ROZDZIAŁ 8

5K 465 44
                                    

Mama mówiła mi, że jestem cudem.

Tak naprawdę mnie nie miało być. To nie było możliwe żeby zaszła w ciążę... A jednak stało się.

Niejednokrotnie udało mi się uniknąć śmierci. Po raz pierwszy, kiedy urodziłem się, jako wcześniak. Drugi raz miał miejsce, kiedy kilka miesięcy po porodzie nareszcie, jako niemowlę, mogłem zobaczyć coś poza ścianami szpitala- stłuczka samochodowa.

Z każdym następnym wypadkiem stawało się to czymś na wzór przyzwyczajenia.

Zawsze wychodziłem z opresji bez większych uszkodzeń niż złamana kończyna.

Uważałem to za pech, dzięki któremu rodzice zdecydowali się o mojej nauce w domu, a nie w zwykłej, publicznej placówce, ale mama mówiła o mnie jak o cudze. Cudzie, który nie powinien zostać stworzony i wszechświat stara się go pozbyć, ale bezskutecznie.

Zawsze cieszyłem się, że udało mi się przeżyć pierwsze piętnaście lat, ale później nadeszło piekło. Mama odeszła, zniknęła bez żadnego pożegnania, słowa i już nikt nie mówił, że jestem cudem, a ja z czasem zastanawiałem się, kiedy nadejdzie czas, w którym świat pozbędzie się niepotrzebnego śmiecia.

Kiedy miałem szesnaście lat myślałem, że nadszedł mój czas, ale ktoś postawił na mojej drodze Kamila. Uratował mnie, ale ja wiedziałem, że prędzej czy później jakoś uda się Adamowi mnie dopaść i że umrę nim zdążę mrugnąć powieką, lecz nie mogłem spodziewać się, że to stanie się, kiedy wydawało mi się, że wracam do świata żywych.

*

Na początku nie czułem nic.

Naprawdę nic.

Później poczułem wszystko.

Zimno, wilgoć, smród, ból. Otworzyłem oczy i chciałem je przetrzeć, ale ręce miałem związane za plecami. Szarpnąłem.

Raz

Drugi

Trzeci

Zero skutku, a coś, co miałem obwiązane dookoła nadgarstków z każdym ruchem coraz boleśniej mi się wpijało i tarło skórę.

Klęczałem z pośladkami na własnych kostkach związanych ze sobą i tak samo jak ręce przymocowanymi do czegoś, co było za mną. Rozejrzałem się dookoła chcąc się dowiedzieć gdzie jestem, ale jedno, małe okienko nie dawało dużo światło mimo to domyśliłem się, że w tym paskudnym pokoju nie ma niczego poza moją osobą. Myliłem się.

Stał, a właściwie opierał się o jedną, zszarzałą ścianę i obserwował mnie.

Kiedy zauważył, że go dostrzegłem podszedł bliżej. Nie zmienił się. Czarne włosy miał ścięte na krótko, twarz była idealnie gładka, a niebieskie spojrzenie przeszywało tak jakby mogło dostrzec najmniejszy ruch mięśni.

-Witaj, synku- gdybym go nie znał powiedziałbym, że w jego głosie jest nutka smutku, ale znałem go i wiem, że to nie smutek, a nienawiść.

Adam westchnął

-Długo się nie widzieliśmy-Uśmiechnął się- to znaczy ty mnie nie widziałeś...-Wziąłem głęboki wdech. Czyli się nie myliłem, obserwował mnie.-Obserwowałem Cię już chyba od trzech tygodni- powiedział tak, jakby czytał mi w myślach. Zaśmiał się- nie wiem, po co dali Ci ochroniarzy skoro to było pewne, że cię im ukradnę- spojrzałem na niego krzywo- nie wiedziałeś?- Najwyraźniej się zdziwił- no to już wiesz. Chociaż ten smarkacz nie przykładał się do pilnowania cię skoro tu jesteś- o kim ty mówisz?- Ale zabawnie było obserwować jak się stara żeby nie stracić cię z pola widzenia. A ty nawet tego nie dostrzegałeś- zarechotał- chociaż trzeba powiedzieć, że temu całemu Gabrielowi udało się doskonale Ciebie oswoić po tym, co ci zrobiłem- ukucnął naprzeciwko mnie i mocno ścisnął moją szczękę jedną dłonią. Zamarłem, a pierwsze łzy pojawiły się razem z niechcianymi wspomnieniami-O tym właśnie mówię.- Kiedy dotknął mojej nagiej piersi zwróciłem uwagę na to, że jestem w samych bokserkach. Zacząłem się szarpać powodując zaciskanie się supłów na nadgarstkach. Na szczęście jego ręka zniknęła równie szybko, co się pojawiła- na to przyjdzie jeszcze czas- wyszeptał mi prosto do ucha- najpierw chcę Ci zdradzić kilka sekretów, ale... To później- i wyszedł.

CZYNY PRZEMAWIAJĄ GŁOŚNIEJ NIŻ SŁOWAWhere stories live. Discover now