36:"Bee potrzebuje twojej pomocy"

264 16 18
                                    

Otworzyła drzwi słysząc pukanie. Po powrocie do domu dalej była wściekła. I dalej nie mogła uwierzyć w to co stało się w szpitalu. Dalej była zbyt rozbita żeby to starać się zinterpretować. Wściekłość i rozczarowanie rozbijały się w jej wnętrzu na zmianę. Po zimnym prysznicu gdzie wylała większość łez nawet nie czuła się lepiej. Poczuła się ponownie oszukana. I to tak bardzo mocno oszukana. Bo mu zaufała. A on to wszystko... Był dokładnie taki sam jak jego ojciec. To było tak dla niej przykre, że miała ochotę wrzeszczeć i tupać. Właśnie w tej chwili. Zaskoczona dostrzegła,że na korytarzu stoi dwu mundurowych.
- Dzień dobry. Pani Beatrice Norman?
- Dzień dobry. Tak, coś się stało? -wyprostowała się
- Pojedzie pani z nami. Tu mamy nakaz pani zatrzymania - jeden z mężczyzn podał jej kartkę. Złapała za papier i zapoznała się z treścią. Poczuła jakby świat sobie z niej zażartował.
- Pobicie?
- Tak. Proszę się odwrócić - mężczyzna wyjął kajdanki z kabury. Prychnęła i spełniła polecenie mężczyzny. Oddała im kartkę i odwróciła się w kierunku mieszkania.

Stella wysiadła z samochodu pod kamienicą Bee. Severide zadzwonił do niej i powiedział jej wszystko. Musiała to natychmiast wyjaśnić z szatynką. Po Kelly'm mogła spodziewać się wszystkiego. Ale nie tego, że jeśli zakochał się w jakiejś kobiecie to będzie dalej podrywał kolejne. Severide był wierny jak pies. I wiedziała, że Bee również wie o tym. Musiała jednak z nią porozmawiać. Zaskoczona zatrzymała się widząc szatynkę wyprowadzaną przez dwu policjantów.
- Beatrice?! - szatynka spojrzała na nią i pokręciła głową
- Przepraszam ale nie może pani podejść - jeden z mężczyzn wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Ale co się dzieje?
- Pani Norman została zatrzymana do wyjaśnienia. Nic więcej nie możemy pani powiedzieć. Proszę skontaktować się z jej prawnikiem - Bee wpatrywała się w nią uparcie nie mówiąc ani słowa. Kiedy mężczyzna otworzył jej drzwi od radiowozu ta bez słowa wsiadła. Stella była w tak ciężkim szoku, że zamiast zadzwonić do Mouch'a zadzwoniła do Matt'a. Musieli to jak najszybciej wyjaśnić.
- Halo - głos kapitana ściągnął ją na ziemię
- Boże Casey, przepraszam. Nie do ciebie miałam dzwonić
- Spanikowana jesteś. Co się stało? - blondyn wyłączył program, który właśnie oglądał. Nigdy nie słyszał Kidd tak roztrzęsionej.
- Pojechałam do Bee, bo miała małą spinę z Marry dzisiaj rano. Właśnie zabierają ją, skutą na komisariat. Nie wiem co się dzieje
-Jak miała spinę z Marry?
- Severide zadzwonił do mnie i powiedział, że rano przyszła do niego Marry. I pocałowała gobkiedy w drzwiach pojawiła się Bee. Wywiązała się między nimi mała wymiana zdań w której przyznał się, że spał z Marry. Kiedy ta próbowała Beatrice wywalić z sali, Bee prawie ją udusiła. Znaczy kiedy Marry złapała ją za ramie to Bee wyswobodziła się i przycisnęła ją do drzwi aż musiała interweniować ochrona - wyjaśniła.
- Gdzie ją zabierają?
-Nie wiem - obserwowała odjeżdżający radiowóz - Chciałam zadzwonić do Mouch'a ale przypadkowo zadzwoniłam do ciebie -dodała i ruszyła pędem do swojego samochodu.
- Ja zadzwonię do niego. Jedź za nimi i dowiedz się gdzie pojechali - oznajmił blondyn i rozłączył się. Brunetka poczuła jak rośnie w niej złość. Nie wiedziała o co tu chodzi. Ale zatrzymanie Bee było totalnym nieporozumieniem. Była osobą, która nie skrzywdziłaby nawet muchy. Nie rozumiała o co tu chodziło. Ściągnęła brwi i z piskiem opon ruszyła za radiowozem.

Mouch nie robił tego zbyt chętnie. Ale teraz nie miał wyboru. Trudy również siedziała na telefonie. Chciała się jak najszybciej dowiedzieć gdzie zabrali Bee. Widział na jej twarzy ulgę, kiedy rozłączyła się. On próbował dodzwonić się do swojego szwagra. Ale generał nie odbierał. Po raz kolejny. Odłożył telefon na stolik i przeszedł po salonie.
- Jadą na dwudziesty pierwszy. Hank o wszystkim wie i ma sprawdzić co z nią - pogładziła go po ramieniu. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Przynajmniej jedna dobra wiadomość w tym wszystkim. Odwrócił wzrok do dzwoniącego telefonu.
-Roger, dzięki bogu - odebrał - Bee potrzebuje twojej pomocy -dodał.
- Słucham?! - nie tak powinno się ta rozmowa zacząć. Usłyszał w jego głosie zaniepokojenie. Mouch wziął dwa głębokie wdechy i ruszył za Trudy do samochodu. Zaczął tłumaczyć generałowi wszystko. Cała ta sytuacja była absurdalna.

Spojrzała na mężczyznę, który usiadł naprzeciw niej. Straciła poczucie czasu ile czasu już tutaj siedziała. Wiedziała co się stało. Znaczy w drodze na komisariat już to sobie wszystko poukładała. Wiedziała kto ją wkopał w ten kabaret. Mężczyzna w spokoju przeglądał jej akta i co chwilę zerkał na nią. Poruszyła nadgarstkami i usłyszała charakterystyczny dźwięk. Czy oni się bali, że zaraz im ucieknie albo ich wszystkich pobije? To był absurd.
- Czy mogę tylko prosić o rozkucie? - uniosła dłonie w kierunku mężczyzny. Jego partner spojrzał na niego. Ten skinął głową.
- Dziękuje - mruknęła rozcierając nadgarstki. Usiadła wygodniej na krześle i położyła dłonie na stole. Czekała na jakiekolwiek rozpoczęcie rozmowy. Spojrzała na szybę znajdującą się za mężczyzną. Tak było łatwiej. Musiała skupić się na jednym punkcie i zacząć uspokajać się. Poczucie żalu, wstydu i smutku malało. Wracała obojętność. Tylko czy miała się czego wstydzić? Tak! Bo po raz kolejny weszła w związek z człowiekiem z którym pracowała. Nawet wydawało się jej, że Kelly rozumie jej obawy przed afiszowaniem się. Była bardzo naiwna. Była głupia! Dała się podejść jak małe dziecko. Ale z drugiej strony on musiał doskonale grać.
- Pani Norman imponujące są pani akta. Szkoła dla kadetów w Baltimore zakończona z wyróżnieniem, tura w Iraku i tura w Afganistanie jako medyk, Medal Honoru, teraz studia medyczne. Co panią popchnęło do takiego ataku? - mężczyzna podniósł na nią wzrok. Mrugnęła i odwróciła wzrok na niego.
- To znaczy? - uniosła brew nie zmieniając swojej pozycji.
- Zna pani Marry Volkov?
- Tak, pracujemy razem w remizie pięćdziesiąt jeden - spojrzała na zdjęcia, które mężczyzna położył przed nią. Spojrzała na blondynkę i czuła jak rośnie w jej gniew. Uwinęła się bardzo szybko z obdukcją. Na prawdę imponujący czas.
- Czy przyznaje się pani do tego, że dzisiaj wywiązała się między paniami wymiana zdań? Dosyć gwałtowna wymiana zdań?
- Tak
- Czyli przyznaje się pani do tego, że to pani dzieło?
- Nie - spojrzała na detektywa. Mężczyzna uniósł brew. Przyglądał się szatynce w skupieniu. Była bardzo opanowana. Nie drgnęła jej nawet powieka na widok zdjęć czy odpowiadając na pytania.
- Nie zrobiła pani tego?
- Nie. Nasza gwałtowna wymiana zdań skończyła się tym, że pani Volkov złapała mnie za rękę i próbowała wyrzucić z sali porucznika Severide. Broniłam się jedynie przyciskając ją do drzwi, nic więcej. Byli tam ochroniarze, którzy mogą potwierdzić, że kiedy przyszli opuściłam szpital w ich towarzystwie a pani Volkov była nietknięta w sali - oznajmiła
- Czyli miałyście kontakt fizyczny?
- Tak, podrapała mnie - wskazała na czerwone pręgi na jej łokciu. Mężczyzna przyjrzał się im niechętnie.
-Proszę pobrać ode mnie próbki DNA spod paznokci bo na zdjęciach widzę zadrapania na rękach oraz z kostek dłoni na których nie widzę żadnych obrażeń związanych z uderzeniem w twarz kobiety na zdjęciu - wysunęła w ich kierunku dłonie.
- Pani Norman...
- Panie detektywie, jestem medykiem i wiem jakie obrażenia powinny powstać w momencie zadawania takich ciosów - wyjaśniła spokojnie. Nagle drzwi otworzyły się. Pojawił się tam wysoki mężczyzna w podeszłym wieku. Idealnie skrojony garnitur ukazywał, że pojawił się adwokat. Uniosła brew na mężczyznę.
-Dzień dobry, przepraszam że przeszkadzam ale moja klientka już więcej nic nie powie. Jestem Louis Ross a to moja legitymacja - położył przed detektywem kartę.
- Proszę o pięć minut na rozmowę z panią Norman - zajął miejsce obok niej. Zarówno detektywi jak i Bee byli w ogromnym szoku. Adwokat odwrócił się do szatynki i uśmiechnął się do niej szeroko.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now