Rozdział 7

34 4 0
                                    

Kolejny poranek okazał się dla Alessi koszmarem. Miała wrażenie, że w ciągu nocy zyskała wzmocnione zmysły wampira, bo każdy, nawet najcichszy dźwięk docierał do jej uszu a następnie rozsadzał głowę. Rzadko miała kaca i nienawidziła go ze wszystkich sił. Dlaczego trzeba płacić tak wysoką cenę za zaledwie kilka chwil oderwania od rzeczywistości? W dodatku gardło piekło ją zupełnie jakby zeszłego wieczoru połknęła garść rozżarzonych węgli. 

Alessia machnęła dłonią w bok, szukając butelki z wodą, którą zawsze stawiała na stoliku nocnym przed snem. Tym razem poczuła jednak pod palcami gładką, porcelanową powierzchnię kubka. Nie miała zamiaru wybrzydzać. Najwidoczniej wypita razem z Andersonem wódka weszła jej do głowy bardziej niż by wczoraj chciała przyznać skoro zamieniła naczynie i kompletnie o tym zapomniała. Z cierpiącym jękiem usiadła by wreszcie napić się wody z kubka. Dopiero wtedy otworzyła oczy aby zmierzyć się z oślepiającym blaskiem porannego słońca. Przez dłuższą chwilę mrużyła powieki aż w końcu zdołała pokonać ból wywołany przeraźliwie jasnymi promieniami, wdzierającymi się do środka przez cienkie zasłony.

Już na pierwszy rzut oka coś w wyglądzie pokoju nie dawało jej spokoju. Nie mogła skupić się wystarczająco aby zauważyć co to takiego, ale instynkt obudził w niej niepokój. Jakiś element uległ zmianie. Wiedziała o tym nawet pomimo słabego światła... Właśnie. A od kiedy to zasłaniała na noc okna? Na pewno tego nie zrobiła. Tym bardziej po alkoholu. Alessia nie mogła sobie wyobrazić by miała dość chęci na przykrycie się kołdrą a co dopiero podchodzenie do okna i naciągnie głupich firanek. A jednak długi do ziemi, idealnie dopasowany do kształtu okna, pudrowy materiał zasłonił całą szybę.

W kilku krokach Alessia odsłoniła okno po stronie lasu, niemal przewracając się o własne stopy. W tej chwili wydawało jej się, że ma niewiele więcej siły niż malutki kociak. Nogi sprawiały wrażenie wykonanych z waty. Przy każdym poruszeniu się kobieta czuła jakby miały się pod nią zapaść kolana. Już dawno nie było jej tak źle i w duchu podziękowała sobie za ominięcie rozbitego szkła z wczoraj. 

Na tą myśl rozejrzała się po podłodze, ale nigdzie nie znalazła ani śladu rozbitych odłamków butelki lub czerwonych plam własnej krwi. Drewniana nawierzchnia okazała się czysta.

Całkowicie skołowana, podeszła do szyby od strony jeziora by je również odsłonić. Słońce natychmiast uderzyło jej oczy, na chwilę odbierając wzrok i powodując nawrót silnego bólu głowy. Po omacku zaczęła szukać uchwytu okna by wpuścić do środka trochę świeżego powietrza. Kiedy wreszcie się udało, od razu syknęła przez hałas rozsadzający bębenki słuchowe. Ktoś wybrał sobie fantastyczny dzień na używanie szlifierki.

Moment. Przecież nie miała żadnych sąsiadów.

Alessia ledwo uchyliła powieki, skupiając spojrzenie na jedynym ruchu za oknem. Trudno było nie zauważyć mężczyzny otoczonego całym zapasem desek, belek, a także bali o różnej wielkości. Właśnie pochylał się nad grubym kawałkiem drewna przyciskając do jego powierzchni szlifierkę. Urządzenie wydawało z siebie nieprzyjemne dźwięki, jednak Alessia, zbyt zajęta rozwiązaniem mętliku w głowie, przestała zwracać na nie uwagę. Znacznie bardziej interesowało ją co takiego robił tu Anderson. W dodatku tak wcześnie.

Jeszcze raz omiotła spojrzeniem jezioro. Tym razem dostrzegła brak starego mostka i przypomniała sobie wczorajszy wypadek. Ten, przez który poszła spać w mokrej peruce, bo po przebraniu ciuchów padła zmęczona na łóżko, nie mając siły na zrobienie czegokolwiek więcej.

Alessia wciąż nie wierzyła własnym oczom, więc, postanawiając, że zignoruje to co właśnie zobaczyła, wyjęła z szafy stare, wytarte dresy i poszła do łazienki się przebrać.

ExulansisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz