26:"Przepraszam"

250 17 7
                                    

Podniosła głowę kiedy na stoliku przed jej twarzą postawił butelkę z tabletkami nasennymi. Wprawnym ruchem próbowała ją złapać ale stanowczo przysunął ją do siebie. Spojrzała na niego ściągając brwi. Był zły czy rozczarowany. Wpatrywał się w nią czekając. Czekał na jej wytłumaczenie. Czekał na to co powie. Buteleczka diazepamu była w połowie opróżniona. Nie myszkował w jej łazience. O nie, nie... Otworzył szafkę w poszukiwaniu swojej szczoteczki do zębów i natknął się na nią. Poczuł na karku podmuch zaniepokojenia. Martwił się o nią. Bo wiedział doskonale co przechodziła. Nie skojarzył tego dopóki w nocy mu nie powiedziała tego co sam czuł po śmierci Leslie. Jego najlepsza przyjaciółka i osoba, która znała go na wylot. Właśnie dla niego Leslie była tym, kim dla Bee był Jason. I on tak samo jak Bee teraz, pogubił się. Jemu pomagał oxykodon a nie diazepam. Odsunęła od siebie miskę z płatkami. I tak grzebała w nich łyżką bez najmniejszego sensu. List który przeczytała w nocy, od Jasona, przyniósł jej lekkie ukojenie. Pomogło jej przełknąć gorycz jego śmierci. Ale żyć w nowej rzeczywistości musi nauczyć się sama. Teraz Severide stał nad nią i wpatrywał się w nią karcącym wzrokiem.
-Wyjaśnisz mi to? - rzucił w końcu tracąc cierpliwość. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że Beatrice spada na dno. A jeszcze bardziej nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że ona nie będzie widzieć problemu.
- Diazepam. Pomaga mi zasnąć – oznajmiła spokojnie składając ręce na stole. Usiadł obok niej i złapał jej krzesło. Przysunął ją do siebie. Spojrzała na niego zaskoczona. Widział w jej spojrzeniu ogromny ból. Nie pogodziła się ze śmiercią swojego brata. I była zdesperowana żeby poczuć chociaż chwilę ulgi.
- Bee, diazepam to nie przelewki. Ile ich bierzesz? - uniósł brew. Jego zielone oczy śledziły jej twarz. Ale wiedział, że ona potrafi panować nad emocjami. Nie wyczyta z jej twarzy nic.
- Teraz? Jedną albo dwie na noc. Łatwiej mi się zasypia i nie mam tych snów – mruknęła patrząc w jego oczy. Wpatrywał się w nią troskliwie. Zaciskał nerwowo palce na buteleczce. Tabletki brzęczały za każdym razem jak poruszył dłonią. Nie miała żadnych odruchów uzależnionego.
- Boże, Beatrice wiesz co to jest? - jęknął – Mówiłem ci, że najlepiej będzie jeśli nie będziesz walczyć z tymi...
- Kelly, przestań! - jęknęła czując jak łzy zbierają się w jej oczach – Nie rozumiesz tego. Już ci to mówiłam. Jason był nie tylko moim bratem, był moim najlepszym przyjacielem. To on mi pomógł kiedy moje życie leciało na łeb, na szyję! - czuła rosnącą agresję. On nawet nie próbował jej zrozumieć. Nie próbował postawić się w jej sytuacji.
- Nie rozumiem?! Pewna jesteś?! - zerwała się z krzesła i odsunęła od niego. Słyszała pretensję w jego głosie.
- Zaskocz mnie! - rozłożyła ręce z bezradności. Wpatrywała się w niego w skupieniu czując ogromne łzy lecące po jej polikach.
- Wyobraź sobie, że wiem jak to jest stracić osobę, która znała cie na wylot. Stracić ją i nie móc się z nią pożegnać! I wiem jak ten obłęd się kończy! Sam przez to przechodziłem! Bolało jak jasna cholera kiedy ją widziałem w swojej głowie! Wiem co czujesz! I wiem, że szukasz teraz ulgi w bólu jak ja! Tylko, że ja poszedłem w oxy a nie w diazepam! Z tym nie ma żartów. Zwłaszcza z tym!
- Czy ty uważasz, że ja jestem uzależniona?! - poderwała się słysząc to oskarżenie.
- Proszę cie, tylko nie zaprzeczaj – rzucił zaskoczony jej reakcją – Spadniesz na samo dno! Jesteś tego bliska! A ja nie chcę wracać tam, zwłaszcza po ciebie! Już przez to przechodziłem – dodał starając się uspokoić. Wpatrywała się w niego zaskoczona. Słyszała doskonale troskę w jego głosie. Sam próbował nie wybuchnąć. Machnęła ręką. To było bez sensu. Rozczarowała się zupełnie tym co jej powiedział. Nie, nie była uzależniona. Diazepam był jej lekiem. Dosłownie lekiem. Patrzył na nią jak podeszła do jednego z pudełek stojących na półce obok telewizora. Rzuciła ją na stół. Papiery wysypały się na stół, kiedy pudełko wywróciło się. Spojrzał na nią a później na kartki.
- Diazepam mam przepisany przez lekarza. Mam zaczątki PTSD. To był jeden z powodów dla których rzuciłam armię. Nie biorę go regularnie. Tylko kiedy czuję, że nie panuje nad tym co dzieje się w tutaj – dotknęła swojej skroni – I teraz tak samo to biorę. Jason był człowiekiem, który wyciągnął mnie z samego dnia. To w jego mieszkaniu siedziałam i błagałam go o pomoc. Moja mama umierała na gruźlicę, piłam od roku dzień w dzień, żarłam przeróżne lekarstwa, paliłam i wciągałam wszystkie dostępne narkotyki. I tylko spotkanie z kobietą, która mnie urodziła i zawsze mnie wspierała uświadomiła mi gdzie jestem. To Jason zamknął mnie w zamkniętym ośrodku i kiedy mój ojciec mnie szukał, żeby mi ponownie przemówić do rozsądku, że armia to jedyne życie nie powiedział mu nic. To Jason mnie zawiózł i odebrał po trzech miesiącach. To Jason mi pomagał! A ja nie mogłam mu pomóc! Nie uchroniłam go przed tym. A teraz ty stoisz tutaj i mówisz mi, że znowu ćpam. Ty. To jest niedorzeczne – oznajmiła kręcąc głową. Złapał za jedną z kartek. To wszystko to były recepty. Podpisane przez jednego lekarza. W Baltimore. Ostatnia była sprzed pół roku. Spojrzał na numer seryjny butelki i recepty. Były identyczne. Zrobił z siebie idiotę?
- Bee... –odstawił butelkę na stolik.
- Wyjdź – oznajmiła chłodno. Wytrzeszczył oczy
- Błagam cie, Kelly. Nie chcę żeby to potoczyło się w kierunku w którym oboje nie chcemy iść. Nie chcę powiedzieć albo usłyszeć czegoś co mnie albo ciebie zaboli. Nie chcę ci sprawiać już więcej problemów – pokręciła głową. Stała nieruchomo. Widział jej dziwną rezygnację. On sam poczuł palące wyrzuty sumienia. Źle to zinterpretował i źle ubrał to w słowa. Pociągnął tą rozmowę w zupełnie innym kierunku.

Kolejna zmiana i kolejny luźniejszy dzień. Dochodziła trzecia w nocy. Wszyscy spali. Odpoczywali. Nie wiedzieli kiedy rozlegnie się gong wezwania. Zerwał się zaskoczony otwierając oczy. Bee wsunęła się obok niego i przytuliła mocno. Całą zmianę unikała go jak ognia. Próbował jeszcze się jej wytłumaczyć, przeprosić ją. Ale ignorowała jego telefony, wiadomości. A teraz właśnie wtulała się w niego. Przeanalizował wszystko jeszcze raz i zdał sobie sprawę, że rzeczywiście źle to ubrał w słowa. Powinien nie zakładać z góry, że jest uzależniona.
- Bee? - spojrzał na jej brązowe loki. Poczuł jej ciepły oddech na swojej szyi.
- Przepraszam – usłyszał jej cichy głos – Za to co powiedziałam. Pewnie zareagowałabym podobnie gdybym u ciebie coś takiego znalazła, w takim momencie – gładziła jego bok wciągając w płuca zapach jego perfum i skóry. Poczuła jak przytulił ją i pocałował czubek jej głowy.
-Źle to zinterpretowałem. Też przepraszam. Martwię się o ciebie, widzę jak na to wszystko reagujesz i domyślam się co czujesz. Czułem to samo i wiem, że człowiek różnie może na to reagować – oznajmił. Wypytała Sylvie o Leslie. O osobę z jego zdjęcia, o nazwisko na drzwiach karetki. I zdała sobie sprawę, że kto jak kto ale Kelly naprawdę może ją rozumieć.
- Chodzi o Leslie? - podniosła głowę. Spojrzała na niego
- Tak. Też mnie znała jak nikt, oddałbym jej nerkę i też zmarła a ja nie mogłem się z nią pożegnać. Też straciłem kogoś kto był moim podparciem i trzymał mnie bym nie upadła. I wiem co przechodzisz – cmoknął jej czoło. Zamknęła powieki. Jego ramiona bezpiecznie ją oplatały i pozwalały jej się uspokoić. Oddychała spokojnie. Cały żal do świata malał. Ból po Jasonie będzie w niej gorał jeszcze jakiś czas. Wiedziała o tym. Czuła to. Ale teraz musiała pozwolić żeby przyszedł do niej we śnie. Żeby powiedział jej wszystko. Nie powinna się tego bać. To był w końcu Jason. Ktoś kto nie chciał zrobić jej krzywdy.
- Też kochałem ją jak siostrę. I nie ma dnia żebym o niej nie myślał i nie wspominał z nią każdej spędzonej chwili – dodał cicho. Sam bał się wracać do tego. Mimo upływu czasu dalej go to bolało.

Park w Baltimore był pełen ludzi. Dzieci biegały dookoła i krzyczały. Ciepłe promienie słońca nie oszczędzały nikogo. Siedziała na ławce czując podmuchy letniego wiatru. Włosy wdzierały się w jej oczy i usta. Trzymała w dłoniach patyk na którym znajdowała się ogromna kula waty cukrowej. Zaskoczona rozejrzała się dookoła. O co tu chodziło? Ten sen był niesamowicie realistyczny. Poderwała się widząc swojego brata. Jason przechodził wśród ludzi i machał w jej kierunku. Coś ścisnęło jej serce. Widziała jego szeroki uśmiech i czuła jak rozpada się na małe kawałki. Tak nie powinno być. To ona powinna być martwa. Nie on. Pocałował jej polik i usiadł obok. Od razu złapał za watę cukrową i oderwał jej spory kawałek.
- Dziękuje, że w końcu nie uciekłaś na mój widok– oznajmił odwracając głowę w jej kierunku. Jego oczy dalej błyszczały. Usta ciągle się uśmiechały. Czuła zapach jego ulubionych perfum. Był obok niej, bardzo realistyczny i skubał jej watę cukrową jakby kupiła ją dla niego. 

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now