Rozdział 9

37 8 4
                                    

Teresa rozsiadła się na trawie i stanowczo zaprotestowała, jakoby miała przejść jeszcze chociażby dwa kilometry. Obok niej miejsce zajął zmęczony skakaniem Albert, a także Anastazja, której dokuczał już ból ramienia. Pani Eleonora popatrzyła na trójkę wychowanków z politowaniem i przykucnęła na chwilę.

– Przystanek zrobimy sobie przy tamtym drzewie – oznajmiła i dłonią wskazała na jedyne widoczne na horyzoncie drzewo.

– Na oko to jakiś kilometr, może damy radę – zachęcała Anastazja, patrząc na nietęgie miny przyjaciół.

– Co za różnica, nigdy nie dotrzemy na miejsce! Niech pani po prostu przyzna, że się zgubiliśmy – rzucała oskarżeniami Teresa.

Wychowawczyni nie odezwała się słowem. Wstała i poprawiła plecak na swoich ramionach. Zanim się spostrzegli była już kilka metrów przed nimi.

– Zostawiła nas tu? – zapytał Albert ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

– Na to wygląda – odrzekła Teresa i wstała z miejsca, jak poparzona. – Proszę zaczekać! – krzyknęła. Pani Eleonora zatrzymała się i odwróciła w stronę nastolatków.

– Jednak chcecie ze mną iść, mimo, że twierdzisz, iż się zgubiłam? – zapytała, a w jej głosie można było wyczuć nutę kpiny i zwycięstwa.

Teresa przewróciła czekoladowymi oczami i zebrała swój ekwipunek z ziemi. Razem z Anastazją pomogła wstać Albertowi i pozwoliła mu oprzeć się o swoje ramię. Pani Eleonora czekała, aż nastolatkowie doczłapią się do niej i wszyscy razem ruszyli ku jedynemu samotnemu drzewu.

Drzewo było bardzo stare, grube i wysokie na kilka metrów. Porośnięte było grubą, ale już gdzieniegdzie opadającą ciemną korą. Gałęzie były powyginane we wszystkie strony, a tylko niektóre z nich były porośnięte liśćmi. Inne całkowicie uschły i posiadały jaśniejszą barwę brązu. Przy mocniejszych powiewach wiatru, liście głośno szeleściły na skrzypiących gałęziach, wydając upiorne dźwięki.

– Dlaczego tak pani zależy, żebyśmy zrobili przystanek akurat pod tym drzewem? – zapytała Anastazja, kiedy skrzypienie stawało się coraz głośniejsze i bardziej nieznośne.

– To drzewo pamięta wydarzenia, o których wy nawet nie śniliście – odpowiedziała tajemniczo. – No i da nam trochę cienia.

Anastazja popatrzyła chwilę na panią Borgacz, jakby właśnie uświadomiła sobie coś bardzo istotnego.

– Pani zna to drzewo – odgadła po chwili, a na ustach wychowawczyni pojawił się uśmiech.

– Jesteśmy na miejscu – odpowiedziała i podeszła do sędziwej rośliny. Dziewczęta pomogły Albertowi usiąść na ziemi i rozprostowały kręgosłupy, wyginając się do tyłu.

– Tutaj? Niby gdzie? Przecież tu nic nie ma – zastanawiała się Teresa, kręcąc się wokół własnej osi.

Pani Borgacz pogładziła dłonią korę drzewa i nacisnęła na nią tak, że kawałek wydawał się być wciśnięty do środka. Nastolatkowie obserwowali poczynania wychowawczyni z niedowierzaniem. Przecież ludzie nie mogli ukrywać się w drzewie. Mówiła o całej wiosce, a przecież znajdowali się pośrodku niczego.

Niespodziewanie drzewo zaskrzypiało najgłośniej jak do tej pory, a jego kora wydawała się coraz bardziej łamać, tworząc kontury dużego prostokąta z małą dziurą pośrodku. Pani Eleonora włożyła dłoń w otwór i pociągnęła mocno do siebie, jakby chciała oderwać starą korę. Zamiast tego cały wyrysowany wzór zaczął odchodzić od drzewa, otwierając przed wszystkimi swoje wnętrze.

– To drzwi! – rzekła odkrywczo Teresa.

Cała trójka nastolatków przyglądała się z zachwytem poczynaniom swojej wychowawczyni. Jeszcze bardziej tajemnicze było dla nich to, co znajduje się we wnętrzu drzewa. Podeszli zatem bliżej i zajrzeli do środka, ale nie ujrzeli tam nic prócz ciemności.

– Eeem i co teraz? – spytał Albert, wkładając głowę do dziury w drzewie i rozglądając się na boki. – Nic tu nie ma.

– Oczywiście, że nie. Trzeba przecież zapukać – zaśmiała się pani Eleonora, jakby właśnie powiedziała najbardziej oczywistą rzecz na świecie.

Gdy Albert odsunął się, sama zajrzała do wnętrza drzewa i trzy razy zapukała w wewnętrzne ścianki. Rozległ się dźwięk kolejnego skrzypnięcia i donośnego męskiego głosu.

– Kto tam Jest? Kim jesteś?!

– Witaj Elgizibiuszu – powiedziała głośno i wyraźnie wychowawczyni.

– Czy mnie słuch nie myli? Eleonoro, czy to ty? – zapytał tajemniczy głos.

– A komuż innemu chciałoby się tu wlec taki kawał drogi? – zaśmiała się głośno.

Z wnętrza drzewa zaczął wyłaniać się mężczyzna. Zdawałoby się, że wspina się po drabinie. Dopiero gdy wydostał się z otworu można było dostrzec jego potężne ciało. Był o głowę wyższy od Alberta, który był najwyższą osobą w całym Motylu. Na sobie nosił ciemne, długie spodnie, zwyczajną koszulkę i masywną kurtkę, wykonaną z brązowej skóry, która tylko dodawała mu objętości.

Mężczyzna podszedł do Eleonory i ku zdziwieniu nastolatków mocno ją uściskał. Nie ulegało wątpliwościom, że ta dwójka dobrze się znała. Pani Eleonora była przy tym mężczyźnie tak drobna, że nastolatkowie obawiali się, czy jej dość wiekowe już kości, wytrzymają tak potężny uścisk.

– Co cię tu sprowadza i cóż to za młodziaków ze sobą przyprowadziłaś? – Elgizibiusz podrapał się po wąsie i zmierzył całą trójkę wzrokiem.

– My tylko szukamy przyjaciółki – odpowiedziała mu przestraszona Teresa i schowała się za swoich przyjaciół, starając się podtrzymywać Alberta.

– Ahh tak – zastanowił się mężczyzna.

– To jest Teresa, a to Anastazja i Albert – wymieniła wszystkich z imienia wychowawczyni, będąca widocznie rozbawiona widokiem przestraszonych wychowanków.

– Ja jestem Elgizibiusz, ale możecie mówić mi Elgi – mrugnął do nich mężczyzna.

– Bardzo nam miło cię poznać – podał mu swoją dłoń Albert, a Elgi odwzajemnił uścisk.

– Ty piękna młoda damo masz, jak mniemam na imię Anastazja – podał rękę blondwłosej dziewczynie, a ta szybko odwzajemniła ten gest, kiwając głową.

– A Ty piękna damo jesteś zatem Teresa – skierował się w stronę szatynki, która również pokiwała akceptacyjnie głową i uścisnęła dłoń mężczyzny.

– Co ci się stało w nogę chłopaku? – zapytał zmartwiony, gdy zorientował się, że Albert podpiera się na przyjaciółkach.

– Chyba skręciłem kostkę – odrzekł odsłaniając kawałek chusty, owiniętej wokół niej.

Elgizibiusz pogładził ponownie swojego wąsa i przybrał minę myśliciela. Pokręcił się trochę wokół trójki nastolatków, uważnie oglądając nogę z każdej strony. Pomrukując co chwilę, zadawał pytania, na które nie oczekiwał odpowiedzi, gdyż zadawał je zbyt cicho lub nie kończył myśli.

– Nad czym pan tak rozmyśla? – zapytała Teresa, obserwując poczynania mężczyzny.

– A myślę, jak go wcisnąć do tej dziury, żeby nie połamał sobie kręgosłupa – odpowiedział wyrwany z transu.

TRZYNASTY GWIAZDOZBIÓR ✔Where stories live. Discover now