44. Panie kapitanie

149 18 6
                                    

Craig Shey już kolejny rok z rzędu robił imprezę halloweenową, a podekscytowany Grizz od poprzedniego dnia siedział w moim domu. Zresztą, nie tylko on.

– Nie wiem... Czy przebieranie się za lekarza to nie przereklamowany pomysł? – mruknął Mike pod nosem, patrząc na maseczkę. – Kto do cholery nosi maseczki na co dzień?

Wzruszyłem ramionami.
– Lekarze?

– Przebrałem się za catboya! – Grizz wbiegł do mojego pokoju w stroju pokojówki, z kocimi uszkami na głowie.
– Nie wyjdziesz tak z domu, pobiją nas – Murphy skrzywił się.
– Mam nawet dzwoneczek na szyi i... ogonek, i... – Gareth popatrzył na nasze niepewne twarze. – No co wam znowu nie pasuje, do cholery jasnej?! Jest halloween! Rok temu byłem niedźwiadkiem, teraz jestem kociakiem!

– Jezu Chryste – Tim przyłożył sobie dłoń do twarzy, a ja roześmiałem się cicho.
– Jeśli się nie wstydzisz, to nikt ci przecież nie broni – stwierdziłem.
– Ha! I co kurwibąki?! Stanley mnie popiera! – Blondyn pokazał pozostałym dwóm chłopakom środkowego palca i usiadł na podłodze, zakładając przy tym ręce.

– Kolejny powód, dlaczego nie warto mieć dzieci – Warren popatrzył na Tremblaya, który w odpowiedzi tylko wystawił mu język.
– Nie wiem, jak można być z takim tępym chujem, Leslie – Grizz teatralnie odwrócił twarz.
– Ten tępy chuj zaraz cię... – Brunet wstał i zaczął kroczyć w stronę osiemnastolatka.

Dłoń Mike'a wykonała szybki ruch w stronę jego własnej twarzy, miałem przez chwilę ochotę zrobić to samo. Stety, lub niestety, widok mojego chłopaka łaskoczącego Garetha był przekomiczny.

– Dobra, stop. Tim, przestań go macać – Michael powiedział dosyć zmęczonym głosem po kilku minutach obserwowania ich działań. – Już się zmęczył, zaraz wyzionie ducha. Daj biedakowi odpocząć.
– Sam jesteś biedak – Tremblay uniósł triumfalnie ręce do góry, gdy Timothy odszedł. – Swoją drogą, będziesz hot lekarzem.

***

Siedziałem przy basenie Craiga Sheya i zawiesiłem wzrok na drgającej przy mocniejszych powiewach wiatru powierzchni wody. Jak zwykle się rozdzieliliśmy, ale tym razem to na mnie padło samotne przesiadywanie.

– Mogę się dosiąść? – Usłyszałem znajomy głos.
– Ta... – Przesunąłem się w bok. – I jak... Jak tam sobie radzisz?
– Jakoś daję radę – odpowiedział czarnowłosy chłopak, siadając obok i kierując wzrok na wodę. – Wiesz, przepraszam, że zrobiłem ci takie piekło.
– Jakoś z tym żyję – Zaśmiałem się cicho. – Thomas, co planujesz dalej?

– A co mogę planować? Majątek rodzinny spadł na mnie, sprzedałem niedawno dom. Opłacę sobie studia, kupię mieszkanie – Mój kuzyn zmrużył oczy. – A ty co, pedałku?
– Minnesota, potem Rzym – Uśmiechnąłem się delikatnie.
– Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu... – Zagwizdał i wyjął paczkę papierosów. – Chcesz?
– Nie, dzięki. Nie palę – przyznałem bez żadnego namysłu. – Czyli studia w Denver?
– Tak sądzę – Skinął głową, podpalając przy tym papierosa. – Denver to chyba dobry wybór.

Milczeliśmy.
– Stanley? – powiedział po chwili.
– Hm? – Wpatrywałem się w zachmurzone niebo.
– Jak to jest; kochać faceta? – zapytał, jakby od niechcenia.

Zaskoczony spojrzałem na niego.
– Chyba działa to tak samo jak z kobietą...
– Przez całe życie obwiniałem tatę za zostawienie nas, ale mama nie była na niego zła... – kontynuował dosyć niepewnie. – Nie rozumiem jej.
– Bo twoja mama go kochała – Uśmiechnąłem się lekko. – I on was też... Ale w inny sposób.
– Czytałem ten dziennik – przypomniał. – Ale nie jestem w stanie pojąć...
– Brat zniszczył mu życie – szepnąłem, mając nadzieję, że chłopak nie zrozumie mnie źle. – Ale wiesz. Widziałem twojego tatę raz w życiu... Wtedy, po sprawie z radiowęzłem. Naprawdę wyglądał, jakby chciał ci pomóc. Starał się.

Never have I everDonde viven las historias. Descúbrelo ahora