ROZDZIAŁ 3

1K 84 2
                                    

Gabriel, 31 sierpnia, czwartek.

Pojawia się. Wyłania zza osiedla bloków i zbiega z piaskowej drużki. Jak zawsze po tym, rozpędza się i widzę tylko rozmazaną sylwetkę. Ruszam za nim. Jego ruchy są lekkie, wydaje się latać, w ogóle nie dotyka nogami podłoża, szybkość powoduje, że unosi się centymetr nad ziemią i tylko przebiera nogami. Robi to niemal niechętnie.

Wyciszam się i podążam za nim tym samym tempem, ale kilka metrów dalej, żeby zostać niewidoczny. Słyszę jego oddech, niemal pluje powietrzem, czuje bicie jego serca – moje uderza w tym samym czasie. Z jego pleców wychodzą skrzydła, rozpościerają się, mają trzy metry długości każda sztuka. Razem sześć. Przyśpiesza jeszcze bardziej, telefon na moim ramieniu sygnalizuje, że przebiegliśmy razem równo dwa kilometry w siedem minut, to nowy rekord. Poprzednim razem nie wytrzymałem nawet półtora. Nie poddaje się, chociaż jest już trochę dalej. Jego ciało jest szczupłe i zapewne nie waży wiele, jest niski, więc jakim cudem pruje w przód, pomimo tego że powietrze uderza go w twarz, a on staje się jeszcze szybszy? To przez te wielkie, białe skrzydła. Dodają mu siły.

Nie wytrzymuje. Hamuje gwałtownie, pozwalając, aby anioł zniknął. Powolnym truchtem wracam na miejsce, gdzie zacząłem. Wiem dokładnie, ile czasu zajmuje mu okrążenie, pojawi się tam za piętnaście minut. Już dawno przestałem się zastanawiać, jak on jest w stanie wytrzymać taki wysiłek. Jak w ogóle jest w stanie tak się rozpędzić i trwać w tym przez wieczność. Mam świadomość tego, że nigdy bym nie dał rady biec z taką szybkością, tak długo.

Pojawia się przy tej ścieżce otaczającej jezioro każdego dnia o zbliżonej godzinie. Za każdym razem jest tak samo – dostrzegam go za późno, żeby się zbliżyć i zobaczyć jego twarz, jest zbyt szybki, żebym go wyminął i spojrzał w oczy, a potem rozciąga się przy jedynej ławce, ale ja nie mam odwagi podejść, potem, gdy już się na to zbieram, on niepostrzeżenie znika aż do dnia następnego.

Wiem, że to on po tych specyficznych ruchach i skrzydłach.

– Miłość jest wyjątkowa. To tak, jakbyś poznał swojego anioła i sam nim był, abyście mogli strzec siebie nawzajem, latać razem. To najbardziej wyjątkowa więź, Gabrielu – mówiła mama.

Problem tkwi w tym, że ja nie lecę razem z nim. I w tym, że moja matka miała obsesję na punkcie aniołów, dlatego nazwała mnie imieniem jednego z nich. Ale jej anioł stróż nie podołał zadaniu, którym było utrzymanie jej przy życiu i umarła. A mi w pamięci została tylko jej zamazana twarz i te głupie słowa.

Chłopak naprawdę jest aniołem. Nocami wyobrażam sobie, jak wygląda, ale obrazy powoli zaczęły rozpierniczać mój mózg, więc przestałem. Za każdym razem, gdy do niego nie podejdę, mówię sobie, że Anioł wróci i znów będę mógł poczuć jego obecność. Ta myśl podnosi mnie na duchu, bo Anioł jest jedyną osobą, której się obawiam. I wraca, zawsze, a ja próbuje go złapać przez pieprzone minuty. Na marne. Jest nieuchwytny. Jest wolny.

Pojawia się punktualnie. Sprintem mnie mija, a ja czuję jego pot i coś jeszcze. Ciastka.

Ciastka?

Mogę przyrzec, że dostrzegłem kolor jego oczu, wydały się niebieskie. A właściwie jedno – prawe, bo był skierowany do mnie prawym profilem. Piękna, niebieska, rozmazana plamka.

W sekundę udaje mu się wyhamować. Nie wiem, jak on to zrobił i nie wywalił się. Udaję, że się rozciągam, a on naprawdę się rozciąga. Robi to płynnie, z gracją i gibkością godną baletnicy. Schyla się, a ja stwierdzam po raz setny, że ma i d e a l n e ciało. Spocona koszulka przylega do pleców i płaskiego brzucha. Nosi specjalne spodenki, które opinają perfekcyjną pupę, ale na nie zakłada luźne szorty, przez co nie mogę dostrzec, jak bardzo jest perfekcyjna. Wyobrażam sobie go nago. Jest zgrabny, ma niewidoczne mięśnie i wstydzi się swojego ciała. Patrzy na mnie wielkimi, niebieskimi oczami, a z jego pleców wyrastają skrzydła, które próbują go ukryć, lecz na marne.

CZYNY PRZEMAWIAJĄ GŁOŚNIEJ NIŻ SŁOWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz