ROZDZIAŁ 22

4.2K 360 107
                                    

-Nawet nie próbuj krzyczeć- niemal wysyczał przybysz.

Widok pistoletu skierowanego wprost na moją twarz nie spowodował, że zacząłem się bać, tylko że trochę byłem zaskoczony. Myślałem, że wszystko co złe było za mną, ale najwyraźniej się myliłem. Ale przecież Adam nie żyje! Sam go zabiłem! Więc kim, do cholery, jest mężczyzna stojący przede mną? Podniosłem wzrok z broni na jego twarz, ale to nic nie pomogło, bo go nie rozpoznawałem. Starałem się myśleć racjonalnie. W ciągu kilku sekund odrzuciłem wersje, że to jest jakiś durny żart albo pomyłka.

Mężczyzna podszedł bliżej szarpiąc mnie za kołnierz bluzki i wyciągając siłą z domu. Chwyciwszy klamkę zamknąłem drzwi i po chwili wyszliśmy za ogrodzenie. Zostałem pchnięty do środka stojącego w pobliżu auta i wylądowałem na tylnym siedzeniu uderzając głową w coś twardego. Zatrzasnęły się za mną drzwi, a na siedzeniu obok pojawił się kolejny obcy człowiek, który zlustrował całą moją osobę. Uśmiechnął się krzywo. Auto ruszyło szarpiąc mocno, przez co z jękiem uderzyłem w siedzenie przede mną. Cofnąłem się i siadając prosto zapiąłem pas.

Kierowca zaśmiał się patrząc na mnie w tylnym lusterku.

-Nie boisz się?- Zapytał. Zmrużyłem oczy.

-Nie wiem, czego powinienem się bać.

Osoba siedząca obok mnie zaśmiała się głośno. Poczułem pięść na policzku zaś drugim uderzyłem o szybę auta.

-Zostaw. Szef chce go przytomnego- beznamiętny ton, którym się posłużył wypowiadając te słowa wprowadził mnie w histerie. Czyli jest jakiś szef? Milusio, naprawdę.

Samochód kilkakrotnie szarpnął, przez co uderzałem albo w szybę albo w siedzenie. Zacząłem podejrzewać, że pasy są zepsute, gdyż w ogóle nie blokowały wyczuwając szaleństw nieumiejętnego kierowcy.

-Człowieku, czy ty masz prawo jazdy?!- Wydarłem się co spotkało się w ponownym atakiem ze strony siedzącego obok bandziora. Tym razem uderzenie było silniejsze, przez co trochę mnie zemdliło.

-Zobacz tylko, jaki śmieszek z niego- wycharczał przez zęby.

Zatrzymaliśmy się, a pojazd otaczała zupełna ciemność, ale co się dziwić skoro była późna godzina? Zostałem wypchnięty z samochodu, przez co zaryłem twarzą w żwir. Podniosłem się i rozejrzałem. Niemal niedostrzegalny był dla mnie podejrzany budynek. Zorientowałem się, że znajdujemy się w lesie. Szybko ruszyłem w ciemność, ale próba ucieczki nie udała się, gdyż coś twardego uderzyło mnie w tył głowy, przez co straciłem przytomność.

-Oliver, obudź się- usłyszałem. Osoba, która spowodowała moje ocknięcie się, szeptała. Leżałem na czymś zimnym i twardym w pozycji embrionowej. Przekręciłem się na plecy i czując ból głowy, gwałtownie otworzyłem oczy podnosząc się do siadu.

Pomieszczenie, w którym się znajdowałem rozświetlone było białym światłem lamp, które najczęściej można było spotkać w szpitalach. Zmrużyłem oczy niezadowolony tym widokiem i rozejrzałem się.

-Gabi?- Wstałem i podbiegłem do chłopaka.

Nie zastanawiałem się nad tym co on tu robi ani co ja tu robię. Liczyło się tylko to, że jesteśmy tu razem, zaś chłopak przywiązany był do rur ciągnących się od sufitu aż do ziemi. Pośpiesznie okrążyłem go i zacząłem rozwiązywać supły grubego sznura. Zauważyłem, że Gabriel ubrudzony był krwią oraz ziemią, a ja głównie ziemią i odziany byłem wciąż w pidżamę, jednak kapcie nie znajdowały się już na moich stopach, przez co czułem okropny chłód brudnej podłogi. Starałem się nie nadeptywać na drobne odłamki szkła- najprawdopodobniej pozostałości po małym okienku znajdującym się u góry na jednej ze ścian.

CZYNY PRZEMAWIAJĄ GŁOŚNIEJ NIŻ SŁOWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz