48. Dziad jesteś

151 19 4
                                    

Kiedy tylko wszedłem na szkolny korytarz, moje ciało uderzyła nagła fala ciepłego powietrza, a do nozdrzy wdarł się zapach mandarynek. Wigilia klasowa, ach cóż to za cudowna tradycja! Pomijając fakt, że większość czasu przesiedziałem z nosem w telefonie, a atmosfera była napięta jak nigdy dotąd, to bardzo ucieszyłem się z obecności pierniczków i możliwości szybszego powrotu do domu. Na pożegnanie szkoły, odwróciłem się jedynie z przytupem i popędziłem, tym razem pieszo, do domu.

Timothy nie przyszedł, gdyż tego dnia zdążyli już przyjechać jego dziadkowie od strony mamy, których musiał jakoś ugościć. Ja za to szedłem radośnie w stronę naszego osiedla pełnego domków. Śnieg skrzypiał mi pod butami, ale nie było to dla mnie przeszkodą. W domu czekał na mnie gość, którego bardzo nie mogłem się doczekać.

***

Otworzyłem drzwi i krzyknąłem donośne "Wróciłem!" w głąb domu.

– Dziadek przyjechał – Tata poklepał mnie po ramieniu, a ja szybko zdjąłem buty i wręcz wślizgnąłem się, z małą pomocą skarpetek i świeżo wypastowanej podłogi, do salonu.

– Cześć, dziadku – Uśmiechnąłem się szeroko na jego widok.
– Dzień dobry, Stanley – Mężczyzna wstał z kanapy, a jego dłoń powoli spoczęła na moim ramieniu. – Dobrze cię widzieć.
– Ciebie też, dziadku – Położyłem drugą rękę na jego nadgarstku. – Jak minęła ci podróż?
– Przespałem – Machnął ręką i zawrócił się na kanapę. – No synek, gadaj. Jak tam w szkole?

– Wiesz, dziadku, dostałem stypendium sportowe – Zająłem miejsce obok niego. – Jest naprawdę dobrze!
– Wyprzystojniałeś też – Siwy mężczyzna poprawił okulary. – Prawdziwy kawaler z ciebie, pewnie panienki się oglądają.
– Oglądają się, dziadku... – odrzekłem zmieszany.
– Drażliwy temat, hę? – mruknął w rozbawieniu i pokręcił głową. – Ty to jesteś, synek.
– W lipcu wyprowadzam się do Rzymu – próbowałem jakoś zmienić temat. – Mam nadzieję, że przylecisz mnie odwiedzić...
– Ale, że tak sam? Do Europy? – Starszy Anderson uniósł brwi.
– Nie, dziadku – Zaśmiałem się szczerze.

– Z dzieciakiem Warrenów! – odpowiedział za mnie tata z kuchni.
– Którym dzieciakiem Warrenów? – Staruszek podrapał się po głowie. – Timothym? Ale to chłopak...
– No tak, dziadku, z Timothym – Zacząłem w nerwach wyłamywać sobie powoli palce. – Tak wyszło, że z nim.

– Ja tam się nie znam na tych waszych układach – Zmarszczył brwi, mimo że na jego twarzy wciąż górowała dosyć zdziwiona mimika. – Ale jak się cieszysz, że będziesz mieszkał z tym fircykiem, to chyba dobrze. Nie?
– Fircykiem? – powtórzyłem, krzywiąc się.
– Widać, że fircyk – Wzruszył ramionami.
– Będzie się śmiał, jak mu powiem – Uśmiechnąłem się.
– Bo jest fircykiem. Ale nie zrozumie nawet, co to znaczy – Dziadek zmrużył oczy. – Oni tak mają, już ja to wiem.

– Dziadku ale... – Zacząłem mówić dalej. – To nie tylko...
– No i po co ty mi to mówisz – Westchnął oburzony. – Mam to gdzieś, Stanley. Czy ja ci mówiłem, że babcia nie jest tylko przyjaciółką? No właśnie nie, bo cię to nie obchodziło.

Babcia. Na to słowo wzdrygnąłem się, odczuwając niemały dyskomfort. Odeszła nagle i szybko, a najgorsze, że w ciszy. Nie pożegnała się, nie powiedziała nic szczególnego, po prostu odeszła. Ostatnie słowa z jej strony to prośba do mamy, żeby ściszyła telewizor i ciche "dobranoc", gdy pomagała mi zasnąć tamtego wieczoru.

Miałem piętnaście lat i poczułem się gorzej w Wigilię. Jeszcze przed rozpoczęciem głównego dania odszedłem od stołu i postanowiłem zasnąć. Babcia przyłożyła mi wtedy dłoń do czoła i wyszeptała to pocieszne pożegnanie. Rano, gdy wstałem, nikogo nie było w domu.

Never have I everTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang