Rozdział 1

2.2K 82 2
                                    




POV Carla

 Targałam za sobą dwie ciężkie walizki ramieniem przytrzymując telefon do ucha. Pot spływał mi ciurkiem po plecach, przypominając tym, jakie panowały tu warunki pogodowe. Pięć lat nieobecności w rodzinnym mieście były wystarczające by zapomnieć wielu rzeczy. W tym zapomniałam w jak wielkim domu dane było mi kiedyś mieszkać. To nie był dom. To była pieprzona willa z odkryty basenem i jacuzzi na dachu. Zatrzymując się przed bramą wjazdową poczułam się, jakbym nie pasowała do tego miejsca, co było komiczne zwarzywszy, że się tu wychowywałam. Szczęk otwierającej się bramy cofnął mnie o krok. Niepewnie zerknęłam na drzwi frontowe, przez które wyszły dwie kobitki w wyprasowanych, nieskazitelnie czystych uniformach. Bez słowa przejęły ode mnie bagaże, które wtargały po stromym podjeździe. Nie zdołałam ich zatrzymać i powstrzymać przed wyręczeniem mnie. Były już w połowie drogi, kiedy otrząsnęłam się z szoku i niedowierzania. To było niedorzeczne. Nic nie stało na przeszkodzie bym sama je wniosła. Nie musiały mnie wyręczać, bo nie byłam pieprzoną panienką w opałach. Czując na sobie protekcjonalne i ponaglające spojrzenie ochroniarza zrozumiałam jedną rzecz.

— Wolly, ja tu, kurwa, nie pasuje. — wyjęczałam, żaląc się rozmówcy. — Pierdole, wracam na swoje bagno. — dodałam biorąc tyłek w troki.

— Już myślałem, że lokalne bogactwo cię zabiło. Tak długo się nie odzywałaś. — zakpił, mając dobry ubaw z mojej niedoli.

 Mi do śmiechu nie było. Czułam się jak intruz w mieście, do którego kiedyś należałam. Ale to było lata temu i wszystko się zmieniło. Teraz byłam zupełnie obca i dawało mi to swego rodzaju czystą kartę. Dawało mi wiele możliwości. 

 Przynajmniej dopóki ktoś nie wymusiłby podania nazwiska. Bo ono zmieniało wszystko i było znane w całym pierdolonym Stanie, jak nie dalej. Tak wyglądało życie, gdy było się córką znanego i wpływowego mężczyzny. Nie było to nic przyjemnego. To był istny koszmar.

— Przypomnij mi, dlaczego musiałam tu wrócić?

 Bo prawda musiała w końcu wyjść na jaw. 

 Zatrzymałam się przed wejściem chcąc w spokoju dokończyć rozmowę z bratem. Nierodzonym, nie przyrodnim, ale bratem.

— Bo twój nadziany stary lubi ustawiać swojej najmłodszej dziedziczce życie? — zasugerował, po czym poważniej dodał: — Carla, dostałaś całą wille, za którą nie będziesz musiała płacić do końca życia. Kto by tego nie wykorzystał?

— Ja? — Wypuściłam udręczone westchnięcie. — Wole swoją kanciapę w naszym przytułku dobrej nadziei. Nie jara mnie to całe bogactwo. Przytłacza mnie ono, Wolly.

— Spróbuj, chociaż. — zachęcał. — Jeśli ci się nie spodoba to wrócisz do nas. Nikt nie trzyma cię tam na siłę. Ale nie rezygnuj po dwóch dniach. Daj sobie czas, Lorry.

 Zaciskając wargi w cienką kreskę rozejrzałam się po ogrodzie. Równo przystrzyżona trawa mogłaby służyć, jako pole golfowe dla zagorzałych golfistów. Kwiaty w równym rzędzie służyły, jako ozdoba. Reprezentatywny dodatek, a nie zostały posadzone z pasji do florystyki. To wszystko było pieprzenie idealnie. Nie było żadnych niedociągnięć, czy brudu. Wręcz było tu sanitarnie.

— Dobra, niech będzie. — odpuściłam wrogie nastawienie. — Masz rację. Powinnam dać sobie czas. Ale nie sądzę, żeby mi się to spodobało.

— Powodzenia. — rzucił pospiesznie, poganiany przez szefa.

 Opuściłam bezwładnie rękę z trzymanym telefonem.

— Przyda się. — mruknęłam pod nosem.

 Pchnięta wymuszoną motywacją, którą wydobyłam z głębi siebie przekroczyłam próg domu, który siłą rzeczy zaczął należeć do mnie. Nie zaszłam daleko widząc czekający w holu personel. Było mi głupio, bo czułam, że to ci sami ludzie, którzy pracowali tu te pięć lat temu, ale nie pamiętałam ich imion. Przez ten czas, w którym mieszkałam z ojcem w jego pensjonacie na drugim wybrzeżu Ameryki wielokrotnie zmieniał personel. Przejawiało się tych ludzi zbyt wiele bym mogła ich spamiętać. Tylko w tym domu nic się nie zmieniło.

Race For Love [+18]Where stories live. Discover now