🆇🅸🅸🅸

8.6K 450 91
                                    

Curtis prowadził mnie przez las. Nie miałam pojęcia, dokąd idziemy ani po co. Bo oczywiście nie uraczył mnie tak cennymi informacjami. Byłam jednak tak ciekawa, tego co zamierza mi powiedzieć, że bez narzekania po prostu za nim szłam. Okolica była doprawdy piękna, więc postanowiłam skupić się na widokach. Bo nie ukrywam, że jego obecność działała mi nieco na nerwy. Był moim największym skaraniem od losu. Ideał, który znajdował się na wyciągnięcie ręki. A Oxana? Ona była jak gruba szyba oddzielająca mnie od marzeń. Jej nienawidziłam najbardziej. Tego pragnienia władzy i egoizmu. Na początku jej nie obwiniałam. Byłam w końcu świecie przekonana, że o niczym nie wie. Potem jednak szczerze ją znienawidziłam. Wiedziała, jednak przez miłość do swojej pozycji nie ustąpiła mi miejsca. Trzymała się go i nie zamierzała zrezygnować.

- To nie twoja wina. - Wydusił po chwili, idąc przed siebie. - To, że nigdy nie będziemy razem. Nie znam cię, jednak wydajesz się niesamowitą osobą. Masz w sobie wiele siły i radości z życia.

- Więc co jest we mnie takiego, że nigdy nie będziemy razem? - Spytałam zdziwiona jego wyznaniem. Zupełnie się tego nie spodziewałam.

- Nie urodziłem się, by być alfą. - Wyznał, całkowicie ignorując moje pytanie. - Jestem synem delty i omegi. Bycie alfą odziedziczyłem po dziadku. Alfę który rządził tutaj wcześniej, zabiłem w pojedynku. - Szedł przed siebie z całkowitym spokojem opowiadając mi swoją historię. - Wataha stała się słaba. Jestem dosyć młody, więc potrzebowałem luny. Stado zaproponowało Oxane, jako najsilniejszą z kobiet a ja nie posiadający żadnego doświadczenia, po prostu się zgodziłem.

- Mój brat też by się zgodził. - Rzuciłam, chcąc unikać osobistych wyznań. - I pewnie, gdyby wataha nie była w tak dobrym stanie a rodzice by zmarli, byłby zmuszony to zrobić. - Spojrzałam na niego chcąc wywołać u niego wyrzuty sumienia. - Jednak dla tej jedynej by ją zostawił. A ona będąc dobrą kobietą i kandydatką, by się zgodziła. Zrobiłaby to dla niego i watahy. Bo jego mate mogłaby dać stadu więcej siły.

- Twój brat urodził się w czepku. Tak samo jak ty i wszyscy, którzy cię otaczają. Otaczasz się dziećmi bet i swoim rodzeństwem. Nigdy tymi, którzy nie urodzili się wysoko postawieni. - Stwierdził, wbijając wzrok w jakiś punkt przed siebie. - Gdybym był tylko synem delt, nie walczyłabyś tak o mnie prawda?

Zamilkłam na te słowa. To było ciężkie pytanie. Rodzinę nie przepuściliby czegoś takiego. Od dziecka wybierali mi przyjaciół. Głównie dlatego mam tylko Semare. Tylko z nią umiałam się dogadać, jeśli chodzi o wysoko urodzonych w moim stadzie.

- No właśnie. - Rzucił, przerywając chwilę ciszy. - Rodząc się byłem gdzieś na dnie hierarchii, teraz jestem tutaj bo umiem podejmować ciężkie decyzję. Ciebie ojciec chroni przed nimi od dziecka.

- Miałeś rację, nie znasz mnie. Więc mnie nie oceniaj. Nie dałeś mi szansy, więc nie wiesz jakby to wyglądało.

- Kocham Oxane i to się nie zmieni.

W końcu wyszliśmy z lasu. Curtis zaprowadził mnie na polanę której wcześniej nie widziałam. Trawa wyglądała dosłownie tak, jakby ktoś obcinał ją nożyczkami. Drzewa ją otaczające były wysokie i zdrowe. Jakby ktoś poświęci wiele czasu na ich pielęgnację. Nieopodal płynęła rzeka, której szum był uspokajający. Wiał ciepły wiatr, który swym zapachem zapowiadał deszcz. Uwielbiam ten zapach.

- Zamknij oczy. - Poprosił, podchodząc do mnie. Otworzyłam usta, by zapytać po co? On jednak nie pozwolił, by jakiekolwiek słowa wydobyły się z moich ust. - Po prostu mi zaufaj.

O nic nie pytałam. Wykonałam jego polecenie. Poczułam jak łapie moją dłoń a jego oddech zwalnia. Ja również się wyciszyłam.

- Wyobraź sobie to miejsce. Piękną i idealną polanę. - Mimowolnie się uśmiechnęłam, kiedy mi się to udało. - A teraz wyobraź sobie dwie potężne watahy stające naprzeciw siebie. Wielka krwawa bitwa, która pochłonęła tysiące ofiar. To działo się tutaj. To miejsce wygląda właśnie tak  bo rośliny zostały podlane wilczą krwią a ziemia nakarmiona ich ciałami. - Otworzyłam oczy, spoglądając na niego zdziwiona. - To, co piękne często rodzi się z cierpienia innych, taki byłby nasz związek. Zrodzony z cierpienia Oxany, watahy i twojej rodziny. To byli nasi przodkowie Azano. Nasze watahy żyją w zgodzie, jednak nigdy się nie krzyżują. Bo łączy nas krwawa historia.

- Więc nigdy nie będziemy razem. - Stwierdziłam, splatając nasze palce. - Jednak przez ten jeden dzień. Nawet niecały uczyń mnie szczęśliwą i spędź go ze mną.

- Tak bardzo lubisz rozmawiać. - Spojrzał mi prosto w oczy, a ja uśmiechnęłam się subtelnie.

- Chcę żebyś, był szczęśliwy. Chodźby przez jeden dzień swojego życia. - poczułam, jak krople deszczu spływają po moim ciele. - Tylko tego dla ciebie pragnę.

~Curtis~

Spojrzałem zaskoczony na Azane. Ona puściła moją dłoń i odeszła ode mnie kawałek. I tak po prostu zaczęła się wygłupiać. Niczym beztroskie dziecko wykonywała gwiazdy i obroty w deszczu. Coś, co kompletnie nie przystoi córce alfy. Ona jednak wydała się tym kompletnie nie przejmować.

Właśnie za to ją uwielbiałem. Za jej radość z życia. Za to, że uśmiechała się niemal bez przerwy. A chyba najbardziej za jej siłę. To, co wtedy wydarzyło się w moim biurze, było niesamowite. Prawdziwy pokaz siły i pewności siebie. Była prawdziwą alfą, która jednak potrafiła czerpać radość z życia.

Pragnąłem jej całej. Tego by uśmiechała się do mnie co rano. Marzyłem o moich dłoniach na jej ciele, które aktualnie pożerałem wzrokiem. Ciała, które sprawiało wrażenie wyrzeźbionego przez Greckiego artystę na podobieństwo bogiń. Chociaż nawet Afrodyta nie mogła równać się z nią urodą. Kochałem w niej wszystko nawet te nieszczęsne granatowe włosy, które wtedy przyciągnęły w klubie moje spojrzenie.

Pragnąłem by była moja, jednak ja nie mogłem być jej. Nie byłaby dobrą luną. Jest roztrzepana, brak jej odpowiedzialności i dojrzałości. A przede wszystkim muszę myśleć o stadzie. Musiałem wmawiać sobie i jej, że wcale jej nie kocham, bo tak było lepiej.

Nagle podeszła do mnie i złączyła nasze usta. Niewiele myśląc, oddałem pocałunek. Jej usta były równie idealne co cała reszta. Pragnąłem ją w moim łóżku, na moim biurku, pod moim prysznicem i wszędzie gdzie tylko było to możliwe.

- Jesteś dupkiem. - W jej ustach ta obelga brzmiała jak najlepszy komplement. - Mówisz, że mnie nie kochasz, ale kiedy cię całuję to jest super.

- Pożądać a kochać to dwie różne sprawy. - Posłałem jej jeden ze swoich cwaniackich uśmiechów, ponownie łącząc nasze usta.

Jej ręce błądziły po moim ciele, sprawiając, że chciałem oszaleć. Moje w końcu wylądowały na jej wąskiej talii. Przejechałem nimi na jej szerokie biodra. Idealne, by urodzić mi dziecko lub najlepiej kilkoro.

- Koniec - Rzuciła, gwałtownie się ode mnie odsuwając. - Musisz myśleć o sforze. Wracajmy już. - Odwróciła się do mnie tyłem i ruszyła w stronę domu watahy.

Mój oddech był szybki a moje spodnie niezwykle ciasne. Nie mogłem oderwać wzroku od jej delikatnie kołyszących się bioder. Więc po prostu stałem jak ten idiota, stopniowo dochodząc do siebie. Ta kobieta działa na mnie jak nikt inny.

Przekleństwo Sipho: Wilkołaki Where stories live. Discover now