17:"Tak się kończą imprezy z Latynosami"

321 19 15
                                    

Obgryzał paznokcie ze stresu. Po telefonie od Casey'a nie mógł wrócić do spania. Wiadomość o jej zniknięciu bardzo go zaniepokoiła. Odrzucił telefon obok siebie kiedy Matt napisał mu, że dalej nic nie wiedzą. Dowiedział się tylko, że Wywiad z dwudziestego pierwszego się tym zajmuje. Czyli miał pewność, że ją znajdą. Przerzucił parę kontaktów biorąc ponownie telefon do ręki. Zadzwoni do swojego kumpla, który tam pracował. Może powie mu coś więcej. Głupiał z niewiedzy i bezczynności. Ze złością spojrzał na gips na swojej nodze. Po kilku sygnałach usłyszał znajomy głos.
- Jay, mam pytanie – rzucił zrywając się –Macie coś już o zniknięciu naszego paramedyka?
- Kelly wiesz, że nie mogę ci nic powiedzieć – usłyszał głos Halstead'a
-Weź... Ja tu siwieje. Powiedz czy ją znaleźliście – był zdeterminowany. Musiał usłyszeć jakieś dobre wiadomości.
-Tak, znaleźliśmy – odpowiedział po dłuższej chwili – Wiemy gdzie jest ale nie wiemy co z nią jest – dodał.

W szpitalu byli wszyscy. Wiadomość o jej znalezieniu obiegła całą remizę. Ale nie wiedzieli w jakim jest stanie. Siedzieli w poczekalni. Ona nawet nie dojechała. Sierżant Voight, dowódca wydziału zapewnił, że karetka jedzie w eskorcie. Więc kiedy drzwi otworzyły się i do środka wpadło dwu policjantów zerwali się.
- Szybko, zatrzymała się w karetce – krzyk paramedyka był donośny. Wjechał do szpitala klęcząc nad Bee i robiąc jej masaż serca. Sylvie poczuła jak coś podchodzi jej do gardła.
- Co jest?
-Dwie rany postrzałowe. Ponad kolanem i bark. Jedna kula wyszła na wylot. Druga jest w środku. Straciła dużo krwi – rozgardiasz jaki się tam zrobił był niepokojący. Wszyscy biegali zaniepokojeni całą sytuacją. Nikt nic nie mówił. Wpatrywali się w całą scenę ze smutkiem. Ona nie może umrzeć. Zabrano ją na salę i zasłonięto zasłony. Słyszeli krzyki lekarzy. Do szpitala wpadł detektyw Halstead. Rozejrzał się zaniepokojony dookoła. Podszedł do Bodena
- Dojechała?
- Jest na piątce. Co się tam stało?
- Porwali ją żeby pozszywała ziomka po napadzie. Nie wiemy skąd postrzał w kolano. Jak tam wpadliśmy to strzelił do niej. Sądząc po bałaganie musiała z nim walczyć. Nie wyszła by stamtąd żywa według jego planu – wyjaśnił
- Dlaczego nie mówiliście, że macie weterana w jednostce?
-Co?
- Służyłem z Bee w Afganistanie – wyjaśnił. Był zaskoczony widząc ją na podłodze w magazynie. Próbowała nie odpłynąć i nie poddać się. Walczyła jak zawsze. Tak jak pamiętał. Jak wtedy w tym nalocie. Mieli całą bazę wywieźć ale ona kłócąc się z dowódcą nie chciała zostawić żadnego rannego. Wracało to teraz. Jak kłóciła się z kimś kto nie znosił sprzeciwu. Jego dowódca był twardy, konsekwentny. Jay Halstead był przerażony tą sceną. Wściekle machała rękoma i krzyczała na dowódcę o głowę od siebie wyższego. Jeśli nie zginęła w ostrzale to zginie z rąk jego dowódcy. Ale uparła się, że ich stamtąd zabierze. Zabrała wszystkich. Kiedy chcieli jej pomóc dowódca kazał im usiąść na tyłku. Ona wyciągała każdego z nich z płonącego baraku. Napalm zmieniał każdy budynek w płonący stos. Po tej akcji nie widział jej więcej. Jego dowódca był wściekły jej zachowaniem i nie powiedział jej tego, ale był też podwrażeniem. Z uporem maniaka wyciągała każdego na powietrze i lokowała w nadjeżdżających autach. Dzięki niej ofiar było o pięć mniej. Każdy z rannych przeżył, wrócił do służby. Trafienie pod jej opiekę było darem od losu. Nie oddawała żadnego z pacjentów bez walki. U niej nie istniało pojęcie segregacji. Każdy miał równe szanse. Teraz ona leżała w takim miejscu. Otoczona doskonałą opieką. I sama walczyła. O siebie. Wiedział o tym. Nawet nie spodziewał się jej tutaj. Po powrocie do kraju nie wiedział co z nią było. Co się z nią działo. Słyszał tylko plotki. Ale na plotkach się kończyło. Teraz odnalazł ją w Chicago, w zapuszczonym magazynie.

Otworzyła oczy obolała. Bolał ją każdy mięsień. Skrzywiła się unosząc powieki. Chyba nie była na to gotowa. A może ona umarła? W sumie było jej ciepło. Dostrzegła biel sufitu i ciche pikanie. Zdecydowanie żyła. Poruszyła palcem. To sprawiło, że Kelly poderwał się. Siedział tutaj od samego początku. Wiadomość o jej odnalezieniu sprawiła, że czuł się lepiej. Nie można powiedzieć, że było z nią już w porządku. Lekarze nie umieli się dokładnie sprecyzować. Najgorzej było z jej nogą. Kolano było całe, kula nie uszkodziła kości ale długie ściskanie jej doprowadziło do uszkodzenia nerwu. Tylko czas mógł sprecyzować czy będzie mogła wrócić do pracy. Ale wszyscy byli dobrej myśli. Severide i tak miał jeszcze gips na nodze więc siedzenie w szpitalu było dla niego wyjściem. Mógł spędzać z nią każdą wolną chwilę.
-Boże moja głowa – jęknęła cicho. Skrzywiła się kiedy poczuła jak suche ma gardło. Brunet przysunął do niej kubek. Poczuła ulgę gdy zimna woda znalazła się w jej ustach.
- Tak się kończą imprezy z Latynosami – mruknął. Roześmiała się mimo bólu z klatki piersiowej. Odwróciła głowę na swojego towarzysza. Uśmiechnął się dotykając jej czoła.
- Człowiek się uczy całe życie –odparła
- Jak się czujesz?
- Jakby mnie słoń stratował i walec przejechał – sapnęła ostrożnie podnosząc rękę w kierunku jego dłoni. Zacisnęła na niej palce. Zamknął jej dłoń w swoich. Bał się. Bardzo się bał. O nią, o to że nie przeżyje. Było z nią bardzo ciężko. W czasie operacji jej serce ponownie się zatrzymało. Nie dawali jej zbyt wielkich szans. Ale Beatrice postanowiła im zrobić psikusa i się wylizać z tego. Po raz kolejny z nich zażartowała. Ale jak powiedział mu Halstead, to było całkiem w stylu Bee. Wpadał w wolnej chwili, żeby sprawdzić jak się czuła. Kelly odniósł wrażenie, że świat jest mały. Odwrócili wzrok do lekarza, który wszedł do sali. Uśmiechnął się do szatynki.
- Dzień dobry. Jestem doktor Choi. Jak się czujesz?
- Jak po imprezie z Latynosami – mruknęła a mężczyzna zaśmiał się. Jej dobry humor był dobrym symptomem. Nachylił się nad nią.
- Zaskoczyłaś nas swoją wolą walki – mruknął – Musimy tylko sprawdzić twoją nogę. Za długo była ściśnięta i mogło uszkodzić ci nerw – oznajmił stając w nogach łóżka. Podniósł kołdrę i zacisnął palce na jej stopach.
- Mów jeśli czujesz ból – polecił i zaczął nakłuwać skórę na jej stopie i kostce. Z każdym wkłuciem syczała poruszona.
-Świetnie, chyba wszystko działa – uśmiechnął się do niej – Poczujesz się lepiej i myślę, że wypuścimy cie do domu. Zdrowiej – poklepał ją po nodze. Uśmiechnęła się do niego i odwróciła wzrok na Severide. Puknął palcem jej nos.
- Widzisz teraz ja z tobą siedzę – oznajmił spokojnie
- A masz dla mnie rymowankę?- roześmiał się w głos i pokręcił głową.
- Jestem beztalenciem w tej kwestii – wyjaśnił spokojnie. Roześmiała się w głos. Spojrzał na swój telefon. Puścił jej dłoń. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Mam kontrolę – oznajmił podnosząc się. Spojrzała na niego kiwając głową.
- To leć – machnęła ręką w kierunku drzwi. Nachylił się nad nią i cmoknął jej wargi. Zaskoczona poczuła jak coś w jej wnętrzu pęka. Jego pocałunek. Była zaskoczona zupełnie tym co się właśnie stało. Odsunął się od niej i z szelmowskim uśmiechem złapał za kule. Parsknęła widząc jego minę.
- Nie pozbędziesz się mnie tak szybko – rzucił wychodząc.

   Kiedy obudziła się ponownie poczuła się osaczona. Stali tutaj wszyscy. Wpatrywali się w nią w skupieniu. Mieli miny pełne niezadowolenia.
-Przychodzimy w odwiedziny a ty śpisz – Stella oparła się o nogi łóżka
- Nie wysypiam się ostatnio – mruknęła przecierając oko. Poczuła jak Brett przytula się do niej. Stało tutaj pełno kwiatów, balonów. Było tu okropnie tłoczono. Bee nie przywykła do czegoś takiego.
- Napędziłaś nam stracha dziewczyno – Hermann oparł dłoń na jej ramieniu.
- Obiecuje poprawę – skinęła głową z uśmiechem.
- Wiesz kiedy cie wypuszczą?
-Czekam na rezonans. Niby noga reaguje normalnie ale wolą się upewnić. I jak się nic nie zmieni to jeszcze dwa dni i wychodzę
-Patrz jak się składa dobrze. Akurat Kelly pozbył się gipsu i się role odwrócą – na to wszyscy wybuchnęli śmiechem. Spojrzała na nich zaskoczona.
- Co wy z tym macie?
- Tu się nic nie ukryje. Musisz do tego przywyknąć – Sylvie złapała jej rękę. Zasłoniła twarz dłonią. Dopiero teraz to do niej dotarło. Spędzają ze sobą dwadzieścia cztery godziny, większość z tych osób mieszka razem. Trafiła w jakieś błędne koło. Do jakiejś dziwnej remizy.
- Chyba nie przywyknę – rzuciła kręcąc głową. Zaśmiewali się co chwilę. Czuła się dobrze. Ich obecność była dla niej ważna. Chociaż z początku się w ogóle nie spodziewała tego. Wiedziała, że troszczyli się o siebie. Patrzyła na nich i zaczęła się zastanawiać. Czy w ogóle chciała zostawiać ich na rzecz Chicago Med? 

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now