3. Raven Walsh

612 54 21
                                    

– Raven Walsh – powiedział Gareth, przerywając panującą w pokoju ciszę. – Nigdy przenigdy...

– Nie próbowałem uciec z domu – Uśmiechnął się Mike. – Ja uciekłem kilka razy.
– Nie jestem patusem. Nie uciekam – Grizz rzucił rozbawione spojrzenie czarnowłosemu.
– Nie... – stwierdził Stan. – Wychodzę bez pozwolenia, ale to raczej nie ucieczka.
– Raz uciekłem – przyznałem. – Ale tylko raz.

– Wszyscy to pamiętamy – Murphy oparł się na przedramionach. – Ja w szczególności! Spałeś wtedy u mnie.
– To wtedy, jak pokłóciłeś się z Raven? – zagadał Stan, a ja pokiwałem głową.

– Strasznie lubiła się kłócić, w sumie podobnie jak Amber. Niby nie chciała, ale jednak prowokowała. Pamiętam, że raz nie wytrzymałem i tak jej nagadałem, że później ojciec był na mnie zły – Podrapałem się po karku. – Zauważyliście, że mówimy o ich rodzicach dużo? Garcia to producent kibli, Wilson to policjant, a matka Raven... Pani Walsh...

– Nauczycielka niemieckiego – dokończył za mnie Stanley.
– Boże, jak dobrze, że ona zawsze była po mojej stronie i po zerwaniu z Raven, nie docisnęła mnie na swoich lekcjach...

– Masz w tej szkole zbyt wielki szacunek u nauczycieli, nie mogłaby tego zrobić – uznał Gareth i spojrzał na mnie. – Podasz mi pościel, Tim?
– Jasne – Zrobiłem to, o co poprosił i patrzyłem przez chwilę, jak przykrywał swoje plecy oraz kark. Krótkie, blond włosy Grizza poruszyły się wtedy pod wpływem tarcia materiału, a ja odwróciłem wzrok.

– Wracając do tematu. Ojciec był na niego tak zły, że Tim nie wytrzymał i zamiast przeprosić, to zwiał... Leszcz – Michael posłał mi wredny uśmiech.
Zacząłem się śmiać, a chwilę potem, reszta poszła w moje ślady.

– Tata był na mnie bardziej zły niż pani Walsh. Myślałem, że zamknie mnie w wieży i nigdy już nie wypuści, tylko po to, żebym nie wyzywał córek jego koleżanek – Ziewnąłem i zauważyłem, że Stanley również to zrobił.

– A co jej powiedziałeś? – Anderson podparł się jedną ręką z tyłu, a drugą wciąż trzymał na swoim zgiętym kolanie.

– Żeby przestała robić z siebie ofiarę, bo księżniczką z takim podejściem nigdy nie zostanie i co najwyżej będzie czyściła mi buty za kilka lat – powiedziałem cicho. – Teraz rozumiem, czemu tata się tak wtedy wkurwił.

– To było seksistowskie! – Gareth zmarszczył brwi i wstał szybko z pufy. – To tak, jakbyś nazwał ją zmywarą!

– Raven by się przydał kurs zmywania naczyń, bo robiła tylko syf dookoła – mruknął Michael. – A potem kazała to sprzątać innym i robiła niepotrzebne dramy.

Zdziwienie wstąpiło na twarz Tremblaya. Wpatrywał się przez kilka sekund w rówieśnika i po chwili usiadł z powrotem, nie odzywając się już ani słowem.

– I to wszystko? – Chłopak o kręconych włosach zapytał ponownie. – Uciekłeś i co?

– No słuchaj, Stan. Poszedłem do Mike'a, bo ty byłeś wtedy na miesięcznej wymianie uczniowskiej. Po jednym dniu wróciłem do domu, bo by jeszcze na policję zadzwonili – wyjaśniłem. – Przeprosiłem tatę, dostałem szlaban na szlajanie się po osiemnastej do końca roku szkolnego i tyle. Zresztą, był wtedy kwiecień, więc za długo to nie potrwało... Były ferie wiosenne, trochę szkoły, Memorial Day i koniec.

– Och! – Stan zamrugał kilka razy. – Już rozumiem!

Posłałem brązowookiemu uśmiech i wtedy stało się... Moja twarz doznała bliskiego spotkania z poduszką Grizza.

– Szowinistyczna świnia! – warknął. – Mógłbyś potraktować ją chociaż jak człowieka... Najmniej ci zawiniła z nich wszystkich!

– Grizz, cholera jasna! Zaczyna ci już odpierdalać, weź idź spać! – Odrzuciłem mu jego własność. Blondyn złapał jaśka i odwrócił się do nas plecami. Fioletowa pufa pod wpływem nacisku jego drobnego ciała lekko się zapadała.

Popatrzyłem pytająco na przyjaciół, na co oni jednocześnie wzruszyli ramionami. Wiedziałem, że popełniłem błąd, wyzywając Raven... Ale nie jestem szowinistą. Nie miałem pojęcia, co wstąpiło w Garetha w tamtym momencie. Żaden z nas nie wiedział. Informacja o powodzie jego wybuchu emocjonalnego zdecydowanie za późno do nas dotarła... W dodatku, dowiedzieliśmy się o tym od najważniejszego dla niego człowieka... Ale o tym dopiero wspomnę.

– Przepraszam – Wstałem i dotknąłem palcem wskazującym ramię kolegi. – Raven i tak nie była zła, przeprosiłem ją przecież

Tremblay nie pisnął ani słowem, pociągnął cicho nosem i zakrył się swoim kocem po ucho. Byłem jednak w stanie wywnioskować, że do rana powinno mu już przejść – Grizz to po prostu bardzo wrażliwy chłopak. Mogłem to wziąć pod uwagę. Był zmęczony, nie chciał w to już grać, a my go jeszcze zmusiliśmy... Zrobiło mi się wstyd, więc wróciłem na dywan.

Po krótkiej rozmowie z Mike'iem i Stanem, zgasiliśmy światło. Każdy z nas położył się na swoim posłaniu i próbował zasnąć. Sądzę, że pierwszy zasnął Mike. Około trzeciej w nocy, usłyszałem szept Stanleya:
– Dobranoc – rzekł brązowooki, a ja odpowiedziałem mu tym samym.

Mijały kolejne minuty, słyszałem tykanie wskazówek zegara, dobiegające z korytarza na tym samym piętrze. Zrobiło mi się zimno, a moją kołdrę miał przecież Gareth. Próbowałem zasnąć, ale nici z tego. Spojrzałem w prawo – Grizz spał jak zabity; spojrzałem w lewo – Mike zawinął się w kołdrę jak warzywa w tortillę. Usiadłem.

– Psst, ej, Stan – szepnąłem, próbując wytężyć wzrok w ciemnościach.
Nikt mi nie odpowiadał, więc powtórzyłem te słowa.
Po drugim razie zbudziłem zarówno Tremblaya, jak i Andersona. Blondyn przez chwilę coś majaczył pod nosem i ponownie ujął go kamienny sen. Brunet z kolei usiadł, a moje już przyzwyczajone do mroku oczy dostrzegły jakiś ruch – prawdopodobnie Stan przecierał oczy.

– Co chcesz? – mruknął nastolatek.
– Zimno mi – przyznałem, po krótkiej chwili zawahania.
– I co ja mam ci na to poradzić? – Westchnął ciężko i opuścił rękę na łóżko.
– Nie wiem, nie masz jakiegoś zapasowego koca? – zapytałem z nadzieją, wiedząc jednak, że na dobre dziewięćdziesiąt procent go nie ma.
–Nie mam.
–Och.
–Weź – Usłyszałem po chwili, gdy chłopak wyciągnął w moją stronę rękę z kołdrą. Materiał musnął tors Mike'a, ale tamten nawet nie poczuł.
– Nie no, ty zmarzniesz – broniłem się, nie chcąc pozbawić go ciepła.
– Albo wleziesz tu, do łóżka, albo bierzesz kołdrę, jak ci daję i pozwolisz mi zasnąć, bo mnie już obudziłeś – rzucił, wyraźnie zirytowany.

Siedziałem cicho, nie wiedziałem jak na to odpowiedzieć.

– Bierzesz to? – Stanley westchnął. – Zaraz odpadnie mi ręka.
– Nie – Położyłem się z powrotem na dywanie.

Minęło kilka minut. Nie było opcji, żebym był w stanie zasnąć; nie w tym mrozie. Jęknąłem niemal niesłyszalnie i skuliłem się. Zmieniałem pozycję co kilka minut, aby było mi wygodniej... Zastanawiałem się również, jak to możliwe, że pomimo lata, jest aż tak zimno w nocy.

– Jesteś nie do zniesienia – uznał Stanley i do moich uszu dobiegł dźwięk uginanych sprężyn w łóżku. Siedemnastolatek przykrył mnie – jakby od niechcenia – i wrócił na swoje miejsce. Od razu zrobiło mi się cieplej, lecz przy okazji uczucie wstydu w głębi mnie spotęgowało się. Nie mówiłem już nic, żeby nie zirytować go jeszcze bardziej. W końcu zacząłem zasypiać... gdy nagle z płytkiego snu wybudził mnie ten sam dźwięk przestarzałych sprężyn w łóżku.

Otworzyłem oczy.
Anderson wyszedł z pokoju.

Być może pomyślałbym, że powędrował do toalety albo do kuchni... Znałem go jednak od bardzo dawna i nie było praktycznie żadnej szansy na to, że poszedłby w któreś z tych dwóch miejsc... o takiej godzinie.

Postanowiłem pójść za nim.

//Tak, tak... Wiem, że praktycznie cały rozdział to nuuuuda, a ciekawe rzeczy dopiero zaczęły się dziać pod koniec... Popatrzmy na to z innej strony - dowiedzieliście się o okolicznościach zerwania Tim'a z Raven i o tym, że Gareth ma... Jakiś problem. Następny rozdział powinien być ciekawszy, bo już nie ma żadnej dziewczyny do opisywania!

PS. Rozdział nie przeszedł jeszcze korekty. Jeśli znajdziecie jakieś błędy, nie zwracajcie na nie uwagi. Poprawię je najszybciej jak będę mogła.

Never have I everOnde histórias criam vida. Descubra agora