...

37 8 2
                                    

– Ciemne, prawie czarne chmury i błyskawice, zbliżające się tutaj! – powiedział po chwili, a pani Eleonora zrobiła wielkie oczy ze strachu i złapała się za szyję.

– Matko jedyna! – powiedziała przez zaciśnięte gardło i oparła się plecami o skałę. – Idziemy.

Cała czwórka zaczęła szybciej niż wcześniej przeciskać się w kierunku, który wskazał Albert, słysząc co jakiś czas grzmoty, które z całą pewnością były coraz bliżej. Niebo nad nimi szybko zaczęło zachodzić ciemnymi, niemal granatowymi chmurami. Nie było już nawet widać słońca, które mimo dość wczesnej pory, nie oszczędzało tego dnia promieni. Wszystko spowijał mrok i coraz ciężej było odnaleźć właściwą drogę. Sprawę jeszcze bardziej skomplikował deszcz, który noszony przez zrywający się wiatr, zaczął uderzać w skały, zabierając całą widoczność.

– Musimy jak najszybciej się stąd wydostać! – krzyknęła pani Eleonora, by przebić swój głos przez szum, wywołany wiatrem i deszczem.

– Tereso, wydaje mi się, że możesz coś z tym zrobić! – Anastazja zwróciła się do przyjaciółki, chwytając ją delikatnie za ramię.

– Niby co?! Woda to przecież twój żywioł! – wykrzyczała.

– Wykorzystaj swoją moc i spróbuj uspokoić wiatr wokół nas, bo przez niego nie mogę nic zrobić z tym deszczem – wytłumaczyła Anastazja i okryła głowę granatową bluzą, wyciągniętą z plecaka.

Anastazja uniosła dłonie ku górze i zamknęła oczy. Wiatr huczał i szalał, wywołując dreszcze na jej skórze i roztrzepując włosy, ale z każdą sekundą robiło się coraz ciszej. Kiedy dziewczyna otworzyła oczy, wiatr nad nimi całkowicie ucichł, pozostał jedynie deszcz. Krople, które szybko spadały, roztrzaskiwały się na skałach oraz na wędrownikach. Anastazja również uniosła ręce i spróbowała skupić się jak najmocniej potrafi. Po chwili, krople deszczu zaczęły zatrzymywać się około pół metra nad ich głowami, sprawiając wrażenie sporej wielkości przezroczystego parasola.

– Już niedaleko, chodźmy stąd jak najszybciej – zaproponował Albert, który próbował dźgnąć wodny parasol palcem.

– Nie radzę tego robić, bo i tak już ledwo to utrzymuje – ostrzegła Anastazja, spoglądając na niego, jak matka, która przyłapie swoje dziecko na wkładaniu palca do kontaktu.

Albert schował ręce za siebie i udawał, że nie wie, co się stało, po czym wskazał drogę dalszego marszu. Wszyscy gnieździli się obok siebie, żeby nie zmoknąć, a Anastazja próbowała rozszerzyć swój wodny parasol, żeby zrobić trochę więcej przestrzeni. Niestety, gdy podejmowała jakiekolwiek działania, uzyskiwała efekt zupełnie odwrotny, ponieważ woda przy końcach zaczynała się rozlewać. Wyjście z labiryntu okazało się jeszcze trudniejsze, kiedy ziemia pod ich stopami zaczynała łączyć się z wodą, tworząc błoto, a skały było coraz bardziej śliskie od ulewnego deszczu.

– Jeszcze chwila, już jesteśmy niedaleko – pocieszał Albert, kiedy zobaczył łzy na policzku Anastazji.

– Nie ociągać się, idziemy! – poganiała pani Eleonora.

Pokonując kolejne zakręty i potykając się o skały, Albert spoglądał co jakiś czas na zapłakaną dziewczynę. Deszcz powoli przestawał padać, więc Anastazja mogła przestać używać swojej mocy. Opuściła dłonie i potrząsnęła nimi, a woda rozprysnęła się o głazy.

– Hej, co się dzieje? – zapytał Albert, gdy razem zatrzymali się przed kolejną przeszkodą, a Teresa gdzieś z tyłu pomagała wychowawczyni pokonać poprzednią.

– Nic takiego – odpowiedziała, wycierając słoną kroplę dłonią.

– No przecież cię znam. Wiesz, że zawsze możesz mi wszystko powiedzieć.

– Dręczy mnie kłótnia z Rozalią, na krótko przed jej zniknięciem – odpowiedziała, a z jej oczu zaczęły wypływać kolejne przeźroczyste krople. Albert podszedł bliżej i mocno przytulił przyjaciółkę.

– Kłótnie między przyjaciółmi się zdarzają i to nic takiego – próbował pocieszać.

– Nigdy wcześniej się tak nie kłóciliśmy – odrzekła i zachłysnęła się powietrzem.

– Anastazjo, po prostu miałyście inne poglądy, to normalne i naturalne się kłócić, a czasem to po prostu oznaka, że komuś bardzo na czymś zależy – złapał ją za brodę i wytarł łzy drugą dłonią.

– A jeżeli ona wciąż ma do mnie żal, albo jeżeli jej nie znajdziemy i nigdy nie powiem jej, że wszystkiego żałuję? – opuściła głowę ponownie, wbijając wzrok w buty przyjaciela.

– Hej, nie możesz tak myśleć. Przedzieramy się przez jakieś skalne labirynty, żeby ją odnaleźć. To na pewno nie pójdzie na marne! Pani Borgacz wie, co robić – ponownie mocno ją przytulił.

– Poruszę niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć. Zajrzę pod każdy kamień i w każdą szczelinę na świecie, ale znajdę ją! – przekonywała Anastazja, zanosząc się płaczem i lekko uderzając dłonią w klatkę piersiową Alberta.

– Razem ją znajdziemy – spojrzał jej w oczy i pocałował w czoło, na którym spoczywały roztrzepane blond włosy.

Anastazja w oczy Alberta i uśmiechnęła się, unosząc delikatnie kąciki ust. Ostatnie krople deszczu powoli spływały po ich skórze, a promienie wychodzącego zza chmur słońca sprawiały, że woda ta wyglądała jak błyszczące diamenty. Ich twarze zaczęły zbliżać się do siebie, a oddechy wyraźnie przyspieszyły. Oboje usłyszeli głośny plask, a kiedy odwrócili głowy ujrzeli Teresę, która w końcu pokonała przeszkodę, ale wywróciła się przy tym w błocie.

– Niech to! Chyba wam przeszkodziłam – powiedziała zawiedziona i plasnęła dłonią w mokrą ziemię, jakby chciała ukarać ją za to, co się stało.

– Nie, my tylko... – Anastazja odsunęła się na około metr, opierając plecy na skale. – Tylko rozmawiamy.

Albert spojrzał na blondynkę smutnymi oczami, wziął głęboki oddech, a potem głośno wypuścił powietrze z płuc. Jego oczy zrobiły się szkliste, a policzki wyraźnie zadrżały, jakby właśnie zaciskał zęby. Chłopak odwrócił się i poszedł dalej, przeskakując bez problemu przez kolejną szczelinę.

– Przepraszam Anastazjo – rzekła smutno Teresa, spoglądając na przyjaciółkę z miną skrzyczanego szczeniaka.

– Nic się nie stało, dobrze, że jesteś – odpowiedziała blond włosa i pomogła Teresie podnieść się z błota, zmuszając się przy tym do uśmiechu.

– Chciałam, żebyście w końcu oboje przyznali, że dzieje się między wami coś więcej niż przyjaźń i wszystko zepsułam – tłumaczyła smętnie Teresa, próbując otrzepać z siebie brązową maź.

– Nie mów tak, przecież nic się nie stało – przytuliła ją, gdy zobaczyła, że jej oczy napełniają się łzami.

– Stało się! Byłam tak podekscytowana tym, co zobaczyłam, że chciałam podejść bliżej. Wychyliłam się i poślizgnęłam na skale! – przyznała się do winy na jednym wdechu, a łzy zaczynały wypływać z jej oczu.

Anastazja nie była w stanie powstrzymać śmiechu na widok swojej przyjaciółki, tak bardzo przeżywającej tę sytuację, a jednocześnie całej umazanej w błocie. Gdy tylko się opanowała, ponownie mocno przytuliła ją do siebie i pogładziła po plecach.

– Naprawdę nic się nie stało. Nie możemy zapominać po co tu jesteśmy – zapewniła ją i odwróciła się w stronę kolejnej przeszkody.

Pani Borgacz przeciskała się powoli między skałami, mając zdecydowanie mniej siły niż nastolatkowie, ale w końcu udało jej się dogonić podopieczne. Nie było niestety śladu po Albercie, który miał wskazywać kierunek drogi.

TRZYNASTY GWIAZDOZBIÓR ✔Where stories live. Discover now