🆇🆇🅸🅸🅸

7.8K 367 60
                                    

Gwałtownie podniosłam się do siadu biorąc głęboki wdech. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znowu byłam w spalonym budynku. Otaczające mnie świece zgasły, chociaż nie były wypalone. Odwróciłam się do Mony i Semary. One wpatrywały się we mnie, jakby oczekiwały odpowiedzi. Przeczesałam włosy palcami, zastanawiając się co mam im powiedzieć. Podniosłam się z ziemi i złapałam się za głowę. Poczułam w niej pulsujący ból. Coś okropnego. Zrobiłam kilka kroków i oparłam się o jedną ze ścian.

- Az co się dzieje? - Semara podeszłam do mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu.

- Spokojnie. - Mona uprzedziła mnie z odpowiedzią. - To normalne. Wdarłam się do jej umysłu i zamknęłam ją czasowo w wizji. Ból głowy nie jest niczym, co mogłoby ją zabić.

- Co widziałaś? - Szatynka nie dawała za wygraną. Po kilku wdechach poczułam się lepiej.

- Ten sam sen co zawsze. - Odeszłam od ściany. - Tyle że widziałam więcej. Blondyn ze mną rozmawiał. I powiedział mi, co się dzieje oraz co muszę zrobić.

Mona spojrzała na mnie uważnie. Jej spojrzenie wydało się móc przeszyć duszę na wylot. Nie mam pojęcia czy to przez te oczy, czy fakt, że jest wiedźmą.

- Moja krew jest lekarstwem. - Spojrzałam z niepokojem na Mare. - Wilkołaki muszą ją wypić, żeby poczuć się lepiej.

- Wykluczone! - Krzyknęła niemal od razu. - Przecież jeśli zarażonych jest zbyt wielu, to tego nie przeżyjesz.

Przymknęłam oczy. Te słowa mnie przeraziły. A może raczej ich prawdziwość. Nie ma możliwości, bym przeżyła. W końcu, jeśli to zaraza chorych musi być wielu. I nawet nie jest powiedziane, że jak pobiorą moja krew w całości, to wystarczy.

- To jedyna możliwość. - Wtrąciła Mona. - Inaczej wilkołaki znikną z powierzchni ziemi w ciągu trzech lat.

- Czemu teraz? - Zrobiłam krok do przodu. - Dlaczego po stu latach klątwa zaczęła działać?

- To potężne zaklęcie. - Poprawiła czarne włosy. - Tak potężna klątwa rozwija się latami. Ci którzy zachorowali jako pierwsi byli potomkami wilkołaków, którzy podpadli wiedźmą. W ich krwi od pokoleń rozwijała się zaraza. I teraz się uaktywniła.

- Muszę pomyśleć.

Wybiegłam z domu. Pokonałam kilka metrów i skoczyłam, przemieniając się w wilka. Biegłam przed siebie. Byłam wściekła. Powołano mnie do życia tylko po to, aby ostatecznie mnie zabić. By rozwinęła się we mnie krew do uleczenia wilkołaków. Czemu taki dar nie trafił się komuś z kompleksem bohatera? Komuś, kto z przyjemnością umarłby za wilkołaki. Ja nie jestem bohaterem. Nie jestem gotowa umrzeć za swoją rasę. Za bardzo boję się śmierci. Poza tym, ja mam osiemnaście lat. Dopiero zaczęłam żyć. Nie tak dawno temu się przemieniłam. Dopiero co znalazłam swojego przeznaczonego. I teraz mam to wszystko stracić.

W końcu zatrzymałam się przy brzegu jeziora. Spojrzałam na tafle wody. Wspomnieniami wróciłam do wszystkich dobrych chwil. Do wszystkich głupich rzeczy, które zrobiłam z Semarą. Do miłych chwil spędzonych z rodziną. Do pocałunku z Curtisem i pełni spędzonej z Kevilem. Wszystko to miało swoje konsekwencje. Jednak czy to jest teraz ważne? Skoro nawet jeśli się nie zdecyduje, zostały mi maks trzy lata.

Zawyłam żałośnie, po czym wróciłam do ludzkiej formy. Byłam bezsilna wobec własnego przeznaczenia. Musiałam to zrobić. Nawet jeśli tak cholernie się bałam.

Wszystkie moje plany i marzenia nagle przestały istnieć. Nigdy nie pójdę na te cholerne studia. Curtis nigdy nie zostanie moim mężem. I nigdy nie będziemy mieć dzieci. Nie przeżyje już więcej dobrych chwil. Bo to były ostatnie dni mojego życia.

Pytanie tylko, czy ktoś w ogóle za mną zatęskni? Curtis ma żonę. Na Kevila czeka jego mate. Semara jest powszechnie lubiana. Może właśnie taki plan mieli przodkowie? Zrobić wszystko, żebym się zdecydowała. I co gorsza chyba im się udało.

Chciałabym być teraz przy nim. Przy facecie mojego życia. Chociaż to pewnie trochę zabawne. Wybrał inną i powinnam się z tym pogodzić, iść dalej. Tylko jak iść dalej, kiedy słyszę za sobą jego kroki? Brakuje mi go. I to właśnie w takich chwilach najbardziej. Chociaż rodziny też mi brakuje. Wiele bym dała, by móc teraz porozmawiać z siostrą lub z kimkolwiek. Jednak nie chce ich uświadamiać o fakcie, że umrę. Czasem lepiej nie wiedzieć. Rodzice oprócz mnie mają siódemkę dzieci, więc jakoś sobie z tym poradzą.

Podeszłam do jeziora i wzięłam głęboki wdech. Ostatni raz tutaj byłam. I pewnie ostatni raz miałam okazję oglądać jezioro i czuć zapach lasu. Bałam się jak jeszcze nigdy w życiu. Jednak w tym momencie moje istnienie miało przynajmniej jakiś sens. Większy niż bycie nieplanowanym dzieckiem i niechcianą mate.

Wycofałam się i ponownie przemieniłam. Wiedziałam, że po drugiej stronie będzie mi tego brakować. Kocham być wilkołakiem. Nigdy nie żałowałam tego, że się taka urodziłam. To dawało mi poczucie wolności, które tam uwielbiałam. Kochałam czuć mokrą ziemię pod łapami. Ubóstwiałam swoje zmysły, które dawały mi tyle możliwości. W życiu nie zmieniłabym bycia wilkołakiem na nic innego. Ani na bycie krwiopijcą, ani nawet na rzucanie zaklęć. Jednak to znamię było przekleństwem. Piętnem, z którym muszę się użerać. Moim wyrokiem śmierci.

Kiedy stanęłam przed domem, zobaczyłam dodatkowe siedem samochodów. To musiało być moje rodzeństwo. Wróciłam do ludzkiej formy i przejrzałam się w jednym z lusterek. Na szczęście moje oczy nie były już zaczerwienione. Weszłam do domu gdzie trwała zażarta dyskusja.

- Az dobrze, że jesteś. - Latika podeszła do mnie i złapała mój nadgarstek ciągnąc mnie do salonu.

- Lati co się dzieje? - Spytałam zdezorientowana, idąc za dziewczyną.

- Wilki zaczynają poważnie chorować. - Rzuciła Senakala.

- Nic im nie powaga. - Dodał Sawen. - Próbujemy wszystkiego, ale nic nie pomaga. Wilki umierają w zastraszającym tempie.

- Tak źle chyba jeszcze nie było. - Tiago stał oparty o ścianę. - A przynajmniej ja tak złego czasu nie pamiętam.

- Znalazł się wiekowy wilkołak. - Rzucił z rozbawieniem Enzo.

- Spokój. - Cyntia uspokoiła ich, zanim zdążyli się rozkręcić. - Nie czas na skakanie sobie do gardeł.

- Cyntia ma rację. - Wsparł ją Zawen. - Jutro odbędzie się zgromadzenie z najważniejszymi alfami i przywódcą Sipho. Razem ustalimy co, powinniśmy zrobić.

- Jestem pewna, że szybko coś zaradzimy. - Mama jak to typowa luna starała się podtrzymać wszystkich na duchu. - Radziliśmy sobie już z nie takimi rzeczami.

- Wasza matka ma rację. Za nami wiele trudnych chwil, które przerwaliśmy jako rodzina.

- Tylko tym razem to nie wojna. - Wtrąciłam, spoglądając na tatę. - Nie wygramy siłą, determinacja ani jednością.

- Az na rację. - Sawen podniósł się z kanapy. - By wygrać z wirusem, potrzebne są ofiary i czas. A kiedy to pierwsze wzrasta, drugie maleje.

Zamilkłam. W mojej głowie pojawiła się śmiała myśl, że może jednak ktoś wpadnie na jakiś pomysł. W końcu żyje wiele potężnych czarownic. Może było to głupie, w końcu na pewno nie jedna próbowała. Jednak teraz przede wszystkim potrzebuje nadziei.

Przekleństwo Sipho: Wilkołaki Où les histoires vivent. Découvrez maintenant