37:" Ale to przez niego cała ta farsa"

260 16 23
                                    

Mouch,Trudy i Halstead na jej widok zerwali się z miejsc. Szatynka szła obok mężczyzny nie odzywając się. Nie miała pojęcia co się właśnie stało. Nie rozumiała skąd mecenas Ross się tutaj pojawił. Poczuła jak Mouch i Trudy otaczają ją ramionami. Zupełnie jakby była ich córką. Poczuła się trochę lepiej. Odwróciła wzrok na szatyna. Uśmiechnął się klepiąc ją po ramieniu.
- Co powiedzieli?
- Wyszłam, muszę jechać do szpitala na badania i mecenas Ross załatwił mi wolność do czasu wyjaśnienia - oznajmiła spokojnie
- Ale o co w ogóle poszło
- O Severide - prychnęła - Marry była dzisiaj u niego rano, mieliśmy małą dyskusję a później ona zadzwoniła na policję, że ją pobiłam. Tak w wielkim skrócie - wyjaśniła machając rękoma. Była zmęczona, zrezygnowana.
- Beatrice,musimy iść. Pewnie już czekają - mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu.
- Nie martw się, wyciągnę akta i zobaczę co mają - Jay uśmiechnął się do niej. Skierowali się do wyjścia. Zaskoczona zatrzymała się na schodach widząc całą remizę. Na jej widok unieśli ręce. Stali tam i czekali na nią. Na widok Sylvie wyraźnie się rozchmurzyła. Blondynka nie miała już na nodze gipsu. Zeszli po schodach do nich.
- Jak jest źle? - Chris przytulił ją. Za nim podążyli pozostali. Stała pośrodku wielkiego kółka. Czuła się dziwnie spokojnie kiedy ich zobaczyła.
- Nie jest źle. Nie idę siedzieć - oznajmiła
-Przyjdź wieczorem do baru. Wszystko obgadamy - Sylvie i Stella poklepały ją po ramieniu.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej kiedy postawiła przed nim kubek z kawą. Usiadła naprzeciwko. Wróciła dopiero co ze szpitala. Czuła rosnące zmęczenie.
-To powie pan mi teraz skąd się pan wziął na posterunku?
- Twój ojciec do mnie zadzwonił - oznajmił upijając łyk kawy.
-Generał? - uniosła brew - Skąd pan zna generała?
- Jestem jego bratem - na te słowa parsknęła kawą. Podniosła wzrok zaskoczona. Miała wrażenie, że mężczyzna robi sobie z niej jaja
- Bratem? Ale pana nazwisko jest inne niż moje czy generała
- Jak wiesz o ile wiesz, to twój dziadek rozwiódł sięz twoją babką. Roger został z tatą a ja pojechałem z mamą do Chicago. Mam nazwisko po jej drugim mężu. Ja i twój ojciec jesteśmy braćmi bliźniakami - wyjaśnił - Mamy kontakt. Może teraz po śmierci Jasona nie jest już taki super jak przedtem ale zadzwonił do mnie i powiedział, że wpadłaś w tarapaty i mam cie wyciągnąć. Więc jestem - przyglądała mu się w skupieniu.
-Wujek Lou? - poderwała się nagle. Teraz mężczyzna roześmiał sięw głos. Wydawał się być teraz o wiele łagodniejszy niż na posterunku.
- Wujek Lou - skinął głową - Myślałem, że mnie nie pamiętasz
- Bo mam z tym problem. Kiedy wyjechałam do szkoły kadetów spędziłam tam czternaście lat. Nie znam swojej rodziny. Miałam sześć lat w końcu - mruknęła
-Wiem. Nie pochwalałem tego ale nie byliście moimi dziećmi i Roger wam zaplanował karierę zanim się urodziliście - dodał. Wpatrywała się w niego oszołomiona. To było za dużo wrażeń. Nawet przeszła jej już złość. Teraz zostało jej tylko śmiać się z tego.

Zerwał się z miejsca i poczuł ostry ból w plecach. W końcu pozwolili mu wyjść ze szpitala. Odebrała go Stella i od razu zabrała mu telefon. Na początku się na nią boczył ale teraz zrozumiał o czym mówiła. Nie wierzył w to co działo się dzisiaj. Od samego rana wszystko leciało na łeb na szyję. Ta akcja w szpitalu. Nie widział jej tak wściekłej. I sam dawno nie był tak wściekły. Na Marry. Teraz Stella opowiadała o tym co działo się na mieście.
- Jay powiedział, że sama podważyła wiarygodność Marry w prawidłowy sposób. Nawet jej adwokat jak dotarł to było już po wszystkim. Czekają na wyniki jej badań i dopiero prokurator będzie mógł podjąć decyzję - po raz kolejny przemaszerowała dookoła stołu w kuchni.
-Adwokat?
- Mouch zadzwonił do jej ojca. Ten ściągnął Rossa. Podobno jest najlepszy a na pewno jest najdroższy. On za godzinę bierze tyle ile ja mam miesięcznej wypłaty - usiadła naprzeciwniego. Widziała, że był wściekły i przerażony. Pogładziłajego ramię.
- A ty jak się czujesz?
- Jak śmieć. Stałem tam i nic nie mogłem powiedzieć - skrzywił się - Jakby w jedną i drugą wszedł diabeł. Marry ciągnęła wszystko za ciosema ona... Boże, Stella skopałem to. Znowu skopałem - skrzywił się.
- Dlatego zabrałam ci telefon. Żebyś nie bombardował jej połączeniami. Daj sobie czas na ochłonięcie. Na prawdę chciałam z nią porozmawiać ale jak przyjechałam to już ją zabierali i dopiero teraz w barze się spotykamy - oznajmiła spoglądając na zegarek.
- Ja też jadę - podniósł się. Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Uniósł brew
- No co? Przecież ja też w remizie pracuję - rzucił
- Ale nie próbuj dzisiaj z nią rozmawiać, ok? Daj jej trochę odetchnąć -ściągnął brwi. Nie mógł tego obiecać Stelli. Chciał z nią to wszystko wyjaśnić. Bo to było jedną, wielką kompromitacją i nieporozumieniem.

Na jego widok w barze wszyscy zamilkli. Kiedy wszedł za Stellą wszystkie rozmowy nagle ucięto. W barze była tylko remiza. Na czele z Casey i Bodenem. Szatynka poczuła jak robi się jej słabo. Odruchowo Sylvie stanęła przed nią, chroniąc ją przed Kelly'm. Brunet poczuł się jak intruz. Wszyscy przyglądali się mu w skupieniu. Bee przykryła dłonią twarz.
-Słuchajcie, Severide też pracuje w tej remizie - Stella weszłaza bar
- Ale to przez niego cała ta farsa - Mouch zerwał się z miejsca
- Nie, nie... Wujku, przestań - nagle szatynka wstała. Mouch zaskoczony spojrzał na nią. Podeszła do niego i oparła dłonie na jego ramionach.
- Nie wiem co mam myśleć o sytuacji między mną a porucznikiem ale Stella ma rację. On też pracuje w remizie i też ma prawo tutaj być - rzuciła mu szybkie spojrzenie. Widziała jak skrzywił się słysząc jej oficjalny ton. To co było między nimi właśnie zostało pogrzebane. Randall poklepał jej dłoń i uśmiechnął się pod nosem do niej. Obrzucił Severide'a niełaskawym spojrzeniem. Stella miała rację, że to nie jest dobry pomysł, żeby tu przyjeżdżał. Usiadł na samym końcu baru i przysłuchiwał się ich debatom. Bee spokojnie opowiadała o wszystkim czego się dowiedziała. Czuł palące wyrzuty sumienia. Bo Randall miał rację. To była jego wina. To przez niego Bee ma teraz kłopoty. Obracał beznamiętnie w dłoniach butelkę piwa i wpatrywał się w bar. Dyskutowali zawzięcie o wszystkim, o każdej możliwej opcji. Rozmawiali też o skutkach jakie to będzie miało w odniesieniu do remizy. Jakiekolwiek wyjście nie napawało Bee optymizmem. Obecność Kelly'ego ją rozbiła na kawałki. Niewiedziała co ma myśleć o tym wszystkim. Nie wierzyła za bardzo w to co mówiła Marry. Ale kiedy nie zaprzeczył. Kiedy nic nie mówił wszystko w niej pękało. Nagle drzwi otworzyły się i pojawił sięw nich Jay Halstead. Na jego widok Bee zerwała się z krzesła. Szatyn uśmiechnął się do niej.
- Nieoficjalnie badania nie wykazały żadnych śladów Marry. Tak samo twoje pięści są czyste. Teraz będą potyczki słowo przeciwko słowu. Bądź przygotowana, że wezwą cie na rozmowę. Prokurator ma już wyniki twoich badań i to analizuje
- Który prokurator?
- Sam Cooper- szatyn wsunął dłonie do kieszeni i rozejrzał się dookoła. Poczuł jak Bee przytuliła go. Zaśmiał się cicho i spojrzał na Kelly'ego.
- Dzięki za jakieś dobre wiadomości - szepnęła
- Dla kumpla z wojska wszystko - klepnął ją w ramie i odwrócił się do Severide'a. Usiadł obok niego. Oczywiście, że o wszystkim wiedział. Ale też wiedział co przechodził Kelly. Sam opowiadał mu o Bee. O tej Bee, która go po prostu zniszczyła. Która sprawiła, że nie miał już ochoty latać za nową dziewczyną. Brunet uśmiechnął się blado do policjanta. Pozostali wrócili do analizowania wszystkiego.
- Rozmawiałeś z nią?
-Stella poprosiła żebym tego nie robił teraz. Ona ma za dużo na głowie - pokręcił głową Severide czując rosnącą panikę.Oczywiście, że czuł ulgę z wiadomości które przywiózł Halstead. Ale myśl, że skopał dzisiaj ich związek brał go szlag.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now