoby siedzące w rogu skrzywiły się. Czuł łzy spływające po jego polikach. Dostrzegł jak po jej skórze spływa krew. Nie chciał zrobić jej więcej krzywdy. Nie chciał sprawiać jej bólu. Złapał za rurkę długopisu i opłukał ją resztką wody jaką miał w butelce. Zacisnął zęby i poczuł jak zacisnęła palce na jego udzie. Kiedy wcisnął ją w rozcięcie usłyszał świst. Odruchowo wzięła głęboki wdech czując, że może to zrobić. Otworzyła oczy i spojrzała na bruneta. Ten nachylił się nad nią i cmoknął jej czoło gładząc po włosach. Nachylił się w kierunku apteczki i wyciągnął plaster. Musiał ustabilizować rurkę wystającą z jej boku. Oddychała powoli z zamkniętymi oczyma. Zsunął swoją kurtkę i zwinął ją w kłębek. Otworzyła oczy ponownie kiedy uniósł jej głowę. Pocałował jej czoło ponownie.
- Teraz odpoczywaj - szepnął. Uśmiechnęła się do niego blado czując jak pojawia się ogromna rozpacz. Jeśli nie dostanie jak najszybciej pomocy to i tak umrze. Ale nie chciała mu tego mówić. Widziała jego przerażenie i łzy w tej chwili. Trafiła ponownie do piekła. I spoglądała śmierci w oczy. Chciała z nią walczyć. Miała po co i dla kogo. Nie chciała go zostawiać. Nie teraz. Chciała przeżyć z nim jeszcze przynajmniej trzydzieści lat. Poczuła jak położył się obok niej. Odwróciła głowę w jego kierunku.
- Nic nie mów. Odpoczywaj - rzucił kiedy otworzyła usta. Poczuła jak przysunął ją do siebie. Jego ciepło od razu otuliło ją szczelnie. Wpatrywał się w nią jak oddychała. Jak mógł tego nie zauważyć na początku. Dlaczego nie obejrzał jej dokładnie? Był wściekły na siebie. Przycisnął polik do jej głowy gładząc jej ramię. Nie chciał jej stracić. Nie chciał żeby i ona umarła. To będzie niesprawiedliwe. Los z niego wyraźnie żartował. Przymknęła powieki oddychając. Poczuła łzy wypływające na jej poliki. Wszyscy siedzieli w ciszy co chwilę przecinanej kaszlem lub pociąganiem nosem. Nie był w stanie się ruszyć. Nie mógł jej zostawić chociaż na chwilę. Nie teraz. Musiał być na straży. Pilnować żeby wyszła z tego żywa. Pocałował jej czoło. Czuł oddech na jej szyi i to mu wystarczało.
- Jak wyjdziemy z tego ożenisz się ze mną? - rzucił. Poczuł jak poruszyła głową. Odsunął się i spojrzał na nią.
-Oświadczasz mi się?
- Tak - pogłaskał jej polik. Uśmiechnął się do niej.
- Ożenię się z tobą. Jak z tego wyjdziemy - zaśmiała się cicho. Ponownie wtuliła głowę w zagięcie jego szyi.

Usłyszał hałas za sobą. Nie wiedział ile leżał. Ile czasu tu siedzieli. Obrócił głowę w bok. Chłodny powiew z północy sprawił, że wszyscy się zerwali. Musiał zasnąć na chwilę. Nie pamiętał w którym momencie.
- Straż pożarna!! -krzyk rozległ się po chwili. Usiadł na klęczki
- Tutaj!! -krzyknął - Jesteśmy w dziesiątkę. Mam jedną osobę z zapadniętym płucem a tak to tylko złamania i rany powierzchowne! -rzucił. Usłyszał szuranie. Dokopali się do nich. Coś spadło z jego serca. Nachylił się w kierunku szatynki.
- Bee, przyszli -rzucił. Coś ścisnęło jego żołądek kiedy nie zareagowała. Przez spory otwór wsunął się jeden z strażaków z deską do ewakuacji.
- Bee! - złapał ją za ramiona i potrząsnął ostrożnie. Łzy pojawiły się w jego oczach a panika zgniotła jego serce. Krzyknął ponownie i dotknął jej szyi. Zrobiło mu się niedobrze. Nie, nie, nie... Ona nie mogła umrzeć. Właśnie w tej chwili.

----------------
Właśnie zbliżamy się do końca - zostały jeszcze tylko 2 rozdziały :(

Przywiązałam się do Bee i jest mi smutno z tego powodu

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now