Rozdział 4

1.1K 67 1
                                    

Siedziałam na łóżku patrząc na moje poranione nadgarstki. Ostatnie cięcie zrobiłam sobie jakiś miesiąc temu. Od tego czasu starałam się więcej tego nie robić. Nie było to proste gdy każdej nocy pojawiał się koszmar ale jakoś dałam sobie radę. A teraz tak siedząc i patrząc na moje ręce tęskniłam za moją przyjaciółką żyletką. Która na chwilę potrafiła mi pomóc zapomnieć o bólu psychicznym. Krew spływająca po nadgarstku napawała mnie spokojem, którego tak rzadko mogłam zaznać.

Patrząc na swoje ręce myślami wróciłam do jednego z moich wspomnień. Było lato i chociaż było cholernie ciepło szłam w bluzie żeby nikt nie zauważył moich ran. W pewnym momencie jeden rękaw mi się podwinął czego nie zauważyłam i zaczepiła mnie mała dziewczynka mająca może z siedem lat.

-Jesteś aniołem?

-Co? – Spytałam zdezorientowana i zdziwiona. Anioł to ostatnie czym mogłabym być.

-Mama mówiła mi, że ci którzy mają skaleczone nadgarstki to anioły. – Uśmiechnęła się delikatnie a ja dalej nie rozumiałam dlaczego właśnie anioły bo przecież one są bez skazy.

-Nie jestem aniołem. – Odparłam zakrywając moją rękę. Po tym jak zauważyłam, że bluza mi się podwinęła.

-Ależ jesteś. Mama mówiła, że anioły się okaleczają, bo nie lubią życia na ziemi. Ten świat ich niszczy, więc próbują znów wrócić do nieba. Są zbyt wrażliwi na ból innych i ten własny.

-Wiesz, twoja mama jest bardzo mądra. – Uśmiechnęłam się będąc pod wrażeniem tego co powiedziała jej rodzicielka.

-Camz, jesteś tu? – Zamrugałam i zobaczyłam, że przede mną stała Lauren i machała mi ręką przed oczami.

-Tak. Mówiłaś coś?

-Pytałam jak ci poszło spotkanie. – Uśmiechnęła się lekko i usiadła na łóżku koło mnie.

-W porządku a twoje?

-Tak jak zwykle. Bzdety, bzdety i jeszcze raz bzdety. – Zachichotałam i popatrzyłam w jej kierunku czując jej wzrok na sobie.-Lubię twój uśmiech. – Przysunęła się jeszcze bliżej mnie sprawiając, że moje serce zabiło szybciej.

-A ja twoje oczy. – Szepnęłam wędrując wzrokiem z jej oczu na usta. Przysunęłam twarz bliżej niej. Nasze usta dzieliła mała prawie niewidoczna przestrzeń. Popatrzyłyśmy sobie w oczy. Nie byłam pewna tego co chciałam zrobić. Ale nim to przemyślałam poczułam na ustach jej wargi, które były miękkie jak aksamit. Odsunęłyśmy się od siebie a Lauren od razu zeszła z mojego łóżka.

-Powinnyśmy iść spać. – Powiedziała na co kiwnęłam głową. Mogło by się wydawać, że ten pocałunek był pomyłką ale prawie niewidoczny uśmiech na ustach Lauren temu zaprzeczał.

-Tak. – Odparłam kładąc głowę na swojej poduszce. Odwróciłam się do ściany. Opuszkami palców przejechałam po wargach i szeroko się uśmiechnęłam przypominając sobie smak jej miękkich ust.

Nightmares ✔Where stories live. Discover now