Rozdział 13

4.4K 347 91
                                    


Śniadanie z Ashley i Jasonem upłynęło w miłej atmosferze i pozwoliło mi się choć trochę odprężyć przed planowaną wizytą w grobowcu rodziców. Ashley Z każdą kolejną minutą czuła się przy mnie coraz bardziej komfortowo i w pewnym momencie zdradziła mi co nieco na temat swojej relacji z mamą:

- Bywa ciężko. Na szczęście mamy osobne pokoje i to na obu końcach korytarza. Serio, gdybyśmy jeszcze miały ze sobą spędzać czas po pracy, pewnie byśmy się zagryzły. Wiadomo, zawsze mogę na nią liczyć w ważnych sprawach i tak dalej, ale jednak na dłuższą metę ciężko znieść jej trudny charakter. Powiem tak: właściwa osoba na właściwym miejscu.

Z kolei Jason zaimponował mi ogromną wiedzą na temat kina, szczególnie tego z lat sześćdziesiątych. W milczeniu wysłuchiwałyśmy z Ashley jego monologów na temat takich klasyków jak Dźwięki muzyki, Śniadanie u Tiffany'ego czy West Side Story. Przez pewien czas kiwałyśmy potakująco głowami, udając, że oglądałyśmy wszystkie te filmy. Gdy jednak podejrzliwy Jason zaczął nam zadawać szczegółowe pytania, musiałyśmy się mu przyznać do kłamstwa.

- Przynajmniej wiesz, na jakie filmy zabierzesz Ashley do kina - powiedziałam do Jasona, próbując ratować sytuację.

- Tak się składa, że znam kino, które specjalizuje się w wyświetlaniu wyłącznie klasyków sprzed kilkudziesięciu lat. Sprawdzę tylko, czy w najbliższym czasie grają Śniadanie. Nie wierzę, że nigdy nie oglądałaś tego filmu... - Kręcił z niezadowoleniem głową, nie odrywając wzroku od Ashley. Trafiony, zatopiony!

Po śniadaniu udałam się do ogrodu za domem i usiadłam na tej samej ławce co dzień wcześniej podczas spaceru ze stryjem. Przez dłuższą chwilę podziwiałam grządki kolorowych kwiatów i nasłuchiwałam śpiewu latających w pobliżu ptaków. Robiłam wszystko, by odciągnąć myśli od tego, co miało się zaraz wydarzyć. W końcu wyjęłam z torebki kopertę i otworzyłam ją drżącymi dłońmi. Przez kolejny kwadrans zapłakana przeglądałam zdjęcia przedstawiające moich biologicznych rodziców. Byli tacy piękni i ewidentnie w sobie zakochani. Na jednym ze zdjęć siedzieli przy stoliku, na którym stały dwa kufle piwa. Rachel uśmiechała się szeroko do aparatu, a Vincent wpatrywał w nią w sposób, w który nawet mój tata nigdy nie spojrzał na mamę. I to mimo, iż zawsze uchodzili za kochające się i zgodne małżeństwo. Vincent sprawiał jednak wrażenie mężczyzny całkowicie oddanego swojej kobiecie. Zupełnie jakby miał ochotę wstać i krzyknąć: „jesteś moim wszechświatem, Rachel". Kolejne fotografie tylko potwierdzały ich wyjątkową więź: czułe pocałunki na plaży, spuchnięte od łez oczy w trakcie wypowiadania przysięgi małżeńskiej, pełne fascynacji spojrzenia podczas wzajemnych spacerów w lesie i malująca się na ich twarzach bezgraniczna radość, gdy stali przy drewnianym łóżeczku i trzymali się za ręce.

- Mamo... - jęknęłam na widok zdjęcia przedstawiającego Rachel prawdopodobnie krótko po porodzie. Moja biologiczna matka siedziała na brzegu szpitalnego łóżka i wyraźnie szczęśliwa trzymała mnie na rękach. Na myśl o tym, że urodziła mnie kobieta, której nigdy nie poznałam i już nie poznam, zakręciło mi się w głowie i oblałam się zimnym potem. Wciąż nie docierało do mnie w pełni to, czego się dowiedziałam w ostatnim czasie. Jakaś część mojej podświadomości wmawiała mi, że to wszystko było tylko snem, z którego wkrótce miałam się obudzić i powrócić do normalnego życia w Springfield. Jednego byłam jednak pewna: bez względu na to, czy Rachel i Vincent istnieli, czy byli tylko wytworem mojej wyobraźni, nie zasłużyli na to, co ich spotkało. Taka miłość powinna trwać wiecznie.

Wkrótce przetarłam dłonią mokrą od łez twarz i ruszyłam ku dworkowi Theodore'a. Miałam nadzieję, że spotkam go przy domu i poproszę, by wskazał mi drogę do grobowca rodziców. Z bliska budynek prezentował się dużo bardziej okazale niż z ogrodu. Moją uwagę zwrócił panujący na podwórku porządek, a zwłaszcza starannie przystrzyżony i soczyście zielony trawnik. Nigdzie jednak nie widziałam Theodore'a, dlatego okrążyłam dworek i ruszyłam dalej wąską dróżką w nadziei, że zaprowadzi mnie ona do celu. „Najwyżej zajrzę do niego w drodze powrotnej i się przywitam" - pomyślałam. Może nie należałam do dusz towarzystwa, ale obiecałam sobie, że w trakcie pobytu u Richwooda nie będę się zamykać na ludzi.  

The Candidates. Panna Richwood (Tom 1) [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz