Spotkanie numer dwa

341 26 2
                                    

~ * ~

Obudziłam się następnego dnia, gdy usłyszałam głośny huk dobiegający z dołu. Zerwałam się jak poparzona z łóżka i zbiegłam po schodach. Wpadłam do kuchni i zobaczyłam, że na podłodze leżał Wali i trzymał się za głowę i kolano. Obok stała Vanessa z babcią, obie nie mogły powstrzymać śmiechu.

Co się stało? Wali czemu leżysz na podłodze?

— Thea..haah..on..hahaa — zaczęła Van, ale roześmiała się na głos i nie skończyła. Spojrzałam pytająco na babcię.

— Wali chciał jak zwykle pomóc, jednak jest na tyle niezdarny, że nie zauważył rozlanej wody i wywinął orła na środku kuchni, tańcząc brekdensy — powiedziała starsza kobieta. 

 Roześmiałam się na głos. Wali podniósł się z podłogi.

— To nie jest śmieszne — burknął i wyszedł, a za nim Vanessa.

Przywitałam się z babcią, ale nic jej nie powiedziałam o wizycie wampira w nocy. Zdenerwowałaby się tylko, a nie może się denerwować, bo jej ciśnienie skacze. Zjadłam na śniadanie tosty i poszłam się ubrać. Miałam dziś stać na sklepie, bo najstarsza z Harmanów miała lekcje z Mattem. Dlatego ubrana w czarne rurki, zielone Converse, za dużą zieloną koszulkę na krótki rękaw i czarną bluzę zeszłam na dół. Usiadłam na taborecie za ladą i czekałam na klientów.

Pół godziny później dzwonek umieszczony obok drzwi zabrzęczał, oznaczając przybycie klienta. Do budynku weszła kobieta w średnim wieku, do płaszcza miała przypiętą broszkę z narysowaną czarną dalią. Czarownica. Kobieta podeszła do lady.

— Jedność — powiedziała.

— Jedność.

To słowo oznaczało, jedność wśród czarownic, oraz to, że wszyscy jesteśmy równi.

— Potrzebuję krwi smoka. Aktywnej oraz ziół.

— Oczywiście. 

Wyszłam za lady i poszłam szukać odpowiednich rzeczy. Wzięłam krew i wróciłam. 

— Jakie to mają być zioła? 

 Podeszłam do kolejne półki i zgarnęłam do ręki specjalne woreczki. Kobieta zaczęła wyliczać, kiedy dzwoneczek ponownie zadzwonił. Spojrzałam w kierunku wejścia. W progu stał Omar i Ogge. Uśmiechnęłam się do nich lekko i wróciłam za ladę. Zapakowałam wszystko, podałam cenę, kobieta zapłaciła i wyszła. Wtedy do lady podeszli chłopcy.

— Cześć, Thea — odezwał się Omar.

— Cześć — powiedział Oscar

— Hej — wyszeptałam.

Znowu czułam się onieśmielona przez blondyna. Chłopak miał dzisiaj na sobie koszulkę w panterkę, ciemną kurtkę, czarne jeansy oraz zieloną czapkę, ubraną tył na przód. Zaś Omar miał na sobie jeansy i niebiesko-czerwoną koszulę w kratę. Miałam spuszczoną głowę w dół i bawiłam się kartką, która leżała na ladzie.

— Co was tu sprowadza? — zapytałam lekko speszona i podniosłam wzrok.

Od razu spotkałam się z niebieskimi tęczówkami Oscara, chciałam odwrócić wzrok, ale nie potrafiłam. Jego oczy jakby mnie przyciągały. Były teraz w kolorze granatowego i przypominały wzburzone morze.

— Przysłał nas tu Felix bo źle się czuje, a wy macie sklep z ziołami i czy byś nie mogła mu pomóc — powiedział Omar. 

Cały czas patrzyłam w oczy blondyna.

DARKNESS // oscar molander ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz