EPILOG: 52. Weźmiemy szczeniaczka?

303 25 17
                                    

W mojej lewej dłoni spoczywał mały pęk kluczy, a w prawej teczka z papierami prosto od notariusza. Tim z radością dzierżył w rękach swój list, o który tydzień wcześniej tak bardzo się martwiliśmy. Denver było przeszłością, teraz naszym nowym domem stał się Rzym. Otworzyłem drzwi od mieszkania jednym z kluczy i uśmiechnąłem się szeroko, gdy do moich nozdrzy wdarł się zapach nowości.

– Nasz dom – powiedziałem, a gdy Tim już wszedł do środka, zamknąłem drzwi. Zostawiliśmy w środku nasze rzeczy, zanim wyruszyliśmy do dziekanatu. Włożyłem teczkę z dokumentami do komody w przedpokoju i nie zważając już na nic, pobiegłem do sypialni. Musiałem koniecznie sprawdzić jedną ważną rzecz.

– I jak? – Głos Tima dobiegł do mnie od strony wejścia. – Nie możesz się na ten pokój napatrzeć od kiedy tu przyszliśmy dziś rano.
– Bo kocham to okno – wymruczałem, opierając się o głęboki parapet. – Będziemy stąd widzieć robaczki świętojańskie letnimi wieczorami.
– To ty patrz. Ja może zadzwonię do rodziców na video? – wydukał, sięgając po telefon do kieszeni.
– Nie, czekaj! U nich jest noc! – Zatrzymałem go gestem ręki, jednakże wciąż patrzyłem przez szybę. – Zadzwonisz pod wieczór. Teraz się wysypiają na jutro, do pracy. Napisz tylko wiadomość, że już wszystko załatwione.
– To zadzwonię do Mike'a – Zaśmiał się krótko, na co ja pokiwałem głową i podbiegłem do telefonu.
– Też chcę – poinformowałem go cicho i spojrzałem w kamerkę.

***

Nie nazwałbym tego końcem – bardziej początkiem. W ten sposób zacząłem swoje dorosłe życie, pomimo wielu utrudnień z przeszłości. Już kiedyś to mówiłem, ale... Gdyby ktoś dwa lata wcześniej powiedział mi, że spełnią się te, z moich najgłębszych i największych marzeń – wyśmiałbym go. To wszystko było na tyle piękne, że aż chorobliwie nierealne. Własne mieszkanie, wymarzone studia, praktyki. Ja i on, czyli nasze pojęcie rodziny. Nowi znajomi również stanęli na naszej drodze, ale nikt nigdy nie był w stanie zastąpić niezawodnej grupki przyjaciół z Ameryki, którzy i tak dostali do nas zaproszenie na przyszłe wakacje.

Był listopad, a ja piłem właśnie herbatę, tworząc ważną prezentację zaliczeniową na studia. Dopinałem wszystko na ostatni guzik i gdy stworzyłem kopię zapasową, uśmiechnąłem się szeroko. Sam fakt, że udało mi się załapać na studia po włosku, był cudowny. Timothy, co prawda, był na zwykłym wydziale dla obcokrajowców, ale powoli przyzwyczajał się do obczyzny. Na jednej z przerw w semestrze planowaliśmy udać się na tydzień do Francji, tak jak planowaliśmy jeszcze w USA.

Wtedy jednak, jak mówiłem, był listopad. Obkręciłem się na obrotowym krześle i spojrzałem na Tima, ściągając niedawno nabyte okulary do czytania.

– Skończone – Oznajmiłem, w pełni entuzjazmu.
– To świetnie – Wyszczerzył się.
– Coś kombinujesz... – Zmrużyłem oczy. – Co jest?

Nastała chwila ciszy.

– Chcesz pieska? – zapytał w końcu. – Zastanawiam się nad pieskiem. Bardzo mocno chce pieska.
– Proszę? – Prychnąłem rozbawiony. – W przyszłym roku kończysz dwadzieścia lat i pytasz mnie, czy możesz pieska?
– To powinna być wspólna decyzja. Strasznie brakuje mi Abi – Wyjęczał, rozciągając przy tym ręce.
– Jeśli będziesz miał czas dla tego psa, to nie mogę ci przeszkodzić – Wzruszyłem ramionami. – Myślisz o jakimś konkretnym?

Brunet zaprosił mnie gestem dłoni do siebie, na kanapę. Wgramoliłem się na miejsce obok, a ten oparł głowę na moim ramieniu.

– Właściciele tego warzywniaka na rogu mają suczkę, która oszczeniła się kilka tygodni temu. To są kundelki – Wyszeptał, głaszcząc mnie lekko po klatce piersiowej, wpatrując się w dal. – Rozmawiałem z synem tej babeczki, nazywa się Dario, kojarzysz go na pewno. Jeździ na takim śmiesznym skuterku. Powiedział, że będą szukali domów dla szczeniaków.
– Ach, suczka Dario. No tak – Wciągnąłem powietrze ustami. – Powiedz mu, że chętnie adoptujemy któregoś z piesków. I widzę, że już wszystko sobie zaplanowałeś, beze mnie.

Never have I everNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ