49. Nie mogę uwierzyć

140 18 4
                                    

Zastanawiało mnie, o co mógł pokłócić się Mike z rodziną, ale nie miałem odwagi, by o to zapytać. Szedłem u jego boku i kopałem co jakiś czas butami w śnieg.

– Chcą, żebym zaciągnął się do wojska – Czarnowłosy wyjął papierosa i szybko go zapalił. – Nie będę przecież latał na żadne misje, to jak samobój...

Spuściłem wzrok, ponieważ Michael miał rację, to była naprawdę poważna sprawa. Zacisnąłem zęby i kolejny raz rozkopałem śnieg, który znalazł się na mojej drodze.

– I co im powiedziałeś? – zapytałem, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.
– Powiedziałem, że pies ich jebał – Prychnął, by po chwili rozkaszleć się na dobre. – A potem wyszedłem.
– Powinni zaakceptować twój wybór – Zacząłem dosyć pewnie. – Ale nie możesz ich tak traktować.
– Oj, Stanley – Murphy zaśmiał się. – Gdyby to nie było poważne, to nie przeszedłbym połowy miasta, próbując rozwiać te debilne myśli z mojej głowy. Nie chciałem psuć nikomu nastroju moimi problemami w święta, no i oto jestem. A ty, niby o co mógłbyś się pokłócić z rodziną?

– Wszyscy dziadkowie się dowiedzieli o tym, że jestem gejem i gdy babcia była bliska zawału, wyszedłem. Gdyby druga z nich żyła, to nigdy by nie miało miejsca. Dziadek to zrobił specjalnie, on powiedział pozostałym – Jęknąłem cicho, starając się trzymać emocje na uwięzi. – Łażę od kilku godzin bez celu z myślą, że prawie ją zabiłem, i to faktem, że kogoś kocham.
– Przesadzasz – Murphy klepnął mnie w ramię. –  A twoja babcia jeszcze bardziej.

– Tak... – Westchnąłem, pociągając nosem od tego całego mrozu. – Te kilka tygodni temu zapomniałem cię spytać... Podobał ci się bal?

Czarnowłosy momentalnie odwrócił wzrok, a na jego usta wprosił się nieświadomy uśmiech.

– Było miło.
– I tylko tyle? – Uniosłem brwi w zdziwieniu.
– Było cudownie – Mówiąc to, przekierował swój wzrok na mnie.

***

Jeśli czytaliście kiedykolwiek książki pewnego pisarza literatury młodzieżowej, to pamiętacie zapewne, jak w jednej z nich pociąg stanął w zaspach, samochód wpadł do rowu, a jedna z dziewczyn bardzo chciała dostać malutką świnkę i wszystko to pokierowało głównych bohaterów do jednej restauracji.
Żadne z nich nie pomyślałoby, że mogą się spotkać, przez tego świątecznego farta.

Jednak, gdy naprawdę późnym wieczorem wchodzisz do Starbucksa, a w środku gnieździ się Gareth Arthur Tremblay, to wiesz już, że coś się szykuje.

– O, cześć – Blondyn spokojnie popijał gorącą herbatę.
– Hej – odpowiedzieliśmy jednocześnie. – Czemu nie siedzisz w domu?
– Macochę wezwali na dyżur w szpitalu, w zamian za typiarza, który skręcił sobie rano kostkę – Chłopak wzruszył ramionami. – Ogarnie to, co powinna i wróci jutro rano. Przyzwyczaiłem się.

Mike uśmiechnął się współczująco i położył dłoń na plecach blondyna. W moim odczuciu był dobrym przyjacielem, mimo tych wszystkich trudności. Cieszyłem się, że każdy z naszej grupy, bez wyjątku, dostał drugą szansę.

– Nie mogę uwierzyć, że za pół roku wszyscy rozejdziemy się na własne drogi – Westchnąłem. – Co zamierzacie robić po liceum?
– Nie wiem – Mike usiadł na jednym z krzeseł i podparł łokcie o stolik. – Muszę na coś wpaść... Ale raczej poza Kolorado nie wykroczę.
– Ja? Pff... – Blondyn zachichotał. – Ja żyję za pieniądze z social mediów.
– Długo raczej nie pociągniesz na czymś takim. – Murphy parsknął i pokręcił prawie niewidocznie głową.

Never have I everWhere stories live. Discover now