30. Dlaczego Gwen płacze?

344 37 80
                                    

Siedziałem na krześle w swojej sali i czekałem, aż otrzymam wypis wraz z rachunkiem od lekarza. Poprzedniego wieczoru stało się naprawdę wiele; złamałem sobie rękę, rozciąłem łuk brwiowy, zostałem skopany i na koniec jeszcze musiałem zeznawać przed ojcem mojej byłej dziewczyny, panem Wilsonem, kto mnie pobił i dlaczego sądzę, że tak się stało.

Zdziwiła mnie jedynie wizyta pani Anderson z samego rana w szpitalu. Przyszła szybciej, niż ktokolwiek z moich rodziców.

– Dzień dobry – Uśmiechnąłem się zmieszany.
– Przyszłam najszybciej jak mogłam. Wczoraj wieczorem... – Brunetka przełknęła głośno ślinę. – Jak dobrze, że Stanley nie wrócił na noc.
– Został z moimi rodzicami i siostrą, czy... Czy coś się stało? – Zmarszczyłem brwi.
– Został, bo kazałam mu nie wracać. Wczoraj wieczorem przyjechał do naszego domu ojciec Stanleya. Bredził coś od rzeczy, a później próbował uderzyć Dave'a. Boże, przepraszam – Kobieta uśmiechnęła się słabo. – Nie widziałam go od prawie osiemnastu lat, więc sądziłam, że nigdy nie wróci...

– Stan nigdy... – Przechyliłem głowę w bok. – Dlaczego mi to pani mówi?
– Timothy, rzecz w tym, że... O-ojciec Stanleya ma na n-nazwisko Green – Pani Anderson spuściła wzrok. – Myślałam że to zbieg okoliczności, ale... N-no nie.
– Przepraszam, ale chyba nie daję rady tego przetworzyć, czuję się jak w jakimś reality show... Jakby była gdzieś tu ukryta kamera, czy coś... – powiedziałem, niedowierzając własnym uszom – Czyli Stan...

– Nigdy nie widział swojego ojca i nie zna jego nazwiska. Nie wiem, czy on jest ojcem, czy wujkiem tamtego chłopaka. Wiem jedynie, że są spokrewnieni – Głos kobiety się załamał. – Zgłosiliśmy już napaść na policję. Wiem, że ty też zeznawałeś... Ale ponoć za wiele nie pamiętasz. Mimo wszystko, sądzisz, że mogli współpracować?
– Nie... Nie wiem. Naprawdę nie wiem – Pokręciłem głową. – Nagle wszystko ma inny sens.

– Inny sens? – Pani Anderson uniosła brew. Tak, zdecydowanie była bardzo podobna do Stanleya, ale Thomas w żadnym stopniu go nie przypominał.
– Widziałem ojca Thomasa, ale on jeździł na wózku inwalidzkim – Podrapałem się po głowie, próbując zmienić temat. – Gdybym czytał książkę i takie coś by się wydarzyło, to bym to uznał chyba za coś zbyt oklepanego. Jest tyle ludzi na świecie i z nich wszystkich padło akurat na ojca Stanleya, który jak na złość jest spokrewniony z chłopakiem znęcającym się nade mną. Marny ten nasz pisarz, chyba, że żyjemy w paradokumencie.

– Mocno uderzył się w głowę, kiedy upadł – Nagle usłyszałem głos dochodzący z korytarza; należał on do ordynatora. – Lepiej, żeby poleżał jakiś czas w łóżku... Wypiszemy mu zwolnienie lekarskie.
– Och, rozumiem – odpowiedział mu drugi głos, tym razem mojego rodzica. – Mogę go już zabrać?
– Tak, ale będzie pan musiał przed wyjściem wypełnić jeszcze kilka papierów w rejestracji – poinformował go lekarz, a chwilę później tata wszedł do środka.

– Cześć – powiedział brodacz, po zobaczeniu Tracy Anderson. – Chcesz go adoptować? Gwen dorzucę w gratisie.
– Wystarczy mi Stanley – Uśmiechnęła się i położyła dłoń na moim ramieniu. – Wybacz, Tim.
– Dziękuję – mruknąłem cicho i uniosłem wzrok na tatę.
– Przynajmniej nie nabił ci limo – Mężczyzna zaśmiał się cicho. – Jak się czujesz?
– Jakby mnie spałowali na marszu niepodległości – Podrapałem się po szyi. – Mam złamaną rękę.
– Obite żebra, nerki, wstrząśnienie mózgu – Tata spoważniał. – To znaczy, taki lekki wstrząs.
– Wstrząśnienie mózgu? – Zmarszczyłem brwi. – Umrę?

– Każdy kiedyś umrze, a przed tobą jeszcze z siedemdziesiąt pięć lat męczenia się na tym świecie. To nie powoduje żadnych obrażeń w układzie nerwowym, po prostu no... Tak czasem jest po upadku – Matematyk podszedł do mnie. – Pani Chesterfield wraz z dyrektorką skontaktowały się już z obecną szkołą Thomasa.
– O, naprawdę? Szybkie są – Uniosłem brwi w geście zdziwienia.
– Powiedzieli im, że chcieliby coś zrobić, ale nikt nie odbiera telefonu... Ani rodzina, ani on – Westchnął ciężko. – Teraz tylko policja może pomóc, a to trochę potrwa, zanim dostaną nakaz aresztowania i tak dalej.
– Czyli co, nie mogą go nawet zgarnąć na komendę? – Oburzyłem się.
– Mogą, ale potrzebują zgody na areszt – wtrąciła się pani Anderson, która wciąż siedziała obok.

Never have I everWhere stories live. Discover now