9:"Jest słodziutki, no spójrz na niego"

304 19 43
                                    

Siedziała nad książkami. Zaczął się nowy semestr. Była tym podekscytowana. Musi usiąść do nauki jeśli ma zamiar zostać lekarzem. Zdawała sobie z tego sprawę. Otoczona wszelkimi podręcznikami siedziała w bibliotece szykując się do kolejnych zajęć. Większość osób na roku znała się z poprzednich lat. Tylko ona dołączyła do nich na początku semestru. Była podekscytowana. Jej marzenia zaczynają się spełniać. Była skołowana od namiaru wszystkich pozytywnych uczuć. Musiała dać z siebie wszystko. Podniosła wzrok na zegarek. Najważniejsze, że uniwersytet poszedł jej na rękę. Zgodzili się na jej nieobecność z powodu pracy, którą będzie nadrabiać sama. Dziekan był bardzo wyrozumiałym człowiekiem. Oczywiście, że napomknął o jej wojsku, misjach i odznaczeniu. Nie chciała o tym mówić. Po pierwsze dlatego, że nie było o czym mówić. A po drugie dlatego, że bolały te wspomnienia. Wszystkim osobom postronnym wydaje się, że wyjazd do ogarniętego wojną Iraku czy Afganistanu to świetna przygoda. Gówno prawda! To walka na dwa fronty. Walczysz z wrogiem i walczysz ze sobą. Walczysz ze swoim strachem, bólem i współczuciem. Za każdym razem kiedy żołnierze wyjeżdżali z jednostki wiedzieli, że mogli nie wrócić cali. Al-Aghta było piekłem na ziemi. Wysokie temperatury, brak opadów, suche powietrze a do tego wszechobecna niechęć tubylców do żołnierzy. W każdej wiosce która otaczała bazę byli islamiści z ISIS. Śledzili każdy ruch wojska. I próbowali ich wykańczać. Więc ona jako medyk w szpitalu w bazie najczęściej zszywała rany od noży, maczet czy pistoletów. Żołnierze musieli mieć oczy dookoła głowy. Pierwszy tydzień po przyjeździe nawet gasili pożary. Używali znanego jej już napalmu. Aż do tej nocy. Kiedy nastąpiło ostrzelanie. Al-Aghta było niewdzięczne. A ta noc do tej pory budziła w niej ogromny lęk. I złość. Złość na siebie. Z perspektywy czasu zrozumiała, że była lekkomyślna. Napalm zmieniał wszystko w płonące stosy. Nieważne czy to metal czy drewno czy beton. Napalm rozpuszczał wszystko. Zebrała wszystkie książki i wrzuciła je do plecaka. Za kwadrans zaczyna kolejne zajęcia. Wychodziła z biblioteki kiedy usłyszała swój dzwoniący telefon. Wyciągnęła go z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. Ściągnęła brwi. Kelly nie dawał jej spokoju. Była zażenowana całą sytuacją. Wyciszyła dźwięki i skierowała się przed siebie. Gość się ewidentnie do niej przyczepił. A ona nie miała ochoty na romansowanie w pracy. Nie chciała. Takie rzeczy zawsze się źle kończą. I to jak próbował ją pocałować po meczu ją oburzyło. Ona nawet go nie zna. Dobrze nie zna. Z drugiej strony zaśmiała się ze swojego oburzenia. Nie miała problemów przecież na zapraszanie na noc jakichkolwiek, nowo poznanych mężczyzn. To nie jest problem. Problemem jest to, że on czegoś od niej chciał. Nie wiedziała tylko czego. Złapała za telefon i wystukała krótką wiadomość do porucznika Severide'a z wyjaśnieniem dlaczego nie odebrała. Kiedy dotarła do sali już wszyscy wchodzili. Wtopiła się w tłum i skierowała do jakiego śmiejsca. Poczuła jak ktoś stanął na jej stopie.
-Przepraszam, wyjątkowo niezdarna dzisiaj jestem - blondynka spojrzała na nią. Bee uśmiechnęła się do niej.
- Spokojnie, nic się nie stało - odparła stając przy ławce
- To ty jesteś tą nową, która będzie z nami się uczyć? - dziewczyna odgarnęła włosy na plecy i wyciągnęła do niej rękę
-Jestem Sharon - dodała.
- Miło mi, Beatrice ale wszyscy wołają na mnie Bee - uścisnęła ją
- Pogadamy po zajęciach - blondynka klepnęła ją w ramie i popędziła w górę. Bee odwróciła się w jej kierunku i przyglądała się jej w skupieniu. Zajęła miejsce przy stoliku.

Odwrócił głowę słysząc głos Sylvie i Bee. Próbował się do niej wczoraj dodzwonić ale napisała mu tylko jedną wiadomość, że jest na zajęciach. Co było dla niego zaskoczeniem. Na jakich zajęciach? Zapisała się do akademii? Ale Matt by coś mu mówił. Odłożył długopis i odchylił się na krześle. Uzupełniał brakujące raporty korzystając z wyjątkowo luźnego dnia.
- No ale co z tym Kellenem?
- Jest słodziutki, no spójrz na niego - dostrzegł jak obie zatrzymały się przy szybie jego gabinetu. Sylvie nachyliła się w kierunku telefonu szatynki.
- No i idziecie?
- Do Whiskey on the Jar, jutro - obróciły się w kierunku kantyny. Przyglądał się im w skupieniu. Podniósł się i otworzył drzwi.
- Norman! - zatrzymały się obie. I obie jak na komendę odwróciły w jego kierunku. Przyglądał się im w skupieniu.
- Nie ty, Brett. Norman do mnie - rzucił odsuwając się od drzwi. Sanitariuszki spojrzały na siebie i szatynka ruszyła do gabinetu. Nie miała żadnego pomysłu o co mu może chodzić. Zatrzymała się w wejściu i skrzyżowała ręce na plecach prostując się.
- Poruczniku - skinęła głową. Złapał ze swojego biurka za kilka kartek i wyciągnął je w kierunku szatynki. Miał sam się tym zająć. Odjąć jej obowiązków. Ale poczuł dziwną złość widząc jej ekscytację na nowego kolegę. On próbował się do niej zbliżyć od samego początku jak tu się pojawiła. A ona co? Daje mu kopa? Uniosła brew
- Jeszcze raz musisz napisać te raporty. Są zbyt mało szczegółowe - oznajmił przyglądając się jej. Jego ostry ton zupełnie zbił ją z tropu. Jeszcze wczoraj było wszystko okej. A dzisiaj? Nie mogła za nim nadążyć. Zacisnęła palce na kartkach
- Tak jest - skinęła głową
- Do końca zmiany masz to zrobić. I do tego masz spisać całe wyposażenie karetki - rzucił.
- Możesz odejść - dodał i odwrócił się plecami do niej. Cofnęła się o krok i odwróciła. Sylvie stała po drugiej stronie korytarza i przyglądała się jej w skupieniu. Szatynka rozłożyła bezradnie ręce podchodząc do niej.

Wszyscy już wiedzieli, że Severide był na Bee w pewien sposób cięty. Sama szatynka nie miała nawet pomysłu o co mu chodziło. Zachowanie porucznika zupełnie zbiło ją z tropu. Od kilku zmian szukał najmniejszego pretekstu żeby ją za coś ochrzanić. Obrazek w którym Kelly opieprzał ją był już normą. Jakby chciał wykurzyć ją z remizy. Casey próbował interweniować ale kończyło się to wielką kłótnią tych dwu. Zdawało się im, że po Bee, jego prztyczki, spływają. Ale w środku robiło się jej niedobrze na samą myśl że musi z nim pracować. A akcji karetki i ekipy ratunkowej było jakby po złości jeszcze więcej.
- Powinnaś z nim to wyjaśnić. Ciska się na ciebie bez wyraźnego powodu - Sylvie spojrzała na nią kiedy wyjeżdżały na wezwanie
- Co mi to da? Jest wyższy rangą - machnęła ręką - Dam radę. Nie pierwszy raz znoszę takie zachowanie kogoś z dowództwa - wyjaśniła. Jechały za wozem składu.
- Nie pierwszy raz?
- W Baltimore miałam podobnie. Jeden z instruktorów wyraźnie nie przepadał za kobietami. Szukał wszelkich sposobów, żeby się nas pozbyć - wyjaśniła
- Ale to nie wojsko, Bee. Tu pracujemy razem i powinniśmy się szanować - sama blondynka czuła złość na porucznika, kiedy tak traktował Bee. Zwłaszcza ją. Oddawała się pracy bardzo profesjonalnie. Współpracowała z każdym. Nie wnosiła życia prywatnego do pracy.
- Słuchaj jak ma problem to ja z tym nic nie zrobię. No co mam ci powiedzieć - wzruszyła ramionami. Dojechały na miejsce. Wyskoczyły z karetki. Szatynka wyciągnęła deskę i odwróciła się do blondynki. Narzuciła na siebie plecak. Obserwowały strażaków. Do nich biegły dwie kobiety machając ręką.
- Norman zostajesz. Sylvie idzie z nami - Severide zabrał od niej deskę. Był na nią zły. Za to co usłyszał. I nie miał zamiaru trzymać jej blisko siebie. Trzęsło go z rozżalenia na jej zachowanie. Dopiero niedawno zrozumiał, żebył zazdrosny. Bo ze wszystkimi rozmawiała zupełnie normalnie. Ale to tylko jego trzymała na dystans.
- Poruczniku ale ona jest mi tam potrzebna! - Sylvie stanęła naprzeciw niego.
- Powiedziałem coś! - wycedził patrząc na nią - Ty idziesz, ona zostaje - dodał z naciskiem.
- Aale..
-Bez dyskusji Brett! - podniósł głos. Strażacy spojrzeli na siebie.
- Sylvie leć, poczekam -oznajmiła spokojnie Bee. Severide naprędce odwrócił się i ruszył z pozostałymi. Szatynka pokiwała głową widząc wzrok blondynki. Oparła się o karetkę i poczuła jak zabrakło jej argumentów a pojawia się złość. Ewidentnie Kelly znalazł sobie mięso armatnie na którym będzie mógł się wyżyć. Wpatrywała się w ich plecy zgrzytając zębami. Nawet nie miała pomysłu o co tu mogło chodzić.
- Poruczniku - Sylvie spojrzała na niego - Co ona zrobiła takiego?
- Powinno cie obchodzić to co dzieję się tutaj a nie ona! - uciął ostro. Sylvie poddała się i odwróciła wzrok. Widziała jak Bee właśnie wymierzyła ostrego kopniaka w oponę karetki.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now