Rozdział 3

1.6K 73 10
                                    


POV Aiden 

 Punkt czwarta wstałem od biurka, zgarnąłem rzeczy w koszyka stojącego przy kredensie i opuściłem biuro kończąc dzień w tej pracy. Miałem kilka godzin zanim rozpocząłbym drugą. Tę bardziej przyjemną i mnie pochłaniającą. Mroczną, uzależniającą, w swego rodzaju niebezpieczną i powodującą trzykrotny skok adrenaliny. Pracę, dzięki której czułem, że żyłem i nie zastałem się siedząc w biurze. Dzięki temu hobby czułem się młodszy i żywszy. Jakbym znów miał te szesnaście lat i po raz pierwszy zrobił coś nielegalnego. Cóż, było to dekadę temu, a ja wciąż robiłem nielegalne rzeczy. Niektórych nawyków się nie wyprę i jakoś nie starałem się tego zmienić.

 Opuszczając swoje cztery ściany na piętrze przeznaczonym firmie pożegnałem się z sekretarką szykującą się do opuszczenia pracy. Mijając swoich pracowników cieszyłem się, że dostosowywali się do zakończenia godziny pracy. Byłem szefem, który nie uznawał i nie tolerował nadgodzin. Każdy miał kończyć pracę o tej samej godzinie, nawet jeśli był w połowie wykonywanej roboty miał to zostawić na następny dzień. Byłem pod tym względem rygorystyczny by nikt nie mógł mi zarzucić wykorzystywanie pracowników po godzinach. Moim ludziom to odpowiadało i nikt raczej nie narzekał na warunki. A jak narzekał to dostawał wilczy bilet. Coś za coś. Ja nie robiłem im problemów i niepotrzebnego zawracania głowy, a oni byli mi lojalni i dostosowywali się do warunków.

 Na parkingu podziemnym rozwiązałem krawat, który mi wadził i rozpiąłem dwa górne guziki koszuli. Nienawidziłem bycia prezesem przez wgląd na ten chujowy ubiór. Zdelegalizowałbym to gówno zwane krawatem i eleganckim obuwiem.

 Nie zatrzymywałem się widząc opierającego się o samochód Carlosa. Jego obecność przypomniała mi o dwóch durniach, którzy mieli mi coś dostarczyć, a raczej księgowej i tego nie zrobili.

— Wiesz co z tymi durniami? — Przybiłem z nim piątkę. — Mieli przyjechać z dokumentami dla Lary i zaginęli.

 W duchu trzymałem kciuki, że opóźniali się z konkretnego powodu, a nie z błahostek. Choć oni z błahostek potrafili stworzyć prawdziwy Armagedon. Powierzenie im czegoś wiązało się z ryzykiem.

— Nie byłbym zaskoczony, gdyby ktoś ich porwał, a oni by się nawet nie zorientowali. — Odbił się od Jeepa udostępniając mi swobodne otwarcie drzwi. — Ale nasze ukryte pragnienia dalej się nie ziściły. — Westchną rozczarowany. — Alfa się pierdoli i zatrzymali się gdzieś na zadupiu. Podobno ktoś im pomógł znaleźć problem i jadą dopiero do Oazy. Lara ogarnie sprawę dopiero jutro, bo też musiała gdzieś pojechać przed wstąpieniem do chłopaków. Przyjadą dopiero na wyścig.

 Czyli większość spraw sprzedaży zostawili na sobotę. Zajebiście.

— Zostawić coś Jaxowi to strach, ale Shawn? Dlaczego nie więzili innego samochodu, tylko pojechali tym gruzem?

— Bo to idioci. — odparł luźno. — Mają swoje mocne strony, w których są dobrzy, ale daj im coś co przekracza ich kompetencje to masz pewność, że zostanie to spierdolone.

— Bo niby ty jesteś taki dobry we wszystkim. — sarknąłem.

— Nie jestem dobry. — przyznał, przybierając cwaniacki uśmiech. — Jestem najlepszy i wiedząc, że muszę gdzieś pojechać nie wybieram samochodu, który ledwo odpala. Zresztą, jestem twoją prawą ręką, a byle kogoś byś nie wybrał. To jest jakiś punkt zaczepienia.

— Raczej pójście po najniższej linii ruchu oporu. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, więc naturalnym było, że stałeś się prawą ręka. Nie był to jakiś wyczyn.

Race For Love [+18]Where stories live. Discover now