25. Kennedy jest przewodniczącą klasy

376 42 99
                                    

Siedziałem w samolocie i patrzyłem na pas startowy przez szybę.
Marzec – tak wiele czasu minęło już od grudnia, a tak mało zmieniło się w mojej relacji ze Stanleyem. Zabrał bluzę z mojego domu i w końcu zaczął ją nosić, po tak długim czasie...

– Tim, cieszysz się? – Gareth dźgnął mnie palcem w policzek. – Lecimy!
– Lecimy – powtórzyłem ze słabym uśmiechem. – Wiesz, nie jestem przekonany, czy...
– Czy ty się boisz samolotów? – Gareth zmarszczył brwi. – Czemu nie głosowałeś za autokarem?
– Głosowałem – wydukałem i rozsiadłem się wygodniej na swoim fotelu.
– Dzień dobry, prosimy o zapięcie pasów i włączenie trybu samolotowego we wszystkich urządzeniach, w jakich jest to możliwe – Ze specjalnych głośników rozległ się głos jednej ze stewardess. – Jednocześnie dziękujemy za wybranie naszych linii lotniczych i życzymy miłej podróży!

– Popłaczę się zaraz – Zapiąłem pas drżącymi dłońmi i zamknąłem na chwilę oczy.
– Debil – Zaśmiał się blondyn i obrócił twarz w swoją lewą stronę. – Stan, cieszysz się?
– Czuję, że będzie fajnie – Brązowooki zaśmiał się, a ja westchnąłem. – Tim, chcesz wody?
– Chcę wysiąść – mruknąłem pod nosem, na co tamten zachichotał cicho.
– Spróbuj zasnąć. Za półtora albo dwie godziny będziemy na miejscu. Lecimy przecież tylko do stanu obok – Chłopak podrapał się po głowie, a jego loczki śmiesznie się poruszyły. – No i spójrz, będziemy spać w namiotach!
– Mhm – Zasłoniłem okno. – O ile przeżyjemy.
– Głupek – Westchnął Anderson. Gdzieś na tyłach transportu usłyszałem, jak Lilith pisnęła głośno.

Chwilę później jedna ze stewardess przechodziła szybko między siedzeniami, a ja spojrzałem za swój fotel. Ktoś wymiotował i czułem, że jeśli bym się nie odwrócił z powrotem i nie włożył do uszu zatyczek wygłuszających, prawdopodobnie zemdlałbym – lub sam zwymiotował.

Zamknąłem oczy i szeptem zacząłem liczyć do dziesięciu.

***

– Już niedługo będziemy lądować – Głos Tremblaya przedarł się przeze mnie tak mocno, że wyjąłem stopery z uszu.
– Naprawdę? – Odsłoniłem okno, żeby sprawdzić, czy silnik na pewno nie odpadł. – Żywi?
– Timothy... – Gareth przyłożył sobie dłoń do czoła.
– Żywi – Stanley znów się zaśmiał, a ja zakryłem sobie twarz dłońmi.
– Timothy, czujesz się dobrze? – zapytała nasza wychowawczyni, która przechodziła właśnie obok. – Chcesz zwymiotować? Zawołać tatę?
– Proszę pani, my przeżyjemy – wybełkotałem, na co ta wycofała się zmieszana.

Niedługo potem samolot wpadł w drobne, prawie nieodczuwalne turbulencje związane z lądowaniem i w końcu znaleźliśmy się na lotnisku. Kiedy wyszliśmy z samolotu, uklęknąłem i pocałowałem ziemię. Mój tata, który również właśnie wysiadł, pokręcił głową na mój widok.
– Tim, jak dobrze, że cię mama nie widzi – Mężczyzna zacmokał rozbawiony.
– Uwierz, że jestem w stanie zawieść ją na więcej sposobów – zapewniłem i wstałem z ziemi. – I to naprawdę więcej.
– Na przykład? – Tata wciąż się uśmiechał.
– Nie wiem, wolę facetów? – powiedziałem ze śmiertelną powagą, ale chwilę później śmiałem się razem z mężczyzną.
– Haha, jasne. W porządku – Matematyk lekko trącił mnie w ramię zaciśniętą pięścią i podszedł do mojej wychowawczyni.

W porządku?

– Hej Tim, chodźmy po bagaże – Zaproponował Gareth, który właśnie wydostał się z tej latającej, śmiercionośnej maszyny.
To znaczy, samolotu.
– No dobra – Westchnąłem.

***

Po odebraniu naszych rzeczy i półgodzinnej jeździe autokarem z lotniska w pobliża parku narodowego – finalnie znaleźliśmy się w strefie biwakowej. Wziąłem swój dosyć ciężki plecak i stanąłem w końcu na ziemi. Do mojego nosa natychmiast wdarł się zapach ściółki leśnej i drzew, co wprowadziło na moje usta niemały uśmiech pełen zadowolenia.

Never have I everWhere stories live. Discover now