23:" Beatrice, przepraszam"

328 21 30
                                    

Pierwszy raz widział pogrzeb żołnierza z bliska. Widział wszystkie etapy. W mundurze galowym wyglądała poważnie. Pasowało jej to. Stali na lotnisku kiedy transportowy Boeing lądował. W środku znajdowały się trumny z martwymi żołnierzami. Cała baza, kiedy tu dotarli, była jakby wymarła. Czuł tą żałobę. Wszyscy czuli się tak samo puści jak Bee. Pierwszy raz poczuł coś takiego. Zmiażdżyła go atmosfera tego miejsca.
- Nie musisz ze mną lecieć - spojrzała na niego następnego dnia. Widział jej przekrwione oczy i ogromną pustkę. Nie zostawił jej wtedy. Matt nawet nie był zaskoczony jego prośbą. Poprosił żeby ją pilnował. I to robił.
- Nie zostawię cie z tym samą - oznajmił całując jej czoło. Czuł jak zacisnęła palce na jego nadgarstku. Po kilku godzinach podróży stał obok niej na lotnisku. Czekali na pierwszy etap ceremonii. Boeing C-17 Globemaster III siadał na płycie majestatycznie. Wpatrywał się w jej plecy. Dotknął jej ramienia. Poczuł jak dotknęła jego dłoni zaciskając palce. Czuła się trochę lepiej kiedy czuła jego obecność. Nie, nie wymagała od niego by tu z nią leciał. Czuła jak coś podeszło do jej gardła. Samolot zatrzymał się. Powoli pokrywa opuszczała się. Po raz pierwszy w życiu była w centrum takiego wydarzenia. Inaczej odczuwało się to będąc w jednostce, a inaczej czuje się będąc rodziną ofiar. Starała się nie myśleć o tym. Starała się nie skupiać na tym. Pierwszy etap pogrzebu właśnie trwał. Widziała kilku żołnierzy wyszło z samolotu. Ustawili się w dwu rzędach wzdłuż włazu. Po nalocie na Al-Aghta była jedną z osób, które eskortowały trumnę ze zmarłymi. Wtedy łapało ją przerażenie, że musi przekazać wszystkie osobiste rzeczy rodzinie. Ludziom,którzy już więcej nie zobaczą swoich braci, synów, mężów, ojców czy córek, sióstr, żon, matek. To bolało. Teraz bolało jeszcze bardziej. Bo to ona dostanie ten mały pakunek. To ona dostanie wspomnienie po swoim bracie. Była przerażona. Zaschło jej w gardle. Czuła się skołowana. Czuła się pusta. Czuła się źle. Nie mogła uwierzyć w to. Spojrzała na innych zebranych tutaj. Ona nie mogła płakać jak rodziny innych poległych. Była żołnierzem. Nie mogła pokazać swojej delikatnej natury. Przymknęła powieki. Zrobiło się jej niedobrze. Usłyszała hejnał. Trumny powoli, dostojnie wyjeżdżały z samolotu. Metalowe, przykryte amerykańską flagą zawierały w sobie najgorszy scenariusz każdej osoby związanej z armią. Jeden z szeregowych zatrzymał się przed nią prowadząc trumnę. Wpatrywała się w młodego mężczyznę. Jason był taki sam w jego wieku. Żołnierz musiał niedawno zdać egzaminy. Na jego mundurze nie było żadnych belek, odznaczeń. Spojrzał na nią i recytował regułkę, której nauczył się w locie. Znała to. Sama tak zrobiła. To był dla niej zaszczyt, kiedy była ostatnim kompanem. Zasalutowała przyglądając się mężczyźnie. Zacisnęła palce na worku z napisanym koślawo nazwiskiem jej brata. I jej nazwiskiem. Coś zacisnęło się na jej sercu. W oczach ponownie zebrały się łzy. Poczuła mocniejszy uścisk na ramieniu. Przypomniała sobie o Severide, który stał za nią. Mało docierało do niej z otoczenia. Była zamknięta w swoim świecie. Odwróciła głowę gwałtownie czując ruch obok siebie. Podniosła wzrok i spojrzała na swojego ojca. Nawet po śmierci mamy, nie był tak przerażony jak w tej chwili. Widziała jego przekrwione oczy. Ten człowiek, wiecznie poważny, płakał. Przeżyła szok. Wolną ręką zasalutował na widok swojego ojca. Kelly przyglądał się temu w skupieniu. Widział podobieństwo między Bee a mężczyzną, który pojawił się znikąd. Żołnierz zasalutował na widok belek generalskich na ramionach przybysza. Mężczyzna odpowiedział tym samym. Odwrócił wzrok na córkę. Dotknął jej ramienia i szybko odwrócił głowę. Severide nie rozumiał tego co się działo. Wiedział, że ich relacje były trudne. Ilość bólu jaka z tej sceny wypływała go poraziła. Dostrzegł jak oboje dotknęli trumny. Pierwszy raz widział każdy etap pogrzebu na żywo. Obserwował jak nachyliła się do trumny przyciskając czoło do metalu. Mężczyzna zrobił dokładnie to samo. Nie wiedział jak ma się zachować. Nagle wyprostowała się i odsunęła od trumny. Ta została zabrana przez kolejnych żołnierzy. Ruszyli w kierunku samochodów. Poczuł jak wsunęła dłoń pod jego ramię. Nie odzywała się. Cały dzień się nie odzywała. Tylko patrzyła. Widział w jej oczach pustkę. Dziwną, przejmującą pustkę. Martwił się o nią. Ale rozumiał też to co czuła. Miała przez całe życie tylko i jego i swoją mamę. Oboje nie żyją.Chciał ją w tym wspierać. Kierowali się do samochodów. Zaciskała nerwowo palce na jego przedramieniu.
-Beatrice? - zatrzymała się słysząc mężczyznę, który szedł za nimi. Zatrzymał się przy samochodzie który obstawiało kilku mężczyzn.
- Nie dziękujemy, nasze auto stoi - wskazała palcem na samochód za karawanem. Mężczyzna bez słowa wsiadł do swojego samochodu. Podniosła wzrok na Kelly'ego. Uniósł brew przyglądając się jej w skupieniu. Uśmiechnął się widząc na jej twarzy cień uśmiechu. Kiedy zajęli miejsce w samochodzie westchnęła.
- To był mój ojciec - oznajmiła cicho. Zsunęła rękawiczki z dłoni i złapała jego dłoń. Zacisnął palce.
-Generał?
- Tak - skinęła głową - Przepraszam, ale nie miałam głowy do tego żeby...
- Spokojnie - nachylił się w jej kierunku i cmoknął jej skroń. Podniosła wzrok na niego
-Dalej nie mogę uwierzyć w to, że nie żyje - szepnęła czując jak do jej oczu napływają łzy. Objął ją ramieniem i przycisnął do siebie.
- To normalne - pogładził jej polik.

Wejście do domu po pogrzebie było dla niej katorgą. Wejście do miejsca gdzie jej brat miał swoje rzeczy sprawiało, że pękało w niej wszystko. Czuła się jak wrak człowieka. Pogrzeb był porażką, koszmarem. Starała się nie okazywać swoich uczuć. Ale nie mogła. Myśl o tym, że już nigdy więcej nie porozmawia ze swoim bratem ją zmiażdżyła. Już teraz za nim tęskni. Zsunęła z siebie marynarkę i dotknęła swojego czoła. Rozległo się pukanie. Kelly podszedł do drzwi. Spojrzał na Trudy i Moucha. Obiecali, że przyjadą jej pomóc. Wszyscy starali się wspierać ją. Randall z Trudy doskonale wiedzieli jak bliskim rodzeństwem byli. Jej widok wszystkich niepokoił. Zgasła, zamknęła się w sobie. Odwrócili głowę do drzwi wejściowych. W wejściu pojawił się jej ojciec. Na widok ich wszystkich zatrzymał się. Po telefonie z bazy zrozumiał, że popełnił błąd. Popełnił błąd ze swoimi dziećmi.
- Randall, mógłbyś? Chciałbym porozmawiać z Beatrice - rzucił. Szatynka odwróciła wzrok na niego od ramki. Trudy próbowała coś powiedzieć ale Mouch machnął ręką i wyciągnął żonę z domu. Kelly spojrzał na Bee. Ta nieznacznie skinęła głową. Została sama z ojcem. Spojrzała na mężczyznę czując znowu łzy w swoich oczach.
- Beatrice, przepraszam - podszedł do niej. Zaskoczona dostrzegła, że on również płakał. Człowiek który nie liczył się z nikim. Człowiek który wiedział sam wszystko najlepiej teraz stał przed nią i płakał. Ważny, poważny generał przepraszał ją. A pamiętała jak był wściekły na nią kiedy dowiedział się, że rzuciła wojsko.
- Byłem i jestem fatalnym ojcem. Nie zwracałem uwagi na to czego wy potrzebujecie. Nawet teraz wściekałem się na Jasona, że chciał osiąść w Los Angeles jako instruktor. Byłem wściekły, że odeszłaś z wojska po Al-Aghta. Ale zrozumiałem to teraz. Jak nie ma już mojego chłopaka. Ale mam dalej ciebie. Zostałaś mi tylko ty. Wiem, że masz swoje życie. Ale chcę być teraz tego częścią - złapał ją i przytulił. Ten dzień był karuzelą. Pochowała brata dwie godziny temu. Teraz jej ojciec ją przytulał. Jej ojciec przyznawał się do błędów. Człowiek nieomylny. Zrozumiał, że został sam. Że oprócz Bee nie ma nikogo innego. Nie wiedziała co ma zrobić. Miała do niego ogromny żal za wszystko. Za całe jej życie. Za to, że był po części winny wszystkich jej problemów. To przez niego stało się wiele złych rzeczy. Zacisnęła palce na jego szyi. Poczuła się ponownie jak mała dziewczynka. Kiedy jeszcze była szczęśliwa, spędzając czas z rodzicami. Jason zawsze jej powtarzał, żeby mu dała szansę. Mówił jej otwarcie, że ojciec o nią pytał. Mimo, że prosiła aby milczał jej brat nic sobie z tego nie robił. Ale taki był właśnie Jason. Uparty. Jak ojciec. Mężczyzna miał rację w jednej rzeczy. Zostali sami. Mieli tylko siebie.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now