...

32 8 4
                                    

Albert z uwagą obserwował, jak Zoja z zamkniętymi oczami przeskakuje z jednej belki na kolejną, coraz cieńszą. Ostatnia wydawała się Albertowi najtrudniejsza, przez co bał się o potknięcie się i upadek w płomienie. Kula ognia, którą wytworzyła Zoja wypełniała całą przestrzeń metalowego okręgu i nawet na sekundę, nie opuścił go jej najmniejszy płomień. Albert nie ukrywał swojego zachwytu nad umiejętnościami nowej koleżanki i będąc coraz bardziej podekscytowanym, obserwował, jak balansuje na ostatniej belce, by po chwili zgasić wszystkie płomienie i otworzyć oczy.

– Łał. Ty... jak?! Naprawdę niesamowite! – klaskał w dłonie i krzyczał chłopak, ale po chwili zorientował się, że wszyscy wlepiają w niego wzrok. Tylko Anastazja przewróciła szybko oczami i zdawała się znów zajmować sobą.

– Twoja kolej! – rzuciła Zoja.

– Ja? Niby jak ja mam to zrobić? Ja nawet ogniska nie rozpalę bez stworzenia pożaru – chłopak wycofał się. – Poza tym moja noga nie jest w najlepszym stanie i wątpię, że pozwolą mi wziąć udział w tej wyprawie – zrezygnowany opuścił wzrok i wbił go w ziemię.

– My regenerujemy się znacznie szybciej niż inni ludzie, zwłaszcza wtedy, kiedy używamy swoich mocy – oznajmiła ciepłym głosem Zoja, budząc w Albercie nadzieję i zakręciła mały płomyk na końcu wskazującego palca, jakby odpaliła zapalniczkę.

– Co to znaczy?

– Że, być może nie potrzebujesz już tych kul i opatrunku. Nie czułeś tego wcześniej? Tej energii, która nas wypełnia, kiedy odpalamy nasze moce? – zapytała zaskoczona i podekscytowana na samą myśl.

– Ja... czułem coś takiego, kiedy używałem mocy wcześniej – odrzekł, przypomniawszy sobie euforię, którą odczuwał po ataku świetlistej kuli lub podpaleniu dachu.

Albert wpatrywał się przez chwilę w Zoję, zastanawiając się, czy może zaufać jej na tyle, by po prostu zdjąć opatrunek i stanąć na bolącej nodze. Spojrzał jeszcze na pole treningowe i usiadł na kamieniu, stojącym nieopodal pierwszej belki. Podniósł dłonie na wysokość klatki piersiowej, a po chwili trzymał nad nimi małe, strzelające płomienie, znów czując napełniającą go energię. Kiedy zgasił ogień, zabrał się za rozsznurowanie buta na chorej nodze i powolnymi ruchami zdejmował opatrunek, warstwa po warstwie, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Zawahał się jedynie przy ostatnim kawałku materiału, ale zacisnął zęby i zdjął go jednym, szybkim ruchem. Stanął na zdrowej nodze i powoli położył drugą stopę na ziemi. Skierował na nią ciężar swojego ciała i zacisnął zęby.

– Jeśli bardzo cię boli, to mogę pomóc ci założyć opatrunek z powrotem – zaproponowała Zoja, martwiąc się o nowego kolegę.

– Nie. Dam radę – odrzekł stanowczo Albert i zaciskając zęby jeszcze mocniej stanął równo na obydwu nogach. – Jest dobrze – zapewnił i rozluźnił się. – Mogę mieć tylko problem z ostatnią belką.

– Nie dowiemy się tego, jeśli nie spróbujesz – Zoja uśmiechnęła się zachęcająco do chłopaka.

Albert delikatnie utykając na nogę, podszedł do pierwszej belki i wspiął się na nią bez najmniejszego problemu. Widać było, że uraz kostki wciąż mu doskwiera, ale nie zwracał na to uwagi. Najważniejsze stało się dla niego wzięcie udziału w treningu, który pozwoli mu pomóc w ratowaniu przyjaciółki. Z tą motywacją Albert stanął wyprostowany na kawałku drewna, zamknął oczy i kopiując zachowanie Zoji rozłożył ręce na boki. Po chwili z jego dłoni zaczął wydobywać się nieokiełznany ogień, wypływający niczym z prawdziwego miotacza.

– Stój! Przestań! – krzyczała przestraszona Zoja, Albert zorientował się, że coś jest nie tak. Otworzył oczy i natychmiast zacisnął dłonie. Ogień zniknął, a chłopak westchnął ciężko.

– Nie rozumiem. Przecież zrobiłem wszystko dokładnie tak jak ty. Jak to robisz, że ogień pojawia się tam, gdzie chcesz? – zapytał i usiadł na belce.

– Nie chodzi o to, byś zrobił to co ja... Chodzi o to, byś znalazł własny sposób na poskromienie własnego ognia – wytłumaczyła spokojnie. – To bardzo niebezpieczny dar, nad którym musisz przejąć kontrolę, jeżeli nie chcesz zrobić nikomu krzywdy. A na razie, to on kontroluje ciebie – zastanowiła się przez chwilę i podeszła bliżej, opierając dłoń na ramieniu chłopaka. – Ten ogień jest częścią ciebie i tylko ty możesz i masz siłę by nad nim zapanować. Wyobraź sobie, co ma zrobić i wydaj mu polecenie – doradziła i zabierając dłoń odwróciła się i odeszła na kilka kroków. – Zaczynamy jeszcze raz! – rozkazała po chwili.

Albert znów stanął na belce, jednak tym razem zamiast na swoich intencjach, skupił się wyłącznie na swoich emocjach i tym, o czuje względem ognia, przez który prawie skrzywdził swoje przyjaciółki. Nie traktował go już jednak jako przeciwnika, którego należy pokonać, a jako część siebie, nad którą chce i potrafi przejąć kontrolę. Ponownie się wyprostował, zamknął oczy i uniósł ręce, jakby udawał lecącego ptaka. Po chwili opuścił je gwałtownie wzdłuż ciała i zacisnął dłonie w pięść. Ogień pojawił się wokół niego jak na zawołanie. Albert otworzył oczy i uśmiechnął się lekko, zachowując pełne skupienie i koncentrację.

– Mam cię – mruknął po nosem i spojrzał na pustą obręcz, która po chwili na jego życzenie, wypełniła się tańczącymi płomieniami.

Albert przeskoczył na następną belkę, a ognista kurtyna pofalowała. Przeskoczył na następną, kolejną i kolejną, aż w końcu dotarł do ostatniej, najcieńszej belki, której najbardziej się obawiał ze względu na swoją bolącą nogę. Zauważył jednak, że staje na niej od jakiegoś czasu i nie czuje żadnego bólu. Ponownie wyprostował ręce w celu zachowania równowagi i skoczył na ostatnią belkę, lekko się chwiejąc. Mimo to, ogień w poręczy został utrzymany do samego końca. Zoja, gdy to zobaczyła otworzyła usta ze zdziwienia. Albert wziął głęboki oddech i rozluźnił dłonie, a ogień, który wywołał natychmiast zgasł.

– No no no! Brawo. Nieźle jak na pierwszy raz. Zoja ćwiczyła tu kilka tygodni zanim przestała spadać z ostatniej belki – zaśmiał się Jeremi, który postanowił obserwować przez chwilę umiejętności nowego znajomego.

Policzki zawstydzonej Zoji przybrały purpurową barwę, gdyż pamiętała, że przed chwilą mówiła, że przejście tego toru z otwartymi oczami jest dla początkujących. Albert popatrzył na nią przez chwilę i uśmiechnął się pobłażliwie.

– Co nie zmienia faktu, że jest w tym doskonała i bez niej nigdy by mi się to nie udało – Albert zeskoczył z belki na równe nogi, zauważając, że nie czuje już żadnego bólu. – Miałaś rację, z nogą już w porządku. Dziękuję. Czy zawsze się tak ładujemy? Nigdy nie czujemy zmęczenia? – postanowił zmienić temat za co Zoja podziękowała mu uśmiechem i zastanowiła się nad odpowiedzią na jego pytanie.

– Ładujemy się, kiedy używamy mocy. To trochę tak, jakbyśmy włączali w sobie specjalny tryb walki. Pozwala to na wyleczenie małych urazów, jednak... mamy swoje limity. Kiedy zbyt długo używasz mocy, zaczynasz odczuwać zmęczenie i to znak, że twoje ciało potrzebuje prawdziwe, ludzkiej regeneracji – wyjaśniła Zoja.

– Zoja to sprawdziła – zaśmiał się Jeremi. – Kiedy nie mogła utrzymać się na belce, nie była w stanie odpuścić, aż...

– Idź stąd Jeremi, nikt cię tu nie chce! – przerwała chłopakowi Zoja. – Dobrze wiem, że specjalnie tworzyłeś wiatr, żeby tylko zepchnąć mnie z belek – oskarżyła go i uderzyła lekko pięścią w ramie, na co chłopak tylko udał, że go to zbolało i zachichotał. – Jak sobie radzi twoja nowa znajoma?

– Świetnie, Teresa jest trochę...

– Ciężko jej się skupić – dokończył Albert.

– Tak, to to. Ale radzi sobie świetnie. Widać, że ma talent – ocenił, spoglądając co chwile na ćwiczącą dziewczynę. 

TRZYNASTY GWIAZDOZBIÓR ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz