25:"Zjeść śniadanie, obiad, kolację i znowu śniadanie"

302 21 4
                                    

Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się do bruneta. W dłoniach trzymał paczkę. Uniosła brew. Nie spodziewała się go tutaj.
- Uciekłaś szybciej a miałem ochotę zjeść z tobą śniadanie - oznajmił spokojnie opierając się o framugę
- Zjeść śniadanie? - odsunęła się od drzwi. Wszedł do środka. Zsunął z siebie kurtkę i podszedł do niej. Podniosła głowę do góry patrząc na niego. Mruknęła czując jak ją całuje.
- Zjeść śniadanie, obiad, kolację i znowu śniadanie - odsunął się od niej. Roześmiała się w głos obejmując go za szyję. Czuła zapach kanapek z bekonem z kawiarni w okolicach jego mieszkania. Zacisnął palce na jej boku.
- Brzmi kusząco ale obiad odpadnie. Mam zajęcia na trzynastą - pokręcił głową słysząc to.
- Mówiłem ci już, że nie lubię jak burzysz nastrój - oparł dłoń na jej poliku. Wpił się w jej wargi. Odstawił torebkę z jedzeniem na półkę i objął ją w pasie. Bez problemu podniósł ją. Jej łydki oplotły jego biodra a palce wczepiły się w jego plecy. Głupiała w jego obecności.
-Prawo - mruknęła. Roześmiał się stając przed drzwiami od jej sypialni. Czuła jego dłonie na jej plecach i pośladkach. Runęła na materac z piskiem. Spojrzał na nią i czuł rosnące zniecierpliwienie. Zsunął z siebie koszulkę. Nachylił się nad nią. Jego dłoń wprawnie wsunęła się pod jej bluzkę. Obróciła go na plecy zajmując miejsce na jego udach. Spojrzał na nią jak zsunęła z siebie bluzkę. Spojrzał na jej idealne ciało. Nachyliła się w jego kierunku. Syknął kiedy przygryzła jego wargę. Jej palce przesunęły się po jego ramionach. Lubiła go. Lubiła spędzać z nim czas. I nie chciała żeby pewnego dnia zniknął. Zaczęła grać w jego grę i już nie umiała inaczej. Przyzwyczaiła się do jego obecności w swoim życiu.

Zapadł już zmrok. Wyszedł za nią z restauracji. Po zajęciach wyciągnął ją na kolację. Nie chciał jej puszczać na uniwersytet, ale wiedział że było to dla niej ważne. Roześmiała się słuchając go. Złapał jej dłoń.
- No ale chyba taką mnie kochasz? - pokazała mu język
- Owszem - zacisnął palce na jej dłoni. Spojrzała na niego podejrzliwie. Mówił zupełnie szczerze. Coś targnęło jej wnętrzem. Nie wiedziała czy ze strachu czy ze szczęścia.
- To nie marudź, że zaczynam zrzędzić - prychnęła.
- Zobaczymy - zatrzymali się przy samochodzie. Stanął po stronie kierowcy. Kiedy otworzyła drzwi poczuła jak ktoś obejmuje ją za szyję i przyciska coś do jej głowy. Napastnik odciągnął ją brutalnie od samochodu.
- Bee! - rozłożył szeroko ręce widząc wzrok mężczyzny za nią. Za nim nagle pojawił się też ktoś.
- Kluczyki i spadaj! - mężczyzna przycisnął do jego boku broń i odbezpieczył ją. Spojrzał na nią. Lekko poruszyła głową. Gość, który do niej mierzył za chwilę będzie leżał na chodniku. Ona sobie akurat nie da zrobić krzywdy. Ale był przerażony mimo wszystko. Zacisnęła palce w pięści i z impetem wyrzuciła łokieć za siebie. Mężczyzna puścił ją czując ostry ból brzucha. Zrobiło mu się nie dobrze. Obróciła się i wymierzyła ostry cios w jego piszczel a po chwili w twarz. Padł nieprzytomny na chodnik. Odwróciła się i dostrzegła jak Severide mocuje się z drugim. Podbiegła tam i podcięła napastnika, który opadł na ulicę.
- Jesteś cała? - złapał ją za ramiona
- Jak zawsze. A ty?
-Owszem - uśmiechnął się do niej. Złapał za telefon i zadzwonił na posterunek. Spojrzała na mężczyznę, który leżał na chodniku. Widziała jak ruszył palcami. Podeszła do niego i odsunęła jego broń daleko. Po kilku minutach pojawił się radiowóz. Odsunęła się od napastnika i oparła o samochód. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. To samo działo się z drugim mężczyzną. Poczuła jak Severide stanął za nią i cmoknął czubek jej głowy. Drugi z posterunkowych zaczął z nimi rozmawiać.

Otworzyła oczy gwałtownie i usiadła. Była cała mokra. Czuła jak koszulka przykleiła się do ciała. Drżała przerażona snem. Potrząsnęła głową. To wszystko znowu wraca. Znowu go widziała.
- Bee - przyciągnął ją do siebie - Już, już - cmoknął jej skroń. Obudziła go kopniakiem i tym jak zaczęła się wiercić. Jej strona łóżka wyglądała jakby przeszedł tam huragan. A kiedy zaczęła płakać i krzyczeć postanowił ją obudzić. Sen miał dać odpoczynek a nie więcej stresu. Widziała jak drżały jej dłonie. Zupełnie nie mogła się uspokoić. Zaczęła trząść się cała. Przycisnęła dłonie do twarzy i podkuliła nogi pod brodę. Miała nadzieję, że nie będzie potrzebowała żadnych tabletek. Była potwornie zmęczona kiedy weszła do mieszkania. Cała adrenalina związana z sytuacją przy samochodzie wtedy zaczęła ją puszczać. I nieświadomie położyła się do łóżka.
- Co jest?
- Zły sen - mruknęła cicho czując jak zaschło jej w gardle. Wytarła łzy dłońmi.
-Zły?
- Od kilku dni śni mi się Jason - rzuciła - W zupełnie randomowych miejscach. Ale on się tam pojawia. I ta myśl, że jego już nie ma. Nie umiem na niego patrzeć. Nie mogę na niego patrzeć - rzuciła. Przycisnął ją do siebie gładząc po ramieniu.
- Chyba jednak musisz. Może pozwól żeby ten sen płynął sam z siebie, nie budź się - szepnął. Oddychała głęboko. Łatwo było mu mówić. Poczuła rozdrażnienie tym wszystkim.
- Tylko to nie jest tak łatwe jak ci się wydaje - warknęła - Wyobraź sobie, że osoba która zna cię na wylot, wie kiedy coś się dzieje z tobą złego albo dobrego nagle umiera. Tak niespodziewanie, że nawet nie zdążyłeś się z tą osobą pożegnać. I teraz widzisz ją chociaż wiesz, że nie możesz jej dotknąć. Nie jest to łatwe, stanąć przed nią - rzuciła łatwo. Odsunęła się od niego i postawiła stopy na podłodze. Obserwował ją w skupieniu. Z przerażeniem odkrył, że zna to uczucie. Że doskonale wiedział o czym mówiła. Przechodził przez to przecież. Kilka lat temu. Wpatrywał się w nią w milczeniu. Nie powie jej tego. Nie chciał rozdrapywać starej rany. Znowu nic nie mówiła. Znowu zamykała się w swoim świecie. Weszła do łazienki. Zimne krople spadające na nią ostudziły ją. Oparła się ręką o ścianę i spojrzała jak woda spływa do kratki. Była przerażona tym wszystkim. Nie wiedziała czy był ktokolwiek na świecie, kto mógł ją zrozumieć. Była pusta w środku od śmierci Jasona. Najbliższe dla niej osoby, które znały ją doskonale, właśnie przestały chodzić po tym świecie. Nikt nie wiedział o niej tyle co Jason. Nie miała oporów żeby się przed nim otworzyć, żeby mówić mu co czuje. Przy nim za bardzo nie przejmowała się słowami wypadającymi z jej ust. Widział ją w każdej sytuacji. Spędzali ze sobą dużo czasu. Zwłaszcza kiedy byli w szkole. Mieli tam tylko siebie. Grupka znajomych nie dawała im takiego ciepła jakie dawali sobie nawzajem. Mimo, że był młodszy to czuła się jakby było odwrotnie. Nie, Bee nigdy nie była słaba. Nie była odstająca od kogokolwiek. Ludzie do niej lgnęli, w szkole zawsze otaczała się wianuszkiem znajomych. Ale Jason był od niej dużo mądrzejszy. Miał w sobie od samego początku tą życiową mądrość, którą ona nabywała jakiś czas później. Był pełen swojej własnej ideologii. Której Bee zazdrościła mu w pewien sposób. Ona była często okropnie chaotyczna, niepoukładana. Zwłaszcza jeśli chodzi o życie prywatne. W pracy miała wyuczone schematy, którymi podążała. Czasami myślała nieszablonowo. Jak w Al-Aghta. Nauczyła się spełniać polecenia przełożonych. Ale nie mogła przecież ich tam zostawić na pewną śmierć. Za to Jason był poukładany zarówno w pracy jak w życiu prywatnym. Nie puszczały mu hamulce, kiedy się bawił. Wiedział do którego momentu może. Nie marudził jeśli musiał być trzeźwy. Jedyną rzeczą, która nie pasowała do jego obrazka było jego nagminne łamanie kobiecych serc. Wystarczyło żeby się pojawił w jakimś klubie i od razu otaczał go wianuszek dziewczyn. Był przystojny, szarmancki, dobrze się ubierał. No normalnie cud i ideał. Ale ten ideał zazwyczaj znikał rano i więcej nie dzwonił. Oddychała głęboko. Podkręciła trochę temperaturę wody. Przesunęła ją na włosy. I po dwudziestu dziewięciu latach los postanowił sobie zażartować z Jasona przecinając jego nić. Zabrali go do siebie. Nie wierzyła w istnienie piekła czy nieba. Nie wierzyła w jakiegokolwiek Boga. Ale wierzyła w śmierć. Wiedziała, że ona nadejdzie. Wiele razy zaglądała w jej oczy. Widziała jej zapadnięte poliki i przerażający uśmiech. Widziała śmierć w oczach zwykłych ludzi, którzy grozili jej bronią, maczetą, siekierą. Pobyt w takim miejscu jak Irak czy Afganistan już nauczył ją tego. Nauczył wychodzić naprzeciwko śmierci i stanąć z nią do pojedynku jak równy z równym. To przeciwnik, którego można pokonać. Jej się udało to kilka razy. Jasonowi nie. I to sprawiało, że czuła się źle. Czuła się rozgoryczona tym, że dla niej los ma jakiś plan. A dla tego młodego chłopaka z ambicjami i marzeniami plan był taki jaki był. Nowa rzeczywistość bez niego też ją przytłaczała. Nie mogła przecież wziąć teraz telefonu i zadzwonić do niego. Nie odbierze. Z resztą jego telefon leżał w worku w jej mieszkaniu. Zakręciła wodę i otarła skórę ręcznikiem. Ubrała się i wyszła na korytarz. Kelly musiał zasnąć. Stała tam chyba wieczność. Miała opory, bała się otwierać to. Ale to były rzeczy jej brata. To było jedyne co jej po nim zostało. Usiadła na łóżku i złapała za worek. Rozwiązała sznureczki czując gule w gardle. Telefon, ramki ze zdjęciami, książki i mały wisiorek wypadły na materac. Rozgarnęła to ręką i szeroko uśmiechnęła się. Ich wspólne zdjęcie z wyjazdu do Hawany. Spędzali razem zawsze tydzień lub dwa jego urlopu. Jeździli na wycieczki. Dostrzegła w książce kopertę włożoną między kartki. Uniosła brew łapiąc za nią. Nie była zaklejona. Wyciągnęła stamtąd kartkę. Poczuła jak coś szarpie jej wnętrze.
- Bee. Jeśli pewnie to czytasz to zupełnie skopałem. Wiesz, że ten list jest obowiązkiem, pisałaś go pewnie też. Mam jednak nadzieję, że ja prędzej wyrzucę go do śmieci niż ty dostaniesz go w swoje ręce - zagłębiała się w tekst czując jak zaczyna zalewać się łzami. Jego monolog o życiu, miłości, planach miał prawie cztery strony. Wpatrywała się w to oszołomiona. Chłonęła każde słowo z dziecięcą fascynacją i jednocześnie z przerażeniem.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now