7. Matematyk

544 49 88
                                    

Zwykły dzień. Szedłem samotnie do wejścia głównego, bo Stan musiał iść rano na trening.
Pewnie był w tamtym momencie w szatni i miał się właśnie wymyć.
Znów nie wiedziałem, dlaczego o nim pomyślałem, więc skarciłem się w myślach.
Jak zwykle, pokazałem kartę identyfikacyjną ochroniarzowi i skierowałem się do sali. Być może nie było to prawidłowe, że uczyłem się w tej samej szkole, gdzie mój ojciec dawał lekcje matematyki... Ale muszę przyznać, że nie traktował mnie jak kogoś lepszego od pozostałych uczniów.

Otworzyłem salę, do której rano dostałem klucz od taty, wpuściłem resztę klasy i usiadłem w przedostatniej ławce pod oknem. Po korytarzu rozbrzmiał dzwonek na lekcję, a spóźnieni nastolatkowie wbiegali hurtowo do pomieszczenia.
Chwilę później zjawili się też jedyni football'owcy w tej klasie - Stanley oraz Thomas.

Oboje mieli wilgotne od prysznica włosy, ale to na widok Greena większość dziewczyn poczęła wzdychać. Kiedy Anderson zajął miejsce obok mnie, posłałem mu uśmiech.
– Nie martw się, ja zawsze będę wzdychał tylko do ciebie – Poczochrałem go po mokrych loczkach.
– ...Dupek – Roześmiał się brązowooki.

Pan Warren wszedł do środka i stanął przy biurku.
W klasie nauczyciel, w domu tata, tak ustaliliśmy i tego zamierzałem się trzymać.

– Witam wszystkich bardzo serdecznie, ja nazywam się Robert Warren i jak sami wiecie, uczę matematyki – Napisał nasze nazwisko na tablicy. – Z niektórymi się widzieliśmy rok temu, innych poznam dopiero dziś. Z tego co się orientuję, nikt nie odszedł z naszego rozszerzenia, co mnie bardzo cieszy. Teraz sprawdzimy obecność.

Co chwilę padały kolejne nazwiska – moje zostało pominięte – i każdy się zgłaszał, aż w końcu lista dobiegła końca. Lekcja zeszła nam na bardziej organizacyjne sprawy i nie zaczęliśmy żadnego tematu, ale gdy dobiegał jej koniec, zobaczyłem, że Thomas podniósł rękę do góry.

– Dlaczego wymienił pan dwudziestu dwóch uczniów, skoro w naszej klasie jest dwudziestu trzech? – Czarnowłosy praktycznie leżał na swoim krześle.
– Bo jednego dokładnie widzę – Uśmiechnął się i odłożył marker na podstawkę obok tablicy.
– To kto tu jest taki znany? – mruknął nastolatek, rozglądając się dookoła.
– Dziękuję wam wszystkim za przyjście, do zobaczenia jutro. Pamiętajcie o możliwości zapisania się do klubu mathletów – Mężczyzna zainteresował się bardziej swoim komputerem, kiedy większość osób opuszczała klasę.
– Hej, tato – Uniosłem rękę w geście pożegnania.
– Cześć – Odpowiedział mi tym samym.

Niestety usłyszał to nikt inny, jak Thomas Green.
Sądziłem, że będzie próbował uprzykrzyć życie Stanleyowi, ze względu na wspólny klub, ale nawet nie przeszło mi przez myśl... że chodziło mu od samego początku o mnie.

Ich pierwszy wspólny trening nie był zły.

Na drugim Green podłożył Andersonowi nogę.

Na trzecim Stan ledwo co uniknął dostania rozpędzoną piłką w twarz.

Do połowy września miał już tyle siniaków i zadrapań na ciele, że zgłosił to do trenera.
Jak pewnie możecie sobie wyobrazić, siedzenie Thomasa w kozie po lekcjach nie pomogło, a nienawiść zaczęła narastać.

W końcu sam nie wytrzymałem.

– Ej, Green – Znalazłem go samego w szatni, po jednym z treningów. – Mam pytanie.
– No dawaj – Chłopak zawiązywał trampka. – Warren.
– Dlaczego znęcasz się nad Stanem? – Popatrzyłem na niego z kamienną miną.
– Znęcam? To tylko takie droczenie – Zaśmiał się.
– Chujowe to droczenie, gość ma coraz więcej nowych ran po każdym treningu – Zmarszczyłem brwi. – A nosicie tyle ochraniaczy, że nie powinien.

Never have I everحيث تعيش القصص. اكتشف الآن