28:"Jaki ty się, Severide, opiekuńczy zrobiłeś"

295 19 4
                                    

Wysiadła z taksówki i spojrzała na budynek. A więc tak mieszkał jej ojciec? Nie czuła, żeby ten dom był jej rodzinnym. Nie miała rodziny. Całe swoje życie spędziła w Baltimore. Taksówkarz wyciągnął jej walizkę i postawił obok niej. Zapłaciła mu i podziękowała z uśmiechem. Nie wiedziała sama dlaczego to robiła. Nie chciała mieć z tym człowiekiem niż wspólnego. Pomimo że był jej ojcem nie czuła, żeby go kochała. Nie czuła do niego żadnych wyższych uczuć. Ale postanowiła spełnić jedno marzenie swojego brata.
- I mam tylko względem ciebie jedno marzenie. Jedno, jedyne. Dla mnie jest małe ale dla ciebie będzie wielkim wyzwaniem. Porozmawiaj z ojcem. Wyjaśnijcie sobie wszystko. Kocha cie mimo swojej ogłady. Ja to wiem, ty musisz się przekonać - te kilka zdań były dla niej absurdem. Bo jak wspomniał jej brat, to będzie dla niej wielkie wyzwanie. Ale chciała być lojalna do końca dla swojego brata. Złapała za rączkę od walizki i pociągnęła ją wkierunku budynku.

Jej urlop nikogo nie dziwił. Wiedzieli, że ma pełno nauki. Ale jego niepokoiło to, że nie odbierała od niego telefonu ani nie otwierała drzwi. Powiedziała mu, że bierze kilka zmian wolnego bo musi się przygotować do sesji. Siedzieli w barze po skończonej zmianie.
- Akurat sobie wolne wzięła jak mamy kilka nowych drinków - Hermann westchnął rozgoryczony. Severide roześmiał się. Słyszał już o tym co próbowali zrobić. Drinki, którymi ją poili były według niej obrzydliwe. Ale im powiedziała, że się nie nadają.
- Severide dzwoń do niej. Ma się tu zjawić
- A czemu ja? - rozłożył ręce szeroko i spojrzał na niego. Zebrani dookoła parsknęli śmiechem.
- Wy sobie możecie udawać, my wszystko widzimy - oznajmił strażak.
- Ciekawe co - szedł w zaparte bo chciał się dowiedzieć co oni wiedzą. Pewnie nic. A Hermann bierze go pod włos.
- Jakie macie oboje maślane oczka jak się na siebie patrzycie - oznajmił.
-Czyli nic nie wiecie - rzucił co spowodowało ogólne poruszenie - Ale wracając, nie odbiera ode mnie telefonów i nie otwiera. Albo jej nie ma albo tak kuje jak dzięcioł że zapomina o całym świecie - postawił pustą butelkę na bar. Skinął głową gdy Otis spojrzał na niego. Mężczyzna sprawnym ruchem wymienił jego butelkę na pełną. Kelly odwrócił głowę, kiedy obok niego usiadła blondynka. Kobieta uśmiechnęła się do niego i zamówiła drinka. Nowa pomocnica Connie była w remizie od niedawna. Nie ruszała go, jej obecność. Miał swoje zajęcia i musiał pilnować szatynki. Odpowiedział na jej pytanie zupełnie normalnym tonem. Uśmiechnął się do niej i zaczął z nią zupełnie na luzie rozmawiać.

Zeszła na dół. Wielki dom był pusty. Jej ojca już nie było. Nie widziała jego samochodu na podjeździe. Pewnie jest już w jednostce. Pierwsza rozmowa z nim była dla niej ciężka. Przez prawie godzinę siedzieli naprzeciw siebie w milczeniu. Żadne z nich nie wiedziało od czego zacząć. To w sumie ona bardziej nie wiedziała od czego zacząć. Nie wiedziała czy może mu opowiedzieć o wszystkim co ją boli. Czy może powiedzieć mu, że nigdy nie traktowała go jak ojca. A później już jakoś poszło. Kiedy potok słów wypłynął z jej ust nawet go nie kontrolowała. Mówiła wszystko. Pozbywała się z siebie całego żalu, mówiła mu o tym co czuła przez całe życie. A on? Milczał. Nie przerywał jej. Płakała, krzyczała, mówiła mu wszystko. Przyjmował to z pokorą. Widziała w jego oczach, że przyjmował to z pokorą. Że zgadzał się ze wszystkim co mówiła. I przyszedł ranek. Podeszła do lodówki i otworzyła ją. Wyjęła wodę. Nie jadła nic od wczoraj ale nie była też głodna. Ten stres związywał jej żołądek. Złapała za telefon. Teraz była gotowa żeby porozmawiać z Kelly'm. Dzwonił do niej całe popołudnie.

Dzwonek telefonu ściągnął go na ziemię. Skrzywił się i otworzył jedno oko. Zaskoczony zdał sobie sprawę, że nie jest w swoim domu. To napewno nie była jego sypialnia. Ani nawet sypialnia Bee. Westchnął mrugając oczami. Dotknął swojej twarzy. Głowa mu zaraz eksploduje. W ustach mu zaschło. Poruszył się i podniósł kołdrę. Co on najlepszego zrobił? Namierzył swoje ubrania. Gdzie on u licha spędził całą noc?! Co on odwalił?! To że się nawalił to było pewne. Ale żeby... Spanikował.
- Dzień dobry - kobieta stojąca w drzwiach uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Marry- rzucił oszołomiony. Roześmiała się cicho. Podeszła do łóżka.
- Spałeś i nie chciałam cie budzić ale twój telefon ciągle dzwoni - wyjaśniła. Złapał za swój telefon i odłożył go na szafkę
- Posłuchaj - mruknął zmieszany. To nie miała prawa w ogóle się dziać.
- To wczoraj to...
-Tak, było niesamowite. Ale my pracujemy razem i nie chcę żeby to wpłynęło na naszą pracę - poczuł ulgę. Jak mówiła to Bee, to czuł wściekłość. Ale z jej ust to było zbawienie. Coś spadło z jego serca.
- Czyli uznajmy to jako jednorazowy wyskok - dodała i pocałowała go. Sprawnie wysunął się z łóżka i zaczął w pośpiechu ubierać. Musi stąd jak najszybciej wyjść. I nie wrócić. To była jego porażka na całej linii. Nie odzywał się. Był tym zbyt oszołomiony.

Spojrzała na swojego ojca kiedy wszedł do domu. W dłoniach ściskał dwa kartony. Dostrzegła na nich logo Oma's Dinner. Kiedy była młodsza uwielbiała stamtąd wszystko co miało w sobie cukier. A kiedy odwiedzała Jasona tam właśnie jeździli z jednostki na śniadania. Uśmiechnęła się do niego odkładając telefon.
- Wiem, że lubisz naleśniki z Oma's - odstawił to na wyspie pośrodku kuchni. Odłożył kluczyki od samochodu. Widział jej uśmiech i pokiwał głową. Wszystko co wiedział powiedział mu Jason. Skopał wychowanie swoich dzieci ale teraz musiał to naprawić. I naprawi. Została mu jego jedyna córka. Był z niej dumny. Z tego co zrobiła w Afganistanie. Z tego co robiła w swoim życiu. Wiedział, że brat jego żony dba o nią jak o własną córkę. Randall robił dla Beatrice to czego on nie zrobił. Kariera to nie wszystko. Najważniejsi w życiu są ludzie, którymi się otaczał. A została mu tylko ona.
- Pamiętałeś?
-Oczywiście - skinął i przesunął w jej kierunku jeden z kartonów. Widział jej uśmiech i czuł niewyobrażalne szczęście. Nie nadrobią trzydziestu lat w jeden dzień.

Wyszedł spod prysznica i poczuł dalej ten palący wstyd. Siedział w łazience ponad godzinę. Jedynie co to prawie się poparzył przez gorącą wodę. Musiał uwierzyć Marry na słowo i o tym zapomnieć. Jeśli Bee się o tym dowie to właśnie pogrzebie wszystko nad czym pracował ostatni rok. Nie zniósłby chyba tego. Odwrócił wzrok do telefonu. Dzwoniła dwa razy. Oddzwoni do niej później, jak się tylko uspokoi. Teraz zaczął dzwonić do niego Casey. Złapał za komórkę i odebrał
- No wreszcie stary - usłyszał
- Nie słyszałem jak dzwoniłeś - mruknął przyglądając się sobie w lustrze.
- Dobra, dobra - Matt prychnął zupełnie nie wierząc w jego słowa - Co wczoraj zrobiłeś?
- Nic - rzucił
-Nic? W barze zupełnie puściły ci hamulce - zrobiło mu się niedobrze. Czyli widzieli to wszyscy. Czyli ma przerąbane. Czyli wszystko psu w nos.
- Nie pamiętam tego. Ale rano obudziłem się w nie swoim łóżku - oznajmił skruszony. Matt milczał a on poczuł się jak przed ścięciem. Palił go wstyd. Przeokropny wstyd.
- Powiesz o tym Bee?
- Nie. Marry powiedziała, że dla niej to jednorazowy wyskok. Kiedy Bee mówiła, że pracujemy razem to się wściekałem. Ale z ust Marry to dla mnie zbawienie - oznajmił spokojnie. Ale w środku się trząsł.

Powrót do Chicago był z jednej strony marzeniem. Z drugiej chciała zostać jeszcze trochę w Baltimore. To jak dogadywała się z własnym ojcem ją zaskakiwało. Chciał szczerze być obecny w jej życiu. I starał się nadrobić wszystkie stracone lata. Postanowiła dać mu szansę. Wyszła przed terminal i uśmiechnęła się do bruneta. Stał oparty o samochód i wpatrywał się w wejście. Na jej widok uśmiechnął się szeroko.
- Na prawdę nie musiałeś przyjeżdżać po mnie - stanęła naprzeciw. Nachylił się w jej kierunku i cmoknął jej wargi.
- Zapomnij, że ci pozwolę tłuc się taksówkami jak mam wolne - mruknął łapiąc za jej walizkę.
- Jaki ty się, Severide, opiekuńczy zrobiłeś
- O ciebie to zawsze - rzucił. Parsknęła śmiechem.
- Jak kilka dni z ojcem?
- Zaskakująco dobrze - wsiadła do samochodu - Na prawdę mu zależy. Powiedziałam mu wszystko co czułam, co czuje. I przyjął to do siebie - zapięła pas. Uśmiechnął się zapuszczając silniki. Nie wracał nawet myślami do tego co stało się przedwczoraj.
-Czyli miałem rację?
- Według siebie masz ją cały czas. I w tym przypadku muszę się zgodzić - oznajmiła i cmoknęła jego polik. Roześmiał się w głos.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now