XXII. Cena przyjaźni

1K 56 1
                                    

- Hermiono, Hermiono.... - do uszu szatynki dobiegł łagodny szept.
- Co się dzieje? - zapytała zaspana Granger nie otwierając oczu.
- Wstawaj szybko. Draco wyjeżdża.... - dalej szeptała Pansy, ale tym razem również zdarła kołdrę z przyjaciółki, która lekko otworzyła jedno oko.
- Dobrze.... to pożegnaj go ode mnie..... - mruczała Hermiona wtulając się w poduszkę.
- Jakie pożegnaj? Ruszaj się, bo pojedzie sam do Harry'ego! - poinformowała trzeźwo brunetka.
- Co?! - na wspomnienie o przyjacielu Hermiona natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej.
- Chyba miał zamiar nas zostawić... - oburzyła się Pansy krzyżując dłonie na piersi.
- Niedoczekanie! - podsumowała była Gryfonka i z prędkością światła pobiegła do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku.
- Pośpiesz się, a ja przypilnuję, żeby nie wyjechał bez nas! - krzyknęła przez drzwi łazienki Parkinson i pobiegła na podjazd.
Hermiona szybko uporała się z poranną toaletą. Założyła czarne getry oraz swój ulubiony długi, wełniany sweter, który dostała na ostatnie święta od Harry'ego. Zawsze kojarzył jej się z przyjacielem, a potęgował to fakt, iż jego kolor odzwierciedlał wiernie barwę oczu Harry'ego. Nie było czasu na niepotrzebne szykowanie, więc Hermiona związała włosy w koczek na czubku głowy. Opłukała twarz zimną wodą, żeby zmyć z siebie ostatnie oznaki niewyspania i nabrać kolorów. Nie byłaby córką swoich rodziców, gdyby nie poświęciła chwili na szybkie szczotkowanie zębów. Po kilku minutach była gotowa. Zarzucając na siebie płaszcz, biegła na podjazd.

Kiedy Hermiona wybiegła przed budynek, z daleka dostrzegła Pansy i Malfoy'a, którzy zawzięcie dyskutowali gęsto gestykulując. Przybycie sztynki przerwało jednak wymianę zdań:
- Jeszcze i ty? - chwycił się za głowę blondyn.
- Chyba nie sądziłeś, że pojedziesz bez nas? - spojrzała na Malfoy'a z politowaniem Hermiona.
- Jeszcze ciebie zdołam zrozumieć - westchnął Malfoy - Potter to twój przyjaciel... ale Pansy?
- Chcę pomóc! - mówiła błagalnym głosem brunetka.
- Jakoś za bardzo leży ci na sercu dobro Pottera - wytknął blondyn. Pansy się oburzyła, ale nie potrafiła również ukryć, że lekko się zarumieniła. Na twarzy Hermiony pojawił się subtelny uśmieszek. Wcześniej nie pomyślałaby o takiej możliwości, ale czyżby Harry wpadł w oko jej przyjaciółce? Musiała przyznać, że ten układ jak najbardziej jej odpowiadał. Dopiero po chwili szatynka się ocknęła. Nie wstali skoro świt, żeby dyskutować na parkingu o ewentualnych zauroczeniach Pansy.
- Marnujemy czas. Jedźmy! - zdecydowała Hermiona wsiadając do auta i zapinając pasy na miejscu pasażera.
- Czy moje zdanie się już nie liczy? - zapytał podnosząc ręce ku górze blondyn. W tym czasie Pansy wpakowała się na tylne siedzenie auta.
- Nie możesz nas zostawić samych. Zawsze możemy sobie coś zrobić podczas twojej nieobecności - poinformowała zadowolona Hermiona, kiedy Draco siadał za kierownicą.
- Prędzej ja wam coś w końcu zrobię - zagroził Draco. Niestety żadna z kobiet nie wzięła jego słów na poważnie. Zrezygnowany odpalił silnik.
- Przecież wiemy, że nas uwielbiasz - zaśmiała się Pansy wychylając się z tylnego siedzenia w stronę blondyna. Uwadze Hermiony nie umknął fakt, iż brunetka obdarzyła Draco przyjacielskim buziakiem w policzek. Nic nie znacząca sytuacja spowodowała, że Hermiona odczuła niemiły skurcz w żołądku. Szybko jednak się otrząsnęła i włączyła radio, która umilało im podróż do Londynu.

Po kilku godzinach jazdy i krótkim postoju na śniadanie trójka czarodziejów dotarła do miasta. W czasie podróży ustalili, że będą musieli się rozdzielić. Kobiety mają spotkać się z Potterem, a Malfoy, po załatwieniu jeszcze jednej ważnej sprawy miał do nich dołączyć.
- Uważajcie na siebie - rzucił z troską blondyn, kiedy zostawiał Pansy i Hermionę pod gmachem Ministerstwa - I pamiętajcie, że spotykamy się tutaj, więc nigdzie się nie oddalajcie.
- Oczywiście - zapewniły obie kobiety. Po chwili auto blondyna zniknęło za zakrętem. Hermiona udała się do pobliskiej kawiarni, skąd miała doskonały widok na wejście do zakamuflowanego  Ministerstwa Magii. Ustaliły, że to Pansy odszuka Harry'ego i sprowadzi go na spotkanie z przyjaciółką. Pojawienie się Hermiony Granger wśród czarodziei byłoby nie lada sensacją, a one nie potrzebowały teraz rozgłosu. Hermionie nie pozostało nic innego jak cierpliwie czekać na przybycie przyjaciół. Szatynka zajęła sobie miejsce przy oknie i zamówiła gorącą czekoladę.

W tym czasie Pansy przemierzała korytarze Ministerstwa w poszukiwaniu Pottera. Zadanie było banalnie proste, ponieważ wydawało się, każda ścieżka, każdy korytarz prowadzi właśnie do gabinetu sławnego Harry'ego Pottera, szefa Biura Aurorów, najmłodszego sędziego Wizengamotu. Kiedy Pansy odnalazła konkretne drzwi, nieśmiało zapukała, a po usłyszeniu zaproszenia szybko wślizgnęła się do gabinetu zamykając za sobą drzwi.
- Cześć Harry - przywitała bruneta. Mężczyzna po usłyszeniu znajomego głosu poniósł głowę znad sterty dokumentów.
- Pansy? Co ty tutaj robisz? - nie krył zaskoczenia Potter wstając i podchodząc do kobiety - Coś się stało?
- To chyba ja powinnam ciebie o to zapytać? - odpowiedziała pytaniem brunetka.
- Nie rozumiem... - zmieszał się Harry.
- Czytałam Proroka... bierzesz ślub.... będziesz miał dziecko.... - mówiła poważnie Parkinson patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
- Tak... - westchnął Harry siadając na fotelu dla interesantów i ukrywając twarz w dłoniach.
- Dlaczego to zrobiłeś? - nie mogła zrozumieć Pansy - Przecież miałeś to wszystko skończyć, a tym czasem....
- To wszystko zrobiłem dla Hermiony - odpowiedział spoglądając zbolałym wzrokiem Potter. Czarodziej wstał i odszukał w sejfie pożółkłą teczkę - Hermiona jest wolna - poinformował podając Pansy dokumenty ubezwłasnowolniające ich przyjaciółkę - Udało mi się! - dodał z lekkim uśmiechem.
- Ale za jaką cenę?! - nie mogła uwierzyć Pansy.
- Taka jest cena przyjaźni.... - pokiwał głową Harry.
- Dokończymy tę rozmowę, ale musisz ze mną pójść - powiedziała konspiracyjnie kobieta biorąc Pottera za rękę i wyprowadzając z budynku. Zaciekawiony czarodziej nie opierał się, a jedynie przyglądał młodej kobiecie, która z ogromnym zaangażowaniem walczyła o ludzi, których jeszcze jakiś czas temu w ogóle nie znała. Uścisk jej ciepłej dłoni dodawał mu otuchy. Harry jednak nie chciał robić sobie i jej próżnych nadziei. Polubił Pansy, ale wkrótce zostanie mężem innej kobiety.

W momencie, gdy Harry wraz z Pansy przekroczył próg niedużej restauracji ze stolika przy oknie poderwała się młoda kobieta.
- Mam dla ciebie niespodziankę... - wyszeptała do ucha mężczyzny Pansy wskazując na stojącą Hermionę. Kiedy tylko przyjaciele dostrzegli się wzajemnie szatynka rzuciła się biegiem w stronę Pottera.
- Hermiono, to naprawdę ty? - nie mógł się nadziwić Harry nie wypuszczając z objęć kobiety.
- Harry, tak bardzo tęskniłam! - szlochała szatynka wtulając się w byłego Gryfona.
- Już wszystko dobrze. Nie martw się o nic, jestem z tobą! - tłumaczył Potter głaszcząc czarownicę po włosach i całując w czoło i głowę jak ukochaną osobę.
- Może usiądźmy? - zaproponowała nieco speszona wylewnością towarzyszy Pansy.
- Pansy ma rację... - przyznała Hermiona ocierając łzy i prowadząc Harry'ego do stolika. Cały czas nie puszczała jego dłoni w obawie, że mógłby za chwilę zniknąć.

- I tak wygląda cała sprawa - zakończył brunet swoją relację z ostatnich wydarzeń.
- Harry.... - jęknęła załamana Hermiona - Nie powinieneś tego robić... - szlochała szatynka. Pansy siedziała oszołomiona i równie zmartwiona opowieścią Pottera.
- Tylko tak mogłem uwolnić cię spod jej władzy - wyjaśnił Harry wskazując na dokumenty spoczywające już w rękach szatynki.
- Boże, Harry.... nie warto było... takie poświęcenie, kiedy ja... - kręciła z dezaprobatą głową Hermiona.
- Poza tym dziecko musi mieć ojca - przerwał jej młody czarodziej.
- Jesteś pewien, że to twoje dziecko? - wtrąciła się Pansy.
- Badania to potwierdziły. Ron sprawdzał to dwa razy - westchnął z bezradności brunet.
- Musimy znaleźć jakieś inne rozwiązanie - myślała intensywnie Granger.
- Tu nie ma innego rozwiązania. Hermiono, to Wieczysta Przysięga... - powtórzy złowróżbne słowa Wybraniec. Parkinson próbowała pocieszyć  oboje przytulając ich do siebie. Sama również czuła dziwny niepokój i złość. To nie mogło się tak skończyć... dlaczego jedyne osoby, które kochała muszą cierpieć, być samotne lub umierać? Dlaczego? Cała trójka miała łzy w oczach...

I postanowiła umrzeć - DRAMIONENơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ