51. Śniło mi się, że umrzemy

187 18 11
                                    

Minął tydzień, szybkimi krokami zbliżał się kwiecień, a ja musiałem opuścić Stany Zjednoczone jeszcze w marcu. Ostateczny list, potwierdzający miejsce na uczelni Tima, nie doszedł. Nie wiedziałem, dlaczego tak było, przecież teoretycznie nas już przyjęli w grudniu.

– Nie rozumiem po włosku – Usłyszałem zdenerwowany głos chłopaka, gdy próbował dogadać się przez telefon z dziekanatem. – Proszę pani, czy mogę rozmawiać z... Proszę mówić po angielsku!

Chwilę później spojrzał na mnie i wzdychając, podał mi swoją komórkę. Zaraz po tym dowiedziałem się, że muszą prawdopodobnie mieć wielki nieporządek w swojej kartotece i list dla Tima zagubił się, jeśli wciąż nie doszedł. Dopytałem, czy istnieje możliwość wysłania tej wiadomości na nasz nowy adres, ale kobieta stwierdziła, że jeszcze nie wie.

– To proszę się dowiedzieć – mruknąłem, zmęczony tym wszystkim. Nie przespałem całej nocy, wiedząc, że wiadomość wciąż nie dotarła. Mówiłem powoli, starając się zachowywać spokój. – Nie rozumiem, jak mogliście dopuścić, żeby ten list się zgubił. Nie ma możliwości wysłania go e-mailem? Już sam nie wiem, czy to ja pracuję w dziekanacie, czy pani.

Po krótkim, włoskim bełkocie ze strony sekretarki z dziekanatu, westchnąłem i przeprosiłem.

– Odbiorę ten list osobiście, w przyszłym tygodniu. Proszę go przygotować. Do widzenia – powiedziałem po namyśle i wyłączyłem komórkę. – Ja pierdolę.
– Nie. Ty nie pierdolisz. Ja pierdolę! Kurwa! Zgubili moje papiery na studia! I wiem, że się dostałem, ale no kurwa! – Tim przyłożył sobie dłoń do czoła. – Tyle stresu!
– Spokojnie – Zmarszczyłem brwi i poklepałem go pokrzepiająco po ramieniu. – Polecimy do Włoch, odbierzemy ten świstek i wypełnimy twoje papiery.
– Czekaj – Chłopak uciszył mnie gestem dłoni. – Dostałem chyba wiadomość.

Spojrzałem na wyświetlacz przed chwilą wyłączanego telefonu, odblokowałem go przy użyciu znanego mi kodu i kliknąłem na ikonkę koperty.
– Wysłali ci skan twojego listu – Wyciągnąłem rękę z telefonem w jego stronę. – Szybcy są.
– Kurwa – mruknął jeszcze cicho i odszedł kilka kroków w tył. – No dobra. Super. Muszę chyba się przejść. Za dużo.
– Hej – Zatrzymałem go jeszcze na chwilę. – Nie nastawiaj się źle na nasz wyjazd przez to. Będzie dobrze. Już dostałeś skan, w przyszłym tygodniu odbierzemy oryginał...

Chłopak rzucił mi wyczerpane spojrzenie. Jego błękitne oczy były w tamtym momencie niemal całkowicie matowe, ale i tak uśmiechnął się najcieplej, jak tylko potrafił.
– Wrócę za pół godziny – wydusił z siebie, po czym wyszedł. Zostawił mnie samego w jego własnym domu i nawet nie wziął komórki.

Chyba zbyt bardzo się zdenerwował. Wtedy potrzebował czasu, nie mnie. Pozwoliłem mu na samotność.

Bezwładnie osunąłem się na znane mi, a jednak obce łóżko, należące do Warrena. Siedziałem bezczynnie, co chwilę zmieniając pozycję, ale pół godziny trwało jakby pół wieku... A potem ten czas się wydłużył – spojrzałem na zegarek w telefonie i spostrzegłem, że dochodzi godzina, od kiedy Tim był poza domem. Położyłem się na plecach i wbiłem tępy wzrok w sufit. Co można robić w takiej sytuacji, gdy doskwiera niemiłosierna nuda? I to w taki sposób, by po powrocie Tim nie wziął mnie za wariata bez zajęć, ale też nie przesadzać z wykonywanymi aktywnościami w jego, nie moim, domu. To mogłoby rzucić cień podejrzeń na mnie, jako osobę, która słynęła raczej ze swojej pozytywności, a także zaradności i umiarkowania.

Stanley Anderson nie ma wad, jest w stanie poradzić sobie bez swojego chłopaka.

Zasnąłem od tego natłoku myśli.

***

– Stan – Poczułem szturchnięcie w ramię, przez co otworzyłem powoli oczy.
– Która godzina? – zapytałem cicho.
– Dochodzi pierwsza w nocy – wytłumaczył brunet i ściągnął koszulkę. – Długo śpisz.
– Długo spacerujesz. Myślałem, że potrafisz matematykę – odrzekłem, zamykając ponownie ślepia, i wtulając się w pościel.
– Potrzebowałem trochę więcej czasu – wymruczał cicho i chwilę później położył się obok. – Przepraszam, że cię obudziłem. Nie chciałem cię martwić nawet w snach.
– Jasna sprawa – szepnąłem przeciągle, przewracając się na drugi bok, tym razem przytulając swoje ciało do osiemnastolatka. – Przykryj się, zimno ci będzie bez koszulki.

– Nawet na mnie nie spojrzałeś – Westchnął cicho, by po chwili wyprostować się do siadu i pochwycić kołdrę.
– Nie muszę... Dotknąłem cię, to wystarczyło – stwierdziłem, a kiedy tylko ten znów położył się obok, objąłem go ramieniem. – Poza tym, jest ciemno. Pewnie ledwo co bym zauważył. Za to czytanie cię w ten sposób...
– Pedał-poeta – Zaśmiał się krótko, na co pokręciłem powoli głową, zaciskając usta w wąską kreskę. – Czytanie mnie?
– Mhm... – Kiwnąłem sennie głową. – Idź spać.
– Oczywiście – Timothy przytaknął i przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, o ile było to możliwe. – Dobranoc, Stan.
– Dobranoc – wyszeptałem.

Potem śniły mi się różne rzeczy; na przykład, że przylecieliśmy do Rzymu i nasze mieszkanie nie istniało. Albo, że wyrzucili mnie z uczelni, bo mój program stypendialny jakimś cudem wygasł. Kilka razy prawie wybudziłem się z tych nocnych koszmarów, ale wciąż trzymałem w objęciach Tima, co dawało mi choć trochę spokoju. W końcu obudziłem się, bardzo gwałtownie siadając, gdy jedna z nocnych mar poinformowała mnie o wypadku lotniczym.

To nie jest "Oszukać przeznaczenie", pomyślałem szybko, daj spokój Stanley, to tylko stres. W przyszłym tygodniu powinno rozpocząć się moje prawdziwe, dorosłe życie. Miałem skończyć liceum we Włoszech i pójść na studia archeologiczne w stolicy słonecznej Italii. Nic nie mogło mi stanąć na przeszkodzie, a w szczególności nie jakiś głupi koszmar.

– Tim – Mimo wszystko, potrząsnąłem ramieniem chłopaka. – Miałem zły sen, Tim...
– Wracaj do spania... – mruknął cicho i z pełną wygodą, jeszcze mocniej wyłożył się na swojej poduszce.
– Tim, śniło mi się, że umrzemy. Ja umrę, ty umrzesz – Ponownie potrząsnąłem jego ramieniem. – W samolocie.
– Stan, stresujesz się zmianami, daj spokój – Warren przykrył się bardziej kołdrą.

– Tim... – Jęknąłem cicho, na co ten powoli usiadł i przetarł powieki. Jego włosy były roztrzepane, a pod oczami widniały jasne sińce spowodowane zmęczeniem. Nastolatek podał mi rękę, a ja dźwignąłem się do siadu. Wzdychając, przytulił mnie.
– Hej, przynajmniej umrzemy razem, jak coś. No nie? – Próbował obrócić to w żart i wygiął się do takiego stopnia, że nie minęło dużo czasu, a ten leżał mi na kolanach. – Nic nam nie będzie, Stanley. Częściej zdarzają się wypadki drogowe niż powietrzne.
– Bo nie lata tyle samolotów, co jeździ samochodów – odrzekłem szybko.

– No właśnie, więc w czym problem? Lepiej polecieć samolotem, niż przejechać samochodem całe Stany Zjednoczone i... I co potem? Popłynąłbyś statkiem? Nie żartuj sobie – Uśmiechnął się, ujmując z rozbawieniem moje policzki w swoje dłonie. – Chodź już spać, jest wcześnie rano. Kiedy lecieliśmy rok temu na wycieczkę szkolną, nie narzekałeś. I właśnie ty poleciałeś po Stephanie obok Waszyngtonu, ja jedynie odebrałem ją w sylwestra na lotnisku. Przypominam też, że to ja całowałem ziemię na lotnisku, nie ty.

– To było komiczne – przyznałem pewnie.
– No właśnie. Teraz pewnie też będę całował ziemię, jak dolecimy do Europy. To zdecydowanie więcej czasu spędzonego w samolocie – Zauważył, mrugając kilkukrotnie oczami. – Ale niedługo po tym odbierzemy klucze od mieszkania, już wszystko załatwione z tą miłą babeczką, zaliczka wpłacona. Potem dokonamy reszty formalności, ogarniemy notariusza i odbierzemy papiery z mojej uczelni. Co może pójść nie tak?
– Masz rację... Chyba mnie uspokoiłeś – Odetchnąłem cicho. – Przepraszam, że cię obudziłem.
– Nie martw się – Osiemnastolatek ponownie usiadł, by chwilę później położyć się na swojej połowie łóżka. – Chodź spać.

Chwilę tak jeszcze siedziałem, by zaraz po tym ostatecznie ułożyć się w objęciach młodszego chłopaka. Naprawdę miał rację. Nie powinienem się martwić.

Właśnie zaczynało się nasze wspólne życie.

。*✧✨✧*。

//Jest 2:15, w nocy, a ja publikuję rozdział 👁️👄👁️

Mam nadzieję, że nie żywicie do mnie przez to jakiejkolwiek urazy. Uczy za bardzo mi się kleją, więc... Do zobaczenia za tydzień? Widzimy się na FINALE ;))

xoxo

Never have I everDonde viven las historias. Descúbrelo ahora