VII. Ktoś zginie

1.3K 68 5
                                    

Dni mijały Hermionie na bezproduktywnym leżeniu w łóżku i wpatrywaniu się w sufit. Każdy dzień, każda noc stawały się do siebie tak podobne, że około czwartego dnia kobieta straciła rachubę i przestała odliczać. Właściwie nie miało to też najmniejszego celu, bo niby do czego miało doprowadzić ją to odliczanie? Do wyjścia? Jak w więzieniu? Przecież ona nawet nie wiedziała jaki wyrok został jej wymierzony. Przez ten upływający leniwie czas nie opuściła swojego pokoju nawet na sekundę. Nie miała takiej potrzeby, nie chciała sprawdzać, gdzie jest, ani co za ludzie zamieszkują ten budynek. Jedyną osobą jaką widywała była ciągle narzucająca się Pansy. Obecność dziewczyny bardzo zaskoczyła Hermionę przy ich pierwszym spotkaniu. Jednak jej pozbawione wszelkich emocji aktualne istnienie nie niosło za sobą, żadnego zainteresowania kimkolwiek.
- Co dzisiaj robisz? - do Hermiony dotarł dziewczęcy głos Pansy, która wtargnęła bez pytania do pokoju szatynki.
- Nic - odpowiedziała zgodnie z prawdą była Gryfonka leżąc na łóżku z rękoma za głową. Tradycyjnie jak co dnia Pansy odwiedzała ją nad ranem, żeby przynieść jej śniadanie i otworzyć okno wpuszczając nieco świeżego powietrza. Przez kilka kolejnych dni opowiadała jej bardzo wiele o sobie, o życiu w zakładzie, o innych pacjentach, o tym co dzieje się aktualnie w świecie czarodziejów. Hermiona dostrzegła, co jeszcze bardziej ją zirytowało, że Pansy kochała życie i w każdym jego przejawie dostrzegała same plusy. Szczerze mówiąc, Hermiona z czasów szkolnych pamiętała zupełnie inną osobę i wolałaby, gdyby to tamta wredna i opryskliwa dziewczyna siedziała przed nią. Najlepsze byłoby w tym to, że gdyby Parkinson pozostała sobą to nie zbliżyłaby się do osoby pokroju Granger.
- To miejsce robi ludziom pranie mózgu, czy co? - pomyślała Hermiona - Gdzie oni mnie zamknęli? - kręciła z westchnieniem głową.
- Wczoraj też nic nie robiłaś - zwróciła uwagę Pansy odrywając Hermionę od swoich myśli.
- Tak, ale jeszcze nie skończyłam... - powiedziała zupełnie poważnie Hermiona, na co Pansy zachichotała.
- Powinnaś stąd wyjść, zobaczyć co jest na zewnątrz... Mamy wiele atrakcji, ciekawych ludzi... bibliotekę.... - mówiła nieśmiało Pansy, zupełnie jakby zachwalała kurort przed wyjazdem na wakacje.
- Wybacz brak zainteresowania, ale mam to w dupie, a ty... - powiedziała Hermiona robiąc nacisk na ostatnie słowo - ... mogłabyś zostawić mnie w spokoju. Nie widzisz, że nikt cię tu nie chce?
Przez chwilę zapanowało niemiłe milczenie. Pansy wpatrywała się prosto w oczy Hermionie i każda z kobiet nawet nie mrugnęła. Wreszcie odezwała się Pansy, tym razem bardzo poważnie:
- Czy ty masz jakieś ludzkie uczucia?
- Mam - odpowiedziała zdawkowo Hermiona.
- Na przykład?
- Głód - powiedziała od niechcenia szatynka.
- I co jeszcze? - nie dawała za wygraną była Ślizgonka.
- Nuda.
- No a serce?
- Nie mam serca... - powiedziała Hermiona lekko smutniejąc - To tylko kawał mięsa.
- Chciałaś opuścić swoich przyjaciół, ale to wcale nie znaczy, że nie masz serca... - zaczęła Pansy, ale kiedy zauważyła, że Hermiona próbuje uciec przed tego typu rozmową zmusiła ją do uwagi chwytając Granger za obie dłonie i siadając na przeciwko niej.
- Jesteśmy przyjaciółmi... - zaczęła Pansy z uczuciem ściskając dłonie zaskoczonej Hermiony - Ty się śmiejesz, ja się śmieję. Ty płaczesz, ja płaczę. Ty skaczesz z mostu, ja biorę łódkę i ratuję twoją upośledzoną dupę...
Po słowach Pansy Hermiona jeszcze przez dłuższy czas siedziała nie poruszając się. W głębi serca wiedziała, że słowa Parkinson były szczere i może ona faktycznie wypatrzyła w Hermionie obiekt swojej sympatii. Najgorszy był jednak impuls przechodzący przez jej zastygłe serce, kiedy przy słowach brunetki przed oczami Hermiony staną obraz Harry'ego.

Pansy opuściła pokój Hermiony tego dnia dopiero popołudniu, kiedy szatynka usnęła. Po wyznaniu Pansy czuła się lepiej i wierzyła, że może uda jej się w ten sposób ocalić kobietę. Z wielką nadzieją ruszyła w tylko sobie wiadomym kierunku z pewnym planem.

- Musimy pogadać... - powiedziała bez zbędnych wstępów Pansy wchodząc do gabinetu Malfoya.
- Pansy... - westchnął wyraźnie czymś zajęty blondyn - ... jesteś tutaj na specjalnych prawach, ale na litość boską, mogłabyś zapukać lub chociaż się zapowiedzieć.
Kobieta tylko machnęła ręką na słowa mężczyzny i rozsiadła się wygodnie na fotelu przed biurkiem. Draco widząc, że Pansy nie ma zamiaru wyjść ani ustąpić odłożył dokumenty, w których był pogrążony i skupił całą uwagę na przyjaciółce.
- Uważam, że powinieneś zacząć terapię z Hermioną - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Nie uważasz, że ja powinienem to ocenić? - powiedział sceptycznie unosząc brew.
- Draco... - powiedziała przeciągle Pansy - Nie możesz przed nią wiecznie uciekać.
- Że niby ja miałbym się bać psychicznej Granger? - prychnął blondyn.
- Ona nie jest psychiczna i ty dobrze o tym wiesz! - oburzyła się Pansy.
- Ej, Pansy spokojnie... Co w ciebie wstąpiło? - Malfoy nie ukrywał zaskoczenia wybuchową reakcją kobiety.
- Malfoy! - krzyknęła Pansy.
- Parkinson! - odwdzięczył się tym samym Draco.
- Ile zapłaciła ci ta ruda flądra? - zapytała młoda kobieta zniżając głos.
- Pansy, nie powinnaś mieszać się w sprawy ośrodka. Jesteś tutaj tylko pacjentką - zaznaczył mężczyzna.
- Aha! Czyli jednak! - klasnęła w dłonie Pansy rozszyfrowując dyrektora szpitala.
- Uwierz mi, dla niej lepiej, gdyby została tu jak najdłużej... - westchnął Draco.
- Mówisz jakbyś nie znał Granger... - skrzyżowała ręce na piersiach Pansy - Poradzi sobie, wierzę w nią...
- Pansy nie szukaj w niej przyjaciółki... wiesz, że twoje miejsce jest tutaj... każdy inny prędzej czy później odchodzi...
- Potrzebuje tylko impulsu... - kontynuowała kobieta ignorując rady blondyna. - ...a tym impulsem jesteś ty!
- Jestem jej terapeutą... - westchnął Malfoy.
- Nie tylko, myślę, że Granger doskonale przypomni sobie stare czasy, kiedy staniecie znów twarzą w twarz.... - zachichotała Parkinson.
- I tego się obawiam... - przyznał mężczyzna.
- Hermiona jest silna, a ty masz z niej te siły wydobyć - powiedziała Pansy wstając z fotela i wskazując palcem w pierś blondyna - A ona już sobie z tą całą resztą poradzi.
- Dobra... chyba czas zaczął przedstawienie... - Malfoy odszukał swoimi smukłymi palcami teczkę, która mieściła z sobie dokumentację medyczną Hermiony Granger - W jakim jest stanie?
- Ma zespół ziemniaka - powiedziała Pansy poważnie jakby wydawała prawdziwą i skomplikowaną diagnozę, na co Draco z zaskoczeniem uniósł brwi i przestał zapisywać informacje w karcie Granger.
- Co ma?
- No, chce leżeć w ciepłym kącie i żeby nikt jej nie zaczepiał... - wyjaśniła kobieta jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.
- No, czyli depresja... - zanotował blondyn - Sprowadź ją do mnie i to jeszcze dziś, po kolacji...
- Oczywiście... - powiedziała wyraźnie uradowana młoda kobieta i opuściła pomieszczenie po tym jak dostała to czego chciała.
- Ktoś zginie... - powiedział złowróżbnie Malfoy wypijając pełną szklankę Ognistej Whisky.

Hermiona za nic w świecie nie chciała ruszać się ze swojego pokoju, ale została siłą wyciągnięta z łóżka przez Pansy, która miała podejrzanie jeszcze lepszy humor niż zwykle.
- Sam dyrektor jest twoim magomedykiem prowadzącym... - wyszczebiotała Pansy.
- Cóż za zaszczyt - prychnęła Hermiona niezainteresowana tym, gdzie i do kogo idzie, ani faktem, że wszystkie pary oczu zwrócone były w tym momencie w jej kierunku. Każdy pacjent i pracownik odprowadzał wzrokiem kobiety, aż pod same drzwi gabinetu rzekomego dyrektora.
- Powodzenia - Pansy uściskała stojącą sztywno Granger i zapukała do drzwi, a po usłyszeniu zaproszenia wepchnęła szatynkę do środka i zamknęła drzwi od zewnątrz.

I postanowiła umrzeć - DRAMIONEWhere stories live. Discover now